niedziela, 27 grudnia 2015

Wosk "White Christmas" Yankee Candle

Jak tam po świętach? Jeśli nadal leniuchujecie i korzystacie z ostatniego wolnego dnia, to w chwili przerwy, z pełnym brzuszkiem zapraszam Was na kolejną recenzję wosku od Yankee. Musicie wybaczyć mi, bo na blogu ostatnio same typowo świąteczne woski. Ci z Was, którzy wolą bardziej wiosenne, kwiatowe lub letnie kompozycje muszą jeszcze trochę poczekać, ale jeśli należycie do tej drugiej kategorii osób, której święta jeszcze nie zbrzydły, zapraszam na kolejnego typowo grudniowego, zapachowego maluszka. Tym razem przeniesiemy się nieco w bardziej chłodne, klasyczne i mroźne klimaty, dlatego jeśli tęsknicie za śniegiem to zapraszam gorącą na recenzję. :) Wosk można nabyć jeszcze w niektórych mydlarniach lub na allegro, gdyż nie jest dostępny w standardowej ofercie Yankee, aczkolwiek to czy jego poszukiwania się opłacają, dowiecie się w dalszej części postu... :)


Ten wosk nieziemsko mnie kusił od pierwszego momentu kiedy o nim usłyszałam i zobaczyłam tą mroźną naklejkę (tak, wiem, nie wygląd decyduje, ale w przypadku Yankee nigdy nie mogę się powstrzymać :D). Zapach miał być mieszanką drewna, choinkowej zieleni, mroźnego powietrza i świeżości jaka panuje w wigilijny poranek. Jednak już na zimno, po otwarciu opakowania, poczułam toaletowe nuty. Po odpaleniu było jeszcze gorzej. Jest to mieszanka, która mnie kojarzy się bezpośrednio z miejską toaletą i zapachem tanich środków czystości o lekko limonkowych/iglastych (?) nutach. Nie uświadczycie tam świeżego świerku, a tym bardziej mięty, mentolu czy eukaliptusa. Według niektórych opinii wosk pachnie tanimi, kobiecymi perfumami, stęchlizną i zatłoczonym kościołem. Z tych trzech opcji, najbliżej mu niestety do stęchlizny, bo faktycznie przez całość dosyć wyraźnie przebija aromat olejku z drzewa herbacianego (kto wąchał, ten wie z czym to się "je" ;p). Kompozycja zupełnie nie świąteczna, pozbawiona świeżości i wigilijnej atmosfery. Spodziewałam się aromatu kadzidła, zapachu jaki panuje na pasterce, a tu nic :(. No cóż, cieszę się tylko, że wosk nie wylądował w kominku podczas uroczystej kolacji. :)

Ocena: 4/10

wtorek, 22 grudnia 2015

Wosk "Merry Marshamllow" Yankee Candle

W zasadzie, to planowałam przyjść do Was z tą recenzją już parę dni temu. Odkładałam to jednak i odkładałam, a z braku czasu dopiero dzisiaj zebrałam się ostatecznie do napisania posta. Ostatki wosku właśnie dopaliły się w moim kominku, który już stygnie, więc jest to też dobry moment na podsumowanie kolejnego świątecznego zapachu, który towarzyszył mi przez te kilka dni i umilał wiele świątecznych atrakcji, jak na przykład ubieranie choinki. A jak u Was, choinka już gotowa? :D Tak więc w przerwie od świątecznego zgiełku i pośpiechu, zapraszam na chwilę słodkiego relaksu z kolejnym maleństwem od Yankee Candle. :)


Na ten wosk polowałam już od dobrych, dwóch (?) lat? Jakoś tak. Słyszałam o nim mieszane opinie, jedne pozytywne, inne mniej. Niemniej jednak, niezależnie od zapachu, pokochałam ten mały wosk, a to za sprawą tej przecudownej naklejki. Prawda, że sympatyczna? I taka świąteczna! Niezmiernie dobrze mi się kojarzy i pozytywnie nastraja do działania. :) Zapach natomiast jest niezwykle słodki, przełamany czymś bliżej nieokreślonym, ale o specyficznej nucie. Ponoć są w nich wyczuwalne migdały. Ja natomiast wychwytuje tam coś na kształt ciastek i najprawdziwszych, puchatych pianek. Dokładnie jak na fotografii! Ta baaaardzo słodki, wręcz polukrowany aromat, który o dziwo nie mdli mnie, a przyjemnie otula pokoik. Raczej nie będzie się nadawać dla osób, którym nie po drodze jest z takimi kuchennymi nutami, ale fanom słodkości z pewnością przypadnie do gustu. Zapach był wersją limitowaną, niestety, ale jeśli uda Wam się jeszcze go dostać, to polecam wypróbować. Mnie bardzo przypadł do gustu i chętnie ugościłabym go ponownie! :D

Ocena: 8/10

niedziela, 13 grudnia 2015

Wosk "Happy Christmas" Yankee Candle

Zimy jak na razie nie widać, ale ja i tak startuje z testowaniem kolejnego bożonarodzeniowego zapachu. Wciąż szukam swojego ideału na święta, choć muszę przyznać, że konkurencja w postaci Red Apple Wreath, który nie tak dawno temu skład moje serce, jest dosyć spora ;). Daję jednak szansę nowym zapachom i choć jestem zawiedziona ostatnim olejkiem, to nie zniechęcam się całkowicie i z prawdziwą radością otwieram nowe opakowania moich kolorowych maleństw. Bo chyba nie ma nic przyjemniejszego niż cieplutki, przyjemny wosk w kominku gdy za oknem szaleje wiatr, pada deszcz, a temperatury spadają blisko zera. Prawda? Zapraszam zatem na kolejną pachnącą recenzję. :D


Wosk niestety nie jest dostępny stacjonarnie, ale jeśli tylko będziecie mieć okazję dostać go w swoje łapki to zdecydowanie polecam. Jest bardzo nieoczywisty i wielowymiarowy. Na zimno czuję landrynkową słodycz, która przyznam szczerze, na początku trochę mnie zniechęciła. Jednak wosk dopiero po odpaleniu pokazuje swoją prawdziwą naturę. W pierwszej chwili do mojego nosa dociera piękna, żywa choinka, a zaraz za nią pojawia się słodko-kwaśny aromat suszonej żurawiny. W tle jest jeszcze coś na kształt zapachu kominka, kompotu z suszu i żywicy, które dopełniają całość. Po prostu cudowna mieszanka o bardzo wyrazistych i złożonych nutach, które zdecydowanie przypominają mi okres świąteczny. To będzie idealny zapach kiedy po skończonej kolacji usiądziemy sobie wygodnie w fotelu przy ciepłym kominku pod puchowym kocem i będziemy cieszyć się wspólnym, szczęśliwym czasem z rodziną, podczas otwierania prezentów. Zdecydowanie jeden z faworytów, który spokojnie mógłby konkurować z przytoczonym wcześniej RAW choć po głebszej analizie zajmie jednak drugie miejsce. Z całym sercem polecam! :D

Ocena: 9/10

piątek, 11 grudnia 2015

Olejek "Traditional Christmas" Regent Garden

Testowania zapachów świątecznych ciąg dalszy. Tym razem na chwilę porzuciłam woski Yankee i zabrałam się za olejki, które pozostały mi jeszcze z poprzedniego roku, a dla których niestety nie znalazłam więcej czasu. Doczekały się! :) Typowo świąteczny olejek od Regent Garden towarzyszył mi przez ostatnie kilka dni, a czy się z nim polubiłam?


Jak pachną dla Was tradycyjne święta? Dla mnie to słodka, ciepła mieszanka drewna, żywicy, choinki, ciepłych ciasteczek, cynamonu i grzanego wina. Niestety w tym olejku nie wyczuwam żadnego z powyższych aromatów. Są za to migdały, ostre, intensywne, wysuwające się na pierwszy plan migdały, które niestety nie przypominają mi pieczonego ciasta czy marcepanu, a bardziej gryzący, skoncentrowany olejek do ciasta. Jest on trochę słodki, doprawiony czymś kwaśnym.... jakby olejek różany? Mieszanka dziwna i w zupełności nie kojarzy mi się ze świętami Bożego Narodzenia. Nic więc dziwnego, że olejek nie przypadł mi do gustu, choć ze wszystkich domowników zniosłam go najlepiej. Rodzina uznała, że nie da się przy nim siedzieć i kominek należało zgasić. Jedno mu jednak trzeba przyznać, ma moc i to nie byle jaką. Szkoda tylko, że nici z jego jakości. Ten olejek z pewnością nie będzie towarzyszył mi podczas wigilii. Poznałam też już kilka olejków z tej firmy i jak dotąd nie było wśród nich niczego godnego uwagi, poza słodką czekoladą. Moim zdaniem bubel. Pozostaje mi testować dalej i szukać swojego ulubieńca. :)

Ocena: 4/10

wtorek, 1 grudnia 2015

Wosk "Red Apple Wreath" Yankee Candle

I nastał ten dzień kiedy wybił na naszym kalendarzu pierwszy Grudnia :). Przyszedł więc ten upragniony moment kiedy odkładam większą część mojej kolekcji wosków na bok, a na pierwszy plan wysuwają się same świąteczne kompozycje! Choinki, pierniczki, lukrowane domki i wszystko co przywodzi na myśl miłą, rodzinną atmosferę domowego ogniska, wspólnie spędzony czas przy stole, śpiewanie kolęd i otwieranie prezentów czekających pod choinką. Tak więc, sezon na woski świąteczny uważam za otwarty i przez najbliższy miesiąc możecie spodziewać się samych bożonarodzeniowych perełek, które przygotowałam i gromadziłam do recenzji! Maraton zaczynamy standardowo od Yankee i wosku na który napaliłam się już rok temu, a który miałam okazję wypróbować dopiero dziś. Zapraszam! :)


Ten wosk pachnie już cudnie przez folię, a po rozpaleniu to prawdziwy czarodziej. Zapach idealnie odzwierciedla przedstawiony na opakowaniu wianuszek powitalny. W kompozycji wyraźnie czuję jabłka, które wysuwają się na pierwszy plan. W tle pojawia się jeszcze jakaś słodycz przyprawiona o orzechową nutą, dająca bardzo ciepły, przytulny klimat. Cynamon gdzieś mi umyka, a przynajmniej mam takie wrażenie. Muszę jednak przyznać, że pomimo miłości do tej przyprawy, tutaj nie cierpię z powodu jej braku. Przy jego intensywnym aromacie mogłoby być zbyt ciężko i mdło i całość straciła by na atrakcyjności. Moim zdaniem to jedna z lepszych kompozycji na grudniowe dni. Idealnie sprawdzi się jako towarzysz przy wigilijnym stole, tuż obok zapachu świeżej choinki i ciasteczek maślanych. Stworzy niepowtarzalny bożonarodzeniowy klimat, o moim zdaniem, lekko amerykańskim klimacie. Z pewnością wart wypróbowania! :D

Ocena: 9/10

czwartek, 26 listopada 2015

Wosk "Buttered Popcorn" Busy Bee

Ostatnio mam jakiś moment spadkowy w paleniu wosków. Nie wiem dlaczego i czy to kwestia pechowego doboru zapachów, ale większość z nich jest słaba, nieadekwatna i nie ma w nich nic co by mnie zadowoliło. Szukam i szukam i znaleźć nie mogę takiego co by mi podpasywał. Już się nawet zaczęłam obawiać, że to z moim nosem coś nie tak. Odpuściłam sobie jednak doszukiwanie się w przyczynach i zwyczajnie testuję i testuję i testuję kolejne nowości. Dziś ponownie firma Busy Bee, która ostatnio baaaardzo pozytywnie mnie zaskoczyła. Komuś popcornu? :D


Znacie ten zapach jaki panuje w kinie, albo aromat, który roznosi się po kuchni kiedy pieczemy popcorn w mikrofali? Jeśli tak, to właśnie tak pachnie ten wosk :). Apetyczny, maślany popcorn, którego zapach roznosi się po moim pokoju! Mniaaam! Cudowny, autentyczny, smakowity, powoduje, że od razu mam ochotę na coś dobrego do jedzenia w towarzystwie dobrego filmu na wieczór. Jeśli gustujecie w podobnych aromatach, albo uwielbiacie zapach popcornu tak jak ja, to będzie to dla Was strzał w dziesiątkę.  I byłoby prawie idealnie gdybym nie miała kilku drobnych zaostrzeń do tej "sztuki". Otóż najważniejszą rzeczą jest fakt, że wosk ten się... psuje. Nie wiem dlaczego tak jest i czy to wina wosku sojowego (aczkolwiek z innymi zapachami z tej firmy tak nie mam), ale nieużywany, po około roku przestaje apetycznie pachnieć i przypomina bardziej aromat zjełczałego masła. Warto więc pokusić się o nową sztukę i nie trzymać jej zbyt długo. Ponadto wosk sojowy z tej firmy ma to do siebie, że szybko się pali w za niskich kominkach. Minimalna wysokość to ta w standardowych kominkach Yankee, podłożenie już cienkiej podkładki pod tealight powoduje, że po 1h wosk zaczyna śmierdzieć palonym plastikiem. Poza tymi dwoma wadami, które same w sobie wadami nie są (wystarczy dobre użytkowanie), wosk jest genialny! Świetny na długie seanse filmowe czy wolne weekendy w domu. Dla mnie super! :)

Ocena: 8/10

niedziela, 22 listopada 2015

Wosk "November Rain" Yankee Candle

Póki jesień trwa i wciąż mamy listopad chciałam sięgnąć po mocno nastrojowe woski, takie które jednocześnie będą przypominały mi aurę panującą za oknem, chłód, wilgoć i resztki opadłych liści walających się po ziemi w parku, a z drugiej strony, które umilą mi ciemne, ponure wieczory w moim pokoju. Takim idealnym woskiem wpasowującym się w powyższy klimat jest chyba wszystkim już znany November Rain od Yankee Candle, który choć nie tak dawno pojawił się na europejskim rynku, to równie szybko z niego znikł. Ci którzy mają okazję jeszcze zapoznać się z jego zapachem, to zapraszam, a Ci którzy chcą wczuć się w późno-jesienną atmosferę mają okazję zrobić to teraz. :)


Nie będę ukrywać, że to mój drugi egzemplarz. Pierwszy wypaliłam jakieś dwa lata temu, tuż po tym jak wszedł na polski rynek jako jedna z nowości Q3. Pamiętam, że wtedy pokochałam go całym sercem. Intensywny, nasycony, wodny, lekko drewniany i subtelnie męski zapach, który faktycznie przypominał mi spacer po parku pod zroszonymi od deszczu liśćmi. Idealny listopadowy zapach. Z takim samym nastawieniem odpaliłam go wczoraj i niestety klapa... Nie wiem dlaczego, ale to zdecydowanie nie była kompozycja, którą zapamiętałam. Mocno praniowa, o intensywnym, gryzącym wręcz lawendowym zapachu z jakąś bliżej nieokreśloną ciężką nutą w tle. I ja się pytam co się stało? Nie wiem czy firma zmieniła w międzyczasie formułę zapachu i odrobinę (to lekkie słowo) ją zmodyfikowała, czy może odczucia mojego nosa się zmieniły? Nie tak dawno temu paliłam sampler z tej firmy (resztki które mi zostały z pierwszego palenia dwa lata temu) i był zupełnie inny, taki żywy, prawdziwy. Możliwe, że różnice robi rodzaj palonego wosku i samplery pachną nieco inaczej. Teraz już tego nie sprawdzę i wolę chyba nie ryzykować kupując kolejny niewypał. W każdym bądź razie opinia moja jest podzielona. Kocham ten zapach i mam z nim wiele dobrych wspomnień, ale nie tak go zapamiętałam, tak więc jeśli palicie ten wosk, to możecie spodziewać się, że albo będziecie nim zachwyceni, ale totalnie się Wam nie spodoba. Żałuję tylko, że nie dostałam tego na co liczyła, szczególnie, że nie kupowałam wosku w ciemno. :(

Ocena: 6/10 (sampler, który paliłam dwa lata temu dostałby 10/10, więc to mało miarodajna ocena)

niedziela, 15 listopada 2015

Olejek "Cynamon" Naturalne Aromaty

Ostatnio borykam się z okropnym stanem moich zatok. Niestety przeziębiłam je dosyć mocno i choć nigdy nie miałam z nimi problemu, tym razem dały mi o sobie znać. Dlatego też mój nos na problemy z wyłapywaniem niektórych zapachów, inne z kolei wyłapuje ze zdwojoną mocą. Dlatego przez ostatni kilka dni korzystałam ze zdrowotnych właściwości olejków naturalnych, szczególnie olejku z drzewa herbacianego, który natebene śmierdzi ;p, ale przynajmniej działa na mój katar. Dziś jest już trochę lepiej, ale na razie od olejków nie chciałam odejść. A skoro za oknem mamy już aurę typowo jesienną, jest deszczowo, mokro i zimno, to i w kominku nie mogło być nic innego jak zapachy korzenne i mój ulubiony... cynamon! :) Olejek jak najbardziej naturalny i ponoć działa świetnie na katar, stany zapalne, jest antybakteryjny i łagodzi podrażnienia. A czy faktycznie się sprawdził? :)


Cynamon uwielbiam! Najchętniej dodawałabym go do każdego typowo jesiennego ciasta w moim domu, kiedy za oknem jest szaro i buro ;). Chętnie wrzucam go do herbaty, kawy czy kakaa na rozgrzewkę. I znam jego zapach na wylot. Niestety naturalny olejek z tej firmy nie pachnie mi wcale, a wcale jak typowy cynamon kuchenny. Co ciekawe moja mama czuje w nim właśnie tą przyprawę, ja niestety nie. Dla mnie to taki typowo świąteczny aromat, faktycznie kojarzy mi się z ciepłem domowego ogniska, z kuchnią i pieczeniem ciasteczek, ale cynamonem mi nie pachnie. Jest lekko słodki i świeży, idealnie "oczyszcza" pomieszczenie. Bardzo przyjemny zapach, przypominający mi przedświąteczną atmosferę, właśnie tak pachnie mój dom, tuż przed wigilią. A czy działa? Katar mi przeszedł i zdecydowanie czuję jak powietrze w pokoju stało się lżejsze. Ból głowy odrobinę też się zmniejszył, więc może faktycznie coś w nim jest (bo nakropiłam go do kominka całkiem sporo). Więc jeśli macie problemy z zatokami, możecie spróbować :). Jeśli natomiast lubicie cynamon, może wyczujecie go tak jak moja mam, jeśli nie, to ten aromat może przypomni Wam zapach przedświątecznej atmosfery. To bardzo przyjemny olejek, z którym planuję spędzić kilka następnych dni. :)

Ocena: 7/10

czwartek, 12 listopada 2015

Wosk "Golden Sands" Yankee Candle

Witajcie po krótkiej przerwie. W zasadzie recenzję tego wosku miałam Wam już przedstawić w  niedzielę, ale czasu było niewiele, a tydzień tak szybko zleciał, że nawet nie wiedziałam kiedy dobiłam do piątku. Został mi się jednak ostatni kawałek wosku i tak jakoś czekałam na odpowiednią chwilę by naskrobać o nim kilka słów od siebie. I tak czekałam aż do dziś, bo wieczór mogę zaliczyć do całkiem udanych. Przyszły w końcu moje nowe pędzle z Hakuro i to te puszyste maleństwa wprawiły mnie w tak dobry nastrój. Teraz jeszcze tylko czekam na paletę do konturowania z Anastasia Beverly Hills, która płynie sobie do mnie zza oceanu i będę skakać z radości (aż przez kilka dni, bo potem znajdzie się inne chciejstwo ;p). Nie o tym jednak, bo to wosk jest dzisiaj moim bohaterem i to nie byle jaki wosk, bo od Yankee, ulubieniec ulubieńców większości zapachomaniaków i -maniaczek. A czy skradł moje serce? Zapraszam w takim razie do recenzji! :)

P.S. Ostatnio jestem zakochana w jednym utworze, a jego odkrycie było dla mnie takim przypadkiem, a jednocześnie tak cudownym wydarzeniem, że aż musiałam się z tym podzielić. I choć przez ostatnie dwa dni, w moim otoczeniu muzyka klasyczna przeżywa istny renesans (o matko, jak ja mogłam tak ją zaniedbać!) i nałogowo słucham mojej ulubionej Sonaty Księżycowej Beethovena (polecam!), to nie mogę też przestać słuchać Michaela Ortega - Inception. Pięknyyyyy utwór! Idealnie pasuje do klimatu jaki tworzy ten wosk. Warto posłuchać... :))


Słodki, orientalny, lekko tropikalny i jakby kadzidlany jednocześnie. Golden Sands to baaaardzo nieoczywisty zapach, który bogaty jest w wiele nut aromatycznych. Pamiętam, że kiedy odpaliłam go kilka lat temu, skradł w zupełności moje serce i żałowałam, że nie mogę dostać go stacjonarnie. Ostatnio zapragnęłam przypomnieć sobie to uczucie i choć dysponuję świecą (która stoi od pół roku nieużywana i nie wiem czemu ;p), to wosk pachnie jednak zupełnie inaczej. Mam wrażenie, że zapach jest dużo delikatniejszy niż go zapamiętałam, choć nadal dobrze wyczuwalny. Jest prześliczny, lekko perfumowany, słodki i ciepły, jak nagrzany rajski piasek. Ma sporo orientalnych, acz subtelnych nut, które lekko ocierają się o zapach drewna i oudu. Po prostu piękny! Nie dziwota, że ma tak wielu fanów. To chyba jedna z lepiej dopracowanych kompozycji, klasyk, z którym warto ryzykować. Idealny na chłodniejsze dni, kiedy szukamy czegoś otulającego nasze zmysły. :) Z całym sercem polecam i choć nie jest to mój ideał zapachowy, to z pewnością doceniam jego piękno. :D

Ocena: 9/10

sobota, 7 listopada 2015

Wosk "Brown Suger" Janke Candle

Gdybyście od razu pytali czy nazwa to mój błąd, to od razu odpowiadam, że to cytat z pudełka. Nie jestem filologiem i nie rozwiążę tej zagadki czy jest to celowe (i nadwiązuje do jakiegoś miejscowego slangu/gwary), czy tak się może pisało w XVII wiecznej Anglii i uległo to zmianie. Mnie to trochę razi, ale no cóż, zapach wosku to jedno, a pudełko to drugie, choć ja baaaardzo ulegam pięknym opakowaniom, które zanim odpalę wosk, wprawiają mnie w dobry nastrój i pobudzają moją ciekawość. :D Tak już mam i już. Dlatego nieraz daję szansę tym szarym i małym woskom, w nadziei, że odkryję coś wyjątkowego i w efekcie podczas palenia z szarego brzydkiego kaczątka, rozwinie się łabędź. :) Czy mój Suger wzniósł się na wyżyny swoich możliwości i rozwijając skrzydła, spełnił moje zapachowe zachcianki? Zapraszam do czytania. :DD


I w tym wypadku chyba powinnam posłuchać głosu mojego wewnętrznego estetyzmu i pokierować się efektem wizualnym, który doskonale oddaje całokształt zapachu. Wosk zwyczajnie śmierdzi. Tak, właśnie to słowo jest tu najtrafniejsze, choć zazwyczaj staram się brać pod uwagę gusta innych osób i podchodzić bardziej tolerancyjnie do aromatów, które mi nie podchodzą. W tym jednak wypadku trzeba wyłożyć kawę na ławę. Ja tu nie czuję cukru, nie ma tu grama słodyczy. Już na zimno wosk pachnie czymś ... zepsutym? Trochę jak stary zjełczały tłuszcz, ale nie taki kuchenny, lecz jak przeterminowany, przestarzały krem, który zaczął już żółknąć. Po odpaleniu nie było lepiej. Zapach wosku wymieszany ze starością. Niestety, tym razem musiałam zgasić kominek i to dosyć szybko. Na pocieszenie pozostało mi dopalić resztki daylighta Secrets z Kringle, który jeszcze pozostał mi w szafce. Ten wosk od Janke musiał niestety wylądować w koszu. :(

Ocena: 3/10

poniedziałek, 2 listopada 2015

Wosk "Full Monty" Busy Bee

Ostatnio mam wrażenie, że czas gna do przodu. Nawet nie spostrzegłam się, kiedy po moich otwartych woskach zapanowała pustka i nastał ten moment kiedy pora otworzyć coś nowego i machnąć dla Was zapachowego posta. Z racji bardzo ciężkiego dnia w pracy, nastał czas na chwilę wieczornego relaksu przy aromaterapii, a skoro już o relaksie mowa to czemu nie z męską nutą w tle ;> ? Tak bardzo nie po mojemu (tak, zapachów męskich raczej unikam), ale tym razem coś mnie podkusiło... Nie przedłużając... zapraszam na recenzję. :)


Zapewne wielu z Was, jeśli nie większość zna kultowego Miśka. Właśnie tak pachnie mi ten wosk! Miśkiem! Co prawda Soft Blanket leży nadal w mojej szufladzie nieodpakowany, ale miałam okazję wąchać świecę w sklepie, więc subtelne porównanie mam :). Full Monty, wosk, który swoją nazwą nawiązuje do serialu opowiadającego o grupie mężczyzn zarabiających jako striptizerzy, jest bardzo ciekawą, nieoczywistą kompozycją. Nie są to typowe, kolońskie, męskie perfumy jakich można by się spodziewać. Pachną mi trochę praniem, trochę paczulą (którą kocham!), odrobinę drzewem sandałowym, a razem to wszystko tworzy zabójczą, cudowną i głęboką mieszankę, która faktycznie może przypominać bardzo seksownego, przystojnego mężczyznę. Wosk ten jednak ma w sobie pewną przytulność, która skradła moje serce. Zapach jest po prostu piękny i skomplikowany. To chyba jedna z nielicznych męskich kompozycji, która do tego stopnia mnie urzekła, że mogę śmiało nazwać ją ulubieńcem. Boski i do tego niezwykle intensywny zapach! Czy kojarzy mi się z tytułowym serialem? Raczej nie, bardziej z silnym, męskim ramieniem, grubym wełnianym swetrem i bezpieczeństwem. To jeden z moich jesiennych hitów! :D Baaaaardzo polecam!

Ocena: 10/10

sobota, 31 października 2015

Wosk "Candy Corn" Yankee Candle

Dziś wczuwam się w klimat Halloween! Co najśmieszniejsze, pogoda za oknem jeszcze ułatwia mi to zadanie, bo pomimo południowej godziny, jest wyjątkowo mlecznie i mgliście na dworze. Cicho, wręcz głucho, spokojnie i do tego wilgotno i zimno. Idealnie wręcz! A w pokoju migocze mój yankowy kominek, z woskiem specjalnie kupionym z myślą o tym dniu. Ostatnio był paczulowy Witches Brew, ciężki i ziemisty, który pokochałam od pierwszego niuchnięcia, a dziś Candy Corn, jego słodszy odpowiednik. Przedstawiam kolejną propozycję Yankee na Halloween! :)


Zacznę od tego, że wosk jest bardzo delikatny, wręcz słaby, ale ponoć ten typ tak ma ;p. W związku z tym wyjątkowo do kominka wpadło pół opakowania, choć zazwyczaj korzystam z 1/4 i to mi wystarcza by cały pokój przeszedł jego zapachem. A jaki on jest? Słodziutki, ale zdecydowanie nie mdły. Pyszny, apetyczny, wręcz karmelkowy aromat. Nie wiem jak pachną typowe amerykańskie cukierki w kształcie ziaren kukurydzy, tak popularne w sezonie Halloween, ale nie zdziwiłabym się gdyby faktycznie pachniały tak jak ten wosk. To typowo cukierkowy zapach. Fanom słodyczy z pewnością przypadnie do gustu, choć jego intensywność pozostawia trochę do życzenia. Pod tym względem dużo lepsza jest propozycja z Kringle (niestety w tym roku nie weszła na rynek) o tej samej nazwie. Zapachy niby takie same, ale zdecydowanie różni je moc! :D Polecam, choć nie koniecznie jako must-have. Mnie jednak ten wosk przypadł do gustu i cieszę się, że towarzyszy mi w ten "upiorny" dzień. Cukierek albo psikus! :D

Ocena: 7/10

sobota, 24 października 2015

Wosk "Witches' Brew" Yankee Candle

Zbliża się Halloween! Z tej okazji chciałam Was zapoznać z zapachami proponowanymi na ten okres :). W tym roku pomimo iż rynek podbiło kilka nowych firm i nastała prawdziwa woskomania (bo o woskach czytam już prawie na każdym blogu :D) to oferta halloweenowa jest bardzo skąpa. W zasadzie dostaliśmy produkty te same co rok wcześniej, okrojone z jednego zapachu, który zrecenzowałam jakiś czas temu, a o którym możecie przeczytać tutaj :). Ja mam to szczęście, że wosk, który dziś testowałam był dla mnie nowością. Rok temu nie było nam po drodze, ale dziś w końcu miał swój debiut w moim małym kominku. Tak więc u mnie dziś wyjątkowo nastrojowo... Przypomnę jeszcze tylko, że naklejka pochodzi z zeszłego roku, ale ten sam zapach znajdziecie pod tą samą nazwą. A teraz zapraszam do dalszej części posta. :)


Ten oddech czarownicy zdecydowanie pachnie mi paczulą! O tak! Paczula to jedna z moich ulubionych nut zapachowych, nic więc dziwnego, że z prawdziwą przyjemnością odpaliłam dziś ten wosk. Mam wrażenie, że w tej kompozycji jest odrobinę słodka, jakby z dodatkiem wanilii czy lukru, taka udomowiona paczula, albo osłodzona halloweenowymi cukierkami :). Zapach nie jest nachalny, jest odrobinę cierpki, ziemisty i jakby.... gęsty. Faktycznie, wraz z kolorem stwarza idealny nastrój na upiorny, wieczorny seans przy wydrążonej dyni, cukierkach i dobrym horrorze. Nie jest to jednak wosk dla każdego, zanim go zakupiłam, przeczytałam wiele niepochlebnych opinii. Faktycznie, paczulę trzeba lubić, a ta jest wyjątkowo prawdziwa i naturalna... U mnie to jednak zdecydowanie jeden z ulubieńców. Głęboki, zaskakujący, nastrojowy, pełen paczuli, którą kooooocham! :D I jak tu nie lubić tego wosku! Jeśli jeszcze nie zapoznaliście się z tą propozycją na Halloween to polecam odwiedzić sklep z woskami, zanim na półki trafią świąteczne zapachy. Ten z pewnością jest wart ryzyka. :) Idealnie wpasował się w dzisiejszy klimat jaki zapewnił mi dobry film i cmentarne ciasto, które upiekłam na weekend. I choć zapach ten (wśród wosków halloweenowych) plasuje na drugim miejscu (po nieobecnym w tym roku Ghostly Treats) to i tak go uwielbiam! Oba są cudne! :)

Ocena: 9/10

czwartek, 22 października 2015

Wosk "Serengeti Sunset" Yankee Candle

Nie tak dawno weszła do Polski nowa kolekcja Q3 nosząca kuszącą nazwę "Out of Africa". I choć za chwilę na rynku pojawi się Q4, ja z racji jesieni w pełni, dopiero teraz zapragnęłam zapoznać się z tą afrykańską propozycją od Yankee. Jaka totalna fanka wszelkich kadzidlanych, ciepłych i orientalnych nut, nie mogłam pozbawić się przyjemności przetestowania tych nowych wosków. Więc dziś u mnie bardzo gorąco i słonecznie... Zapraszam zatem na wieczorny zachód słońca w Serengeti. :)


Nie przypadkiem w kwestii tego wosku użyłam czcionki Disneya. Ten wosk zdecydowanie kojarzy mi się z Królem Lewem, którego uwielbiałam oglądać w dzieciństwie. Cudny, mocno nasycony pomarańczowy kolor, piękny zachód słońca i ten nastrój, który daje nam rysunek na przodzie... To była chyba jedna z ciekawszych propozycji, a przynajmniej tak mi się wydawało. Niestety już na wstępie muszę powiedzieć, że woskowi zdecydowanie brakuje intensywności, z czym zazwyczaj w przypadku Yankee nie mam problemów. Czuć go, ale zapach jest delikatny, wręcz subtelny i nawet na mój niewielki pokoik odrobinę na słaby. Drugi zawód przeżyłam, kiedy okazało się, że znam ten zapach, bo... pachnie praktycznie tak samo jak opisywany przeze mnie niedawno Crunchy Leaves od Goose Creek, który dodatkowo w porównaniu do tego maleństwa, był niezwykle intensywny. Serengeti Sunset to przede wszystkim cytrusy, szczególnie mandarynki czuję dosyć mocno. Ponadto (i nie wiem czy jest to siła podświadomości czy tak jest faktycznie) czuję tu suche liście i jesień... Nijak ma się to do słonecznej sawanny i widoku gazeli na tle zachodzącego, czerwonego słońca. Tylko te intensywne mandarynki ratują sytuację. Wosk jest bardzo ładny, nie twierdzę, że nie, ale już go znam i to w wyraźniejszej wersji, która jest moim zdaniem bardziej adekwatna do nazwy. Szkoda :( Liczę, że pozostałe woski z tej kolekcji bardziej mnie zaskoczą, oczarują i przede wszystkich pokażą swoją moc! :)

Ocena: 6/10

sobota, 10 października 2015

Wosk "Magic Garden" ZAWA-PAK

Spalania wiekowych wosków z mojej szuflady ciąg dalszy. Dziś na pierwszy plan poszedł wosk z firmy, która w moim kominku gości po raz pierwszy. Jako, że udało mi się zagospodarować kilka chwil wolnego czasu to poświęciłam go na relaks. Najpierw upiekłam sernik dyniowy, który teraz chłodzi się z lodówce, a teraz delektuje się nowym woskiem w swojej sypialni. Całkiem przyjemnie spędzony długi jesienny wieczór. :) Efekty z drugiej części dnia poniżej, zapraszam do recenzji.


To jedyne takie cudo w mojej magicznej szufladzie i jestem zaskoczona jego jakością. Asekuracyjnie nie obiecywałam sobie zachwytów nad tym, nie takim już maleństwem i... zaskoczyłam się! Wosk jest świeży, rześki od razu wyczułam w nim znajome nuty. Kilka chwil zabrało mi wydumanie skąd znam podobną kompozycję i już wiem! November Rain <3. I wszystko jasne, bo to jeden z moich naj zapachów do Yankee. Mokry, deszczowy, męski... Ten wosk jest odrobinę bardziej rześki i lżejszy, ale na tym różnice się kończą. Nie do końca wiem co dana kompozycja ma wspólnego z magicznym ogrodem, w takowej doszukiwałabym się mocy kwiatów i może tropikalnych owoców, zieleni? Jedyne moje skojarzenie to mokry, gęsty i nasycony drobinkami pary wodnej las deszczowy. O tak! Zdecydowanie to są te nuty. :) Niemniej jednak wosk mnie zaskoczył i to bardzo pozytywnie. Mógłby być jednak odrobinę mocniejszy, ale ta jego lekkość też ma swój urok. Z całego serducha polecam, szczególnie za tą śmieszną, 5-krotnie mniejszą cenę od Yankee. Wielkość wosku widać na zdjęciu. ;)

Ocena: 8/10

piątek, 9 października 2015

Wosk "Crocus" Janke Candle

Zanim na rynku pojawią się moje ulubione zimowe kolekcje i najbardziej wyczekiwana przeze mnie co roku Q4 od Yankee (tak, tak, jestem maniakiem świerkowych i korzennych nut! :D), pora porobić trochę miejsca w szafce pełnej skarbów. A skarbów tam jest cała masa, bo jeśli dobrze pamiętam, to wśród wszystkiego zalegają mi jeszcze woski dawno wycofane, dostępne kiedyś w regularnej sprzedaży, a także kolekcje sprzed kilku lat których nie miałam jeszcze okazji przetestować. Jednym  z rekordzistów są woski od Janke, które w ferworze promocji i aromatycznego szaleństwa zakupowego nabyłam na giełdzie kwiatowej. Do tej pory udało mi się spalić tylko kilka z nich, ale wiele jeszcze pozostało do wypróbowania. A więc... oto bohater dzisiejszego aromatycznego posta: Krokus! :) Zaczynamy?


Odpalając dwa dni temu ten wosk, nie spodziewałam się niczego wyjątkowego. Za kwiatowymi nutami nie przepadam, są dla mnie nudne i wszystkie do siebie podobne. Ponadto do tej pory firma Janke mnie nie zachwyciła, powiem nawet więcej, jej kompozycje były raczej kiepskie, dlatego nie czułam silnej potrzeby na testowanie nowych zapachów. I powiem szczerze, że Crocus okazał się być najprzyjemniejszym z dotychczas testowanych wosków. Owszem, nie jest to szczyt kwiatowych możliwości, ale jest na tyle delikatny i przyjemny, że spokojnie tealight dopala się do końca, bez mojego bólu głowy czy znudzenia. Mnie osobiście przypomina najbardziej zapach Pink Lady Slipper, ale jest bardziej pudrowy i delikatny (PLS nie przypadła mi do gustu ze względu na swoją ciężkość, której tutaj nie ma). Nie wiem wprawdzie jak pachnie krokus, ale ten wyjątkowo mi się podoba. Wart wypróbowania, ale nie sądzę, że kupię go ponownie. To jednak kwiaty, no i zapach nie jest w 100% mój, ale fanom podobnych kompozycji może się spodobać. :)

Ocena: 7/10

poniedziałek, 5 października 2015

Wosk "Crunchy Leaves" Goose Creek

O nie! Przygotowałam dla Was całego posta, który dziwnym zrządzeniem losu po prostu zniknął! No cóż... bywa i post trzeba napisać po raz drugi :D. Nie tak dawno temu obiecałam Wam recenzję jednego z wosków nowej firmy Goose Creek, a zdecydowanie jest co recenzować! Bo ja się zakochałam i śmiało mogę powiedzieć, że na tą chwilę jest to moja ulubiona zapachowa firma! Totalnie cudowna, która dzięki swojej nowej kolekcji jesienno - zimowej skradła moje serducho. Te naklejki, kompozycje i intensywność, wszystko jest idealne! A Yankee poczeka ;). Tak więc.... taaadaaam! Pierwsza recenzja nowej firmy Goose Creek na blogu. Do testów wybrałam chyba najbardziej odpowiedni zapach na tą porę roku, a zważywszy na pogodę za oknem i te złoto-czerwone kolory, nie mogło mi się to udać lepiej. Zatem zapraszam na przechadzkę po przytulnym, kolorowym i bajecznym parku.

Na zimno zapach jest bardzo intensywny i wyczuwam w nim głównie cytrusy z delikatną surową i cierpką nutą w tle. Po odpaleniu wosk nadal jest mocny, ale zdecydowanie nabiera głębi. Wciąż wyczuwam w nim wspominane wcześniej owoce cytrusowe, ale są one doprawione silną nutą drewnianą i orzechową. Całość faktycznie może przypominać leniwy, popołudniowy spacer po ciepłym parku, wyścielonym dywanem z suchych, kolorowych liści. Cudny, lekko męski i zdecydowanie surowy zapach. I choć ja za cytrusami mówiąc delikatnie nie przepadam, to muszę przyznać, że tutaj bardzo dobrze pasują. Jest ich może odrobinę za dużo, ale dzięki ich obecności kompozycja jest bardziej prawdziwa, mniej mdła i zdecydowanie ciekawsza. Idealna dla fanów wycofanego Nature's Paintbrush, moim zdaniem oba woski mają bardzo podobne nuty i nawiązują do słonecznego, aromatycznego jesiennego dnia na łonie natury. Bardzo dobry wosk. :D

Ocena: 8/10

czwartek, 1 października 2015

Wosk "Perfect Storm" Busy Bee

W zasadzie to post miał powstać już wczoraj. Do domu wróciłam jednak bardzo późno i choć kominek zapaliłam jak zawsze, to szybko zmógł mnie sen i nie miałam już siły na pisanie. A jest o czym, bo ten niewielki wosk jako zapachowy umilacz zagościł w mojej sypialni po raz pierwszy. I chyba bardzo mi do deszczu tęskno, bo ostatnio chodzą za mną same takie zapachy, kojarzące się z ulewą i burzą za oknem. Oj tak, w tym roku mamy piękna, złotą jesień. I choć ja myślę już o typowo korzennych czy świerkowych nutach, to chwilę na ich testowanie odkładam na później, a ich miejsce w moim kominku zajmują woski takie jak Perfect Storm! Mieliście, testowaliście? :)


Wosk, który z pewnością przypadnie do gustu osobom zakochanym w Storm Watch od Yankee. Moim zdaniem są do siebie bardzo podobne. Posiadają w swoim składzie tą samą nutę, którą producenci nazywają zapachem ozonu. Kompozycja jest świeża, wręcz rześka i moim zdaniem odrobinę mydlana, co nieco odróżnia ją od wspominanego wyżej brata bliźniaka. Jest za to odrobinę mniej.... toaletowa, a bardziej prawdziwa! Wyraźnie czuję tu aromat ozonu, który wybija się na pierwszy plan. Mnie kojarzy się on ze spokojem i wilgocią, jakie panują po dużej ulewie. Mam wrażenie, że w tle są jeszcze kwiaty, zroszone wodą i lekko oklapnięte od ciężaru padających kropel. Jak teraz czytam skład wosku, to faktycznie jest tam jeszcze bryza morska, którą faktycznie czuć. Całkowie umykają mi jednak akordy drzewne, niestety gdzieś się tam w tym wszystkim gubią. Ponoć całość ma nam przywodzić wizję zbliżającej się burzy, ale dla mnie to zapach tuż po... mokry, wilgotny, rześki, świeży i wodny, po ful wypakowany ozonem. Nie jest to mój ideał zapachowy, zwyczajnie nie moje klimaty, ale wosk jest całkiem przyjemny i wart wypróbowania. To dobra kompozycja. :)

Ocena: 7/10

Nie obiecuje kiedy znowu pojawię się z zapachowym postem. Ostatnio mam dużo pracy i zajęć poza nią, więc mam niewiele czasu (i nieraz też siły ;p) na pisanie. Mogę Wam jednak obiecać, że jesień u mnie w domu jest pełna zapachów, a z każdym nowo wypróbowanym  woskiem pojawi się nowa recenzja.  Już robię zapasy na sezon grzewczy, więc szykujcie się na nowości. U mnie powoli piętrzą się zimowe, miętowe i cynamonowo-korzenne zapachy, więc będzie się działo. :D

wtorek, 22 września 2015

Wosk "Black Coconut" Yankee Candle

Jutro pierwszy dzień jesieni! Ach, jak ten czas szybko zleciał, jeszcze przed chwilą zaczynały się wakacje, a już opadają liście z drzew. Zanim jednak pogrążymy się w melancholii jesiennej aury, na chwilę jeszcze pozostańmy w temacie tropików i letniego szaleństwa, które dziś tradycyjnie zafundowały mi woski Yankee Candle. Klasyka się nie nudzi i choć ostatnio oszalałam na punkcie nowej firmy Goose Creek, którą mam nadzieję, już niebawem Wam przedstawię (lub o ile ją już znacie, to przybliżę ich zapachy), to nadal z sentymentu powracam do Yankee ciesząc się świetnymi kompozycjami i wciąż odnajdując swoich ulubieńców. :) Zapraszam zatem na upalny, wieczorny relaks pod palmami. :D


Black Coconut to wosk, który jednocześnie bardzo mnie zawiódł jak i z miejsca stał się jednym z moich ulubieńców. Ci co mnie znają, wiedzą, że uwielbiam kokosowe zapachy, kremowe, lekkie, mleczne i właśnie tego spodziewałam się po ten kompozycji. Z opinii czytałam, że jest to mieszanka drewna kokosowego z pysznym, kremowym mleczkiem dająca w efekcie aromat męskich perfum. Po opisie nie mogło być lepiej, plus ta cudna naklejka i czarny kolor... ach... aż poczułam ten wieczorny żar tropików na swojej skórze. Niestety, po odpaleniu, praktycznie nie czuję kokosa, drewno też mi gdzieś umyka, a na pierwszy plan wybija się słodka wanilia z dodatkiem miodowych kwiatów, a całość o dziwo... spodobała mi się! To bardzo skomplikowany zapach, jest wielowymiarowy, słodki, ale zdecydowanie nie mdły. Gdzieś czytałam, że to mieszanka kokosów z rumem i to porównanie chyba najbardziej mi pasuje, choć kokosy są tu bardzo delikatne. To takie malibu pite pod palmami w upalny, rajski wieczór na jednej z wysp. W koło kwitną kwiaty, a ich słodycz unosi się w postaci lekkiej mgiełki. Zapach jest piękny, głęboki, nasycony, choć moim zdaniem subtelny i długo trzeba czekać aż się rozkręci. Z pewnością warty wypróbowania. U mnie jeden z ulubieńców! :D

Ocena: 10/10

piątek, 18 września 2015

Tealighty "Honey" ADMIT

Honey, honey, oh... honey, honey... Znacie tą piosenkę Abby? Tak jakoś mi się z nazwą tego wosku skojarzyła i nie mogłam się powstrzymać by jej sobie nie zanucić pod nosem :D. Mamy piątek, więc na osłodzenie początku weekendu, warto by było rozpalić w kominku coś nastrojowego, czego jeszcze nie było. A, że jestem maniaczką kuchennych aromatów, przypraw i zapachu miodu (który najchętniej dodawałabym do większości wosków z ciasteczkami, orzechami itp. składnikami), nie mogło być inaczej! I tak w roli głównej pojawił się u mnie dzisiaj miód! :) I aż dziw bierze, że tak długo czekał na swój debiut na kominkowej "scenie" :D. Warto też podkreślić, że tealighty topię w kominku jak woski, nie palę tradycyjnie. :)


Bardzo często spotykam się z pseudo-kompozycjami miodu, które z miodem mają niewiele wspólnego. Jako fanka tego zapachu, jestem wyczulona na jego autentyczność i tak np. miodowe kompozycje z Yankee nigdy nie spełniały moich oczekiwań. W przypadku tych tealightów sprawa wygląda jednak zupełnie inaczej, bo oto mam przed sobą najprawdziwszy zapach miodu! Słodki, gęsty i lepki! Przepyszny, stuprocentowy aromat, jaki wydobywa się prosto ze słoika po jego otwarciu. W tle czuć jeszcze resztki nektaru, taki lekko gorzki i kwiecisty zapach, który tylko pobudza mój apetyt na coś słodkiego, a jednocześnie, swoim ciepłym charakterem go zaspokaja. Dodatkowym atutem jest moc zapachu, pomimo iż tealighty mają ponad rok, pachnie nimi cały pokój. To naprawdę świetna, intensywna kompozycja. Idealna na długie jesienne popołudnia i zimowe wieczory. Dla fanów miodu nie ma lepszego wosku. :)

Ocena: 9/10

poniedziałek, 14 września 2015

Wosk "Strawberry Buttercream" Yankee Candle

W woskach Yankee lubię wiele. Ich kolory, naklejki, uroczy wygląd (zapach oczywiście też!). Ale chyba najlepsza jest ta chwila oczekiwania, kiedy odpakowuje tartaletkę i zastanawiam się nad aromatem jaki kryje się w środku. Bo w prawdzie powiedziawszy, to ja przez folię nic nie czuję, nic a nic. Z każdym kolejnym woskiem cieszę się jak dziecko, kiedy mogę go otworzyć i przetestować. :) Ot, co, taka mała gwiazdka! A że fanką słodyczy jestem ogromną, nic więc dziwnego, że najchętniej odpakowuje i kupuję właśnie takie woski. Idealne na chłodne wieczory, apetyczne, otulające! :D Taki kawałek słodkości w moim domu, bez konsekwencji dodatkowych kilogramów! :D


Niestety tym razem jednak Yankee zawiodło. Strawberry Buttercream to, owszem, zapach słodki i kuchenny, ale niestety praktycznie w niczym nie przypominający prawdziwych truskawek z bitą śmietaną. Owoce (których i tak prawie nie czuć) są sztuczne i jakieś takie...plastikowe? Ogólnie, w całej kompozycji najmocniej wybija się jakiś krem, który od biedy można nazwać bitą śmietaną i jest to chyba najbardziej autentyczny składnik tego "apetycznego" połączenia. Całość, pomimo pojawiających się od czasu do czasu, mocno sztucznych "truskawek", nie jest jednak taka zła. Nie uderza nachalnie w nos, nie razi, nie mdli, ale zwyczajnie daleko mu do obiecywanych pyszności jakie sugeruje nam producent. Niestety, zupełnie nie moja bajka (choć jako fan słodyczy należę do osób, które przychylniej patrzą na takie połączenia). Jedna ze słabszych kompozycji od Yankee... :(

Ocena: 5/10

czwartek, 10 września 2015

Wosk "Harvest Moon" Busy Bee

Zrywając wieczorną porą (praktycznie po ciemku z latarką :P) jabłka na szarlotkę, tak sobie pomyłam, że to jest doskonały moment na zapalenie nowego wosku, który idealnie będzie odzwierciedlał mój dzisiejszy nastrój. W miejscowości w której mieszkam, szykowane są właśnie dożynki, co wyraźnie czuć przez atmosferę jaka panuje dokoła. Bale z sianem... słoneczniki, dynie, prawdziwe święto na zakończenie żniw! U nas to prawdziwa tradycja, obejmująca pieczenie domowych ciast, stare piosenki i straganiki ze swojskimi produktami. To wszystko przypomina mi dzieciństwo, domowe wypieki i obowiązki na polu, kiedy po ciężkiej pracy piekło się ziemniaki w ognisku i zajadało się soczyste jabłka z sadu. A potem przychodziło się do domu, wypijało się kubek gorącego kakaa na wieczór i po kąpieli z przyjemnością zakopywało się w puchatej pościeli. Harvest Moon nie miałby lepszego dnia na debiut! :D


"Nocne Żniwa", tak właśnie brzmi nazwa tego wosku, która mnie osobiście kojarzy się dużo bardziej ze starym amerykańskim horrorem niż z dożynkami i przytulnością końca lata :P. Na zimno zapach jest cudny i wyraźnie czuję w nim jakieś drzewo iglaste, chłód jesieni i aromat przypiekanych na ognisku jabłek (których notabene nie ma w składzie, ale ja je czuję i już! :D). Po wrzuceniu do kominka w pierwszej kolejności pojawia się słodycz i tym razem faktycznie czuję ananasa w towarzystwie słodkiej głuszki, taki delikatny miks (o dziwo!) o bardzo jesiennym klimacie. Potem pojawia się cedr i świerk, który wraz z eukaliptusem nadają całości chłód i rześkość. O tak! Mieszanka wręcz boska, czuję się jakbym  późnym, zimnym popołudniem wraz ze znajomymi siedziała w sadzie i podpiekała na ognisku smakowite jabłka, które właśnie spadły z drzewa. W tle pojawia się zachód słońca, słyszę szum pierwszych opadłych liści, hałas przelatujących nad nami w kluczu kaczek i lekki wietrzyk, zwiastujący jesień. I w tym momencie pytam dlaczego? Dlaczego tak piękny aromat (który moim zdaniem był bliźniaczo podobny do Applewood Orchard) tak bardzo się zmienił? Niestety, po kolejnych 5 minutach palenia, zbyt mocno wyszły na wierzch nuty drzewne i iglaste, do których dołączył intensywny aromat eukaliptusa i czegoś jeszcze... a zapach stał się tak okropny, że z każdą minutą czułam jak coraz bardziej mnie od niego mdli. Ostatecznie skapitulowałam i zmuszona byłam do zgaszenia tealighta. Nawet moja mamusia, dużo bardziej tolerancyjna wobec zapachów, wyraziła o tym wosku nieprzychylną opinię. Duszący, mdły i mam wrażenie toaletowy. Pozostaje mi tylko pocieszyć się zapachem szarlotki, która stygnie w kuchni, bo temu woskowi już podziękuję i nie liczę, że jeszcze zagości w moim kominku. :(

Ocena: 3/10

niedziela, 6 września 2015

Wosk "Cotton Candy" Busy Bee

Mamy początek września, co wyraźnie widać po zmianie pogody. Ja chyba jestem jedną z nielicznych osób, która wcale nie tęskni za upałami i słońcem, co chyba wiąże się głęboko z moją miłością do jesieni. Kocham deszcz delikatnie pukający o szyby, zapach dymu z ogniska, kolorowe liście na dworze i tą nietypową atmosferę. To też czas intensywnego palenia przeze mnie wszelkich wosków i świec, żeby jeszcze bardziej umilić sobie coraz dłuższe wieczory. Wtedy też chętnie sięgam po kuchenne zapachy, te z dodatkiem cynamonu, gałki muszkatołowej, drewna i nut wodnych... Dziś nie było inaczej! Wietrzna i chłodna pogoda skłoniła mnie do zakopania się pod kocykiem z kubkiem gorącego, cynamonowego kakaa i odpalenia słodziaka w kominku. :) I choć słodziak ten nie jest typowym jesiennym zapachem, to zdecydowanie osłodził mi ponury dzień za oknem. A moimi wrażeniami, dzielę się z Wami. :D Zapraszam!


Ten wosk kupiłam po raz drugi, co nie zdarza mi się często. Nie wiem jak pachną woski z innych firm o podobnej tematyce, ale ten wyjątkowo przypadł mi do gustu. Jest słodki, tak... ale ta jego słodycz przegryziona jest aromatem truskawki, jak z lizaków truskawkowo-śmietankowych Chupa Chups! W zasadzie to cały zapach przypomina mi lody truskawkowe z dużą porcją bitej śmietany. Nie jest czysty zapach owoców, to raczej taka bardzo słodka interpretacja, która pomimo składu nie wydaje mi się wcale mdła ani ciężka. Nie wiem skąd nazwa wosku, gdyż z watą to mi się ta kompozycja raczej nie kojarzy (brak jej aromatu karmelizowanego cukru i tej specyficznej nuty jaką spotykamy w parkach rozrywki), dużo bardziej za to przypomina mi zapach lodziarni na molo :D. Wosk jest słodki, delikatny i subtelny. Idealnie wpasowuje się w niedzielne leniuchowanie w domu. Jeśli chcecie zachować dla siebie wspomnienie letnich deserów w chłodne, jesienne popołudnia, to ten wosk będzie idealny! :)

Ocena: 8/10

wtorek, 1 września 2015

Wosk "Midnight Jasmine" Yankee Candle

W zasadzie to miałam dziś pisać o woskach z Busy Bee. Na dworze jest jednak tak gorącą, że zmieniłam plany w ostatniej chwili. Kiedy temperatura na termometrze osiąga więcej niż 35 stopni, chyba nie jestem w stanie topić takich słodziaków jak Cotton Candy, a to właśnie na niego jako jednego z dwóch głosowaliście w ostatniej ankiecie. Mam nadzieję, że mi to tym razem wybaczycie, bo jak to mówią co się odwlecze to nie uciecze, i recenzja tych wosków z pewnością pojawi się już wkrótce! Dziś więc znowu kwiatowo (o dziwo, nie po mojemu! :)), ale uznałam, że nic tak dobrze nie będzie pasować do upalnego letniego wieczoru jak zapach jaśminu o północy. Zapraszam w takim razie wszystkich woskomaniaków na aromatyczny wpis, rodem z letniego, gorącego spaceru o północy w towarzystwie pachnących białych kwiatów. :)


O dziwo, jaśmin jest jedną z nielicznych kwiatowych kompozycji, którą naprawdę lubię. Kojarzy mi się z aromatem białej herbaty z dodatkiem właśnie tych kwiatów, którą pije w chwilach relaksu. Midnight Jasmine to niewątpliwie bardzo intensywny wosk, który chyba najlepiej pachnie przy uchylonym oknie, kiedy na dworze panuje już mrok. W innym wypadku jest trochę zbyt mocny i co niektórych, nieprzyzwyczajonych do palenia wosków może przyprawić o ból głowy. A zapach? Jest piękny! Wyraźnie czuję tu aromat białych kwiatuszków z lekką nutą czystości w tle. Jako mikrobiolog, zapach ten łączę z zapachem mikroorganizmów z rodzaju Pseudomonas, który czasem dosyć mocno rozchodzi się po laboratorium, co jednak wcale mi nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie! Dla mnie ten zapach jest niezwykle elegancki, choć specyficzny i doskonale pasuje do upalnych nocy. Nie wyobrażam sobie lepszej chwili na zapalenie tego wosku. Uchylone okno, lekki ciepły wiaterek, poruszający firanką, dźwięk cykad za oknem i cudowny aromat jaśminu, który subtelnie miesza się z zapachem roślin na dworze i wypełnia mój pokój. Jedna z lepszych kwiatowych kompozycji, idealna na lato. :)

Ocena: 8/10

niedziela, 30 sierpnia 2015

Wosk "White Gardenia" Yankee Candle

Dziś miało być słodko i owocowo, czyli bardzo po mojemu. Niestety, pogoda dopisało i to aż za bardzo i musiałam zmienić plany. Z powodu panującego na dworze upału, zrezygnowałam z kuchennych słodziaków na rzecz bardziej lekkich, kwiatowych kompozycji, które wydały się jedynym logicznym wyborem na taką pogodę. Lato to chyba jedyna pora roku, gdzie chętnie widzę takie kompozycje. Tak więc wczoraj relaksowałam się przy aromacie słodkiego groszku pachnącego, a dziś w moim kominku po raz pierwszy zawitała Gardenia. :) A jak to ona przypadłam mi do gustu?


Przyznam się szczerze, że spodziewałam się kolejnego oklepanego zapachu prosto z kwiaciarni, bo kwiaty to w końcu kwiaty. Ale nie u Yankee! :D White Gardenia z pewnością nie należy do świeżych, zielonych zapachów z tanich stoisk z wiązankami. Jest kremowa, delikatna i przypomina mi...balsam do ciała! O tak! Właśnie tak pachnie mój krem do opalania, którym zawsze się smaruję  dla ochrony przed słońcem. Cudowny! Kompozycja jest bardzo delikatna, przyjemnie otula pokój, nie jest mdła, ani nudna, a mnie kojarzy się z beztroskimi wakacjami, słońcem i wypoczynkiem. To piękny zapach do salonu i czystej, eleganckiej sypialni. Doskonały na rano jak i na wieczór. Moim zdaniem, będzie idealny jako umilacz, kiedy odwiedzą nas goście, a chcemy by nasz dom pachniał przyjemnie, kwiatowo, ale jednocześnie z klasą. Z pewnością, przy częstym paleniu, może się znudzić, ale raczej nie można ulec jego przesyceniu. White Gardenia jest przede wszystkim subtelna i świetnie pasuje do panującej dziś na dworze pogody. To, zaraz po bzie, jedna z najładniejszych kompozycji kwiatowych od Yankee, którą miałam okazję testować. Z pewnością wosk godny polecenia! :)

Ocena: 9/10

środa, 26 sierpnia 2015

Wosk "Sun & Sand" Yankee Candle

Do jesieni jeszcze daleko, ale dzisiaj poczułam jej pierwsze podrygi. Rano było bardzo chłodno, wilgotno, a na trawie leżała rosa. W drodze do pracy poczułam też zapach dymu z palonych liści i to wszystko wprawiło mnie w jakiś przyjemny nastrój, przywołując wspomnienia złotej, polskiej jesieni. Po południu pokusiłam się nawet o przygotowanie aromatycznej zupy z dyni, która teraz stygnie w kuchni. Wbrew temu wszystkiemu i idąc za tropem Waszych sugestii z poprzedniej ankiety, naskrobałam dla Was zapachowego posta o legendarnym wręcz wosku od Yankee, a mianowicie Sun & Sand. Pewnie większość z Was jest już po urlopie i wypoczywanie ma już za sobą, dlatego dziś przywołuję aurę przyjemnego wylegiwania się na plaży, przy pełnym słońcu. Dla tych z Was, których szał urlopowy jeszcze nie złapał, liczę, że wprawi Was to w dobry nastrój i przybliży wyczekiwany odpoczynek. :) Bierzemy więc relaksacyjny oddech i przenosimy się na przytulną plażę... :)
























Sun & Sand to wosk wyjątkowo ciepły i przytulny. Nie uświadczycie w nim nut świeżości, morskiej bryzy czy zapachu wydm, oj nie. To zupełnie inna bajka. To aromat olejku do opalania, piasku i nagrzanej skóry. Wyraźnie czuć w nim kwiaty pomarańczy, które wraz z piżmem tworzą w tej kompozycji pierwsze skrzypce. W tle pojawia się jeszcze sól, ale nie taka jak w Beach Wood, a taka delikatna, morska, zamknięta pomiędzy ziarenkami piasku, która przenosi nad wprost nad rześkie morze.  Na zimno daje się wyczuć jeszcze lawendę, ale ta pod odpaleniu gdzieś znika, dając tylko wrażenie spokoju i relaksu podczas palenia wosku. Cytrusy gdzieś mi za to umykają, ale na to akurat nie narzekam, bo ich zapach nie należy do moich ulubionych.  Dla mnie to kwintesencja wakacji, leżenia na piasku i opalania się tuż po tym jak posmarowało się cudownie pachnącym olejkiem do opalania. To wspaniały, choć moim zdaniem specyficzny zapach, który niestety w świecy pachnie zupełnie inaczej. Nie polubiłyśmy się i ta musiała powędrować w świat. Pozostaje mi tylko korzystać z ostatniej cudnej tartaletki, jaka mi została i wypoczywać podczas tego i kilku następnych seansów. Zapach jest cudowny! :D

Ocena: 10/10

niedziela, 16 sierpnia 2015

Wosk "Lighthouse Point" Kringle Candle

Pomimo upałów, wracam z kolejnym zapachowym postem. O dziwo, w tym roku w taką pogodę palę znacznie więcej, a to chyba przez ten nawał nowych zapachów na rynku. Aż wstyd się przyznać, ale pomimo nowości, ja mam jeszcze masę zaległości zapachowych sprzed kilku lat ,włączając w to limitki, które leżą w szufladzie od.. ho ho ho jak długiego czasu, a także woski w standardowej ofercie. Nadrabiam więc, kiedy mogę, żeby poznać wszystko i ewentualnie zainwestować w świecę, której zapach przypadnie mi do gustu, zanim ta zniknie z polskiego rynku. :) Dziś na tapecie jednak coś innego niż Yankee, bo Kingle. W ostatniej ankiecie to właśnie ten zapach, wraz z Meadow... był wybrany do recenzji, więc poszedł jako następny w kolejce. :) I chyba bardzo się z tego powodu cieszyłam, bo już od dawna chodził mi po głowie. Zapraszam!


Nie wiem dlaczego, ale kiedy patrzę na ten wosk, przypomina mi się od razu film "The Ring" w  amerykańskiej wersji. Zimna, jasno-szara naklejka, stary drewniany pomost i latarnia w tle. O tak, to zdecydowanie te klimaty. Na zimno, wosk jest cudny, bardzo rześki, lekki, mokry i wietrzny, wręcz idealny! Po rozpaleniu jednak znacznie się zmienia... zapach staje się bardziej męski, traci swój naturalizm, swój krajobrazowy charakter, a staje się bardziej koloński, jak zapach łazienki po męskim prysznicu. Już nie czuję wiatru, wody, tajemniczość z obrazka znika, a pojawia się wizja spaceru po molo w pochmurny dzień, u boku mężczyzny. Kompozycja jest przyjemna, rześka, ale ja za męskimi, perfumowanymi nutami nie przepadam, a raczej lubię je, ale bardzo rzadko, tylko w konkretnych sytuacjach. Dużo bardziej preferuję naturalne nuty, przywodzące mi na myśl konkretne miejsce na ziemi i tego też spodziewałam się po tym wosku. Jestem lekko zawiedziona, choć wosk do brzydkich nie należy. To bardzo ładne, męskie perfumy, które spodobają się wielu osobom z takimi gustami. Więc jeśli lubicie nuty typu River Valley, to będzie to wosk zdecydowanie dla Was. :)

Ocena: 8/10

środa, 12 sierpnia 2015

Wosk "Meadow Showers" Yankee Candle

Za oknem leje deszcz, nie pada... leje. :) To wspaniała wiadomość z dwóch powodów, uwielbiam wieczorne ulewy, wtedy najlepiej pali się woski, a ponadto to świetna ulga i orzeźwienie powietrza po tych koszmarnych upałach. Ziemia znów może oddychać! :D To też doskonały moment na wrzucenie do kominka czegoś nowego, co mam okazję przetestować. Zgodnie z życzeniami jest, Meadow Showers! :D Zapraszam!


Szczerze mówiąc, to byłam bardzo negatywnie nastawiona do tego wosku. Kojarzył mi się ogromnie z Garden Hideaway, za którym notabene nie przepadam. Jednak, po otwarciu mnie zaskoczył. Nie poczułam tu ostrego zapachu konwalii, a świeżość, taką jaką znacie z Clean Cotton czy Fluffy Towels. To bardzo... czysty wosk, z dużą dozą proszku do prania, który miesza się z świeżym aromatem, zielonej, mokrej trawy. To taki zapach wywieszonego prania na ogrodzie, tuż po popołudniowym, letnim deszczu. Mieszanka dziko rosnącej zieleniny na wsi, wody i proszku do prania. Idealny, sielski obraz, namalowany zapachowym pędzlem. Naklejka na wosku tylko pobudza moją wyobraźnię, relaksuje. Bardzo przyjemna, lekka i świeża kombinacja. Z pewnością polecam. A wosk idealnie wpasował się w dzisiejszą, spokojną ulewę. :)

Ocena: 8/10

piątek, 7 sierpnia 2015

Świeca 2x4 Yankee Candle

Odciążyliście mnie od jednego problemu... wyboru zapachu, który mam zrecenzować :D. Zawsze mam z tym problem, bo dla mnie większość nowości jest kuszącą i do tego śliczna, dlatego wybór kolejnego gagatka do testów nie jest taki łatwy. Przez godzinę stoję nad moją szufladą i rozmyślam na co mam ochotę (a ochotę mam na wszystko, byle nie na raz...). I powiem szczerze, że na 2x4 nie skusiłabym się jeszcze przez długi czas. Świeca okazała się na początku na tyle problemowa, że odstawiłam ją na bok i sięgałam po prostsze rozwiązania. Tak więc oto jest, po trudnościach, wzlotach i upadkach, udało mi się "przetestować" świecę i machnąć dla Was wyczerpującą recenzję. :) A na blogu, nowa ankieta.


Kocham zapach świeżego, czystego drewna! Uwielbiam ten surowy, lekko żywiczy zapach unoszący się znad świeżo pociętych i wyheblowanych desek. Nic więc dziwnego, że gdy tylko usłyszałam o 2x4 z męskiej kolekcji, musiałam go mieć, bo taki mój. I już w pierwszej chwili, kiedy tylko dostałam go w swoje łapki, zdałam sobie sprawę, że jest zupełnie inny niż oczekiwałam. Nie jest to typowy zapach surowego drewna, czy trocin. Ja tu bardziej czuję lakier i świeżo wymalowany parkiet, gdzie w powietrzu unoszą się jeszcze resztki rozpuszczalnika. Drewno jest gdzieś tam z tyłu, jakby zabite sztucznymi panelami, a ten nasz prawdziwy parkiet ginie w głębszej warstwie.  Nie jest to brzydki, mocno chemiczny zapach. Jest całkiem w porządku. Aromat lakieru jest stłumiony, nienachalny i mam wrażenie, że odrobinę słodki. Świeca po zapaleniu pachnie trochę jak... zakład stolarski, w którym stoją świeżo polakierowane drewniane komody czy krzesła. I pomimo tej jej dziwnoty, tego ciężkiego do określenia aromatu, po pewnym czasie zaczyna się podobać, zaczynają wychodzić z niej drewniane drzazgi i faktycznie czuję drewno, żywicę i więcej drewna. Im głębiej świeca się pali, tym bliżej jej do mojego ideału. :D  Nie mogę ocenić jej źle (choć pali się koszmarnie, a knot cały czas się zalewa i trzeba świecę okrajać z wosku, nie wspominając o tunelowaniu), bo jest w niej coś co mnie ciągnie i sprawia, że nie mam ochoty jej oddawać.
P.S. Zastanawialiście się co oznacza 2x4? Poszperałam i odkryłam zagadkę. To miara podawana w stopach, która określa grubość i szerokość standardowych desek stolarskich, używanych do konstrukcji drewnianych. :)

Ocena: 8/10

wtorek, 28 lipca 2015

Tealighty "Green Tea" ADMIT

Dziś trochę inaczej, bo aromaterapia przy tealightach, nie woskach. Na chwileczkę odeszłam od moich ulubionych Yankee i to zupełnie przypadkiem. Kiedy zaglądałam dziś do mojej szuflady i szukałam czegoś nowego do wypróbowania, przypomniało mi się, że mam jeszcze dwa opakowania tealightów ADMIT, którym jeszcze nie testowałam. A że specjalnie nie miałam ochoty na nic ekstra, skorzystałam z okazji, żeby mieć już za sobą testowanie produktów, które do tej pory mnie zawodziły...


Nie wiem ile razy ta firma mnie już zawodziła, choć pewnie w przypływie dobrych chęci mogłabym to policzyć. I dziś nie spodziewałam się szału... zresztą nie spodziewałam się czegokolwiek. A tak z innej trochę beczki. Znacie zapach dobrej, zielonej herbaty tuż po zaparzeniu, takiej liściastej, wyselekcjonowanej, z dobrego sklepu? Jeśli nie, to macie okazję, bo właśnie tak pachną te tealighty. Czysty, esencjonalny zapach zielonej herbaty, odrobinę gorzki, czysty i aromatyczny. Nie czuć tutaj kwaskowatej czy słodkiej nuty znanej z zapachów pseudo zielonej herbaty, który często spotykamy w sklepie. To piękny i do tego intensywny (!) aromat świeżo zaparzonych, młodych, zielonych listków. O tak! Taką właśnie herbatę pijam w japońskich restauracjach lub w domu, gdy mam na to czas. Cudowna kompozycja, w której zakochałam się od pierwszego niuchnięcia. I w zasadzie nie wiem gdzie jest ukryty fenomen tego tealighta, nie wiem czemu akurat ten pachnie, a pozostałe zapachy z tej firmy nie i dlaczego jest tak ... doskonały? Oj tak, doskonały to dobre słowo! Bo to jeden z lepszych zapachów, najbardziej prawdziwy i jeden z moich ulubionych! Tealighty topiłam oczywiście jak woski, w kominku, żeby wydobyć z nich max możliwości, ale i tak uważam, że są świetne! Szczerze polecam! Cudne! A to jedno z przyjemniejszych zaskoczeń tego tygodnia! :)

Ocena: 10/10

niedziela, 26 lipca 2015

Wosk "Peeps: Marchmallow Chicks" Yankee Candle

Dawno tak nie było, żebym cały dzień spędziła w domu. Ostatnio sprezentowałam sobie nowego, niesfornego zwierzaka do domu, którego przygarnęłam po wypadku. Wymaga on wiele opieki i czasu, dlatego staram się nigdzie nie wychodzić gdy nie ma potrzeby. Dziś na całe szczęście było trochę chłodniej, dlatego  w pokoju dało się wytrzymać. Było nawet tak przyjemnie, że z wielką ochotą odpaliłam mój kominek z nowym woskiem do przetestowania. Sięgnęłam tym razem po coś apetycznego (bo i pogoda nie za ciepła). Wosk niestety niedostępny stacjonarnie w Polsce, ale można go zakupić na allegro. :)

Zachęcam również do brania udziału w ankiecie po prawej stronie na pasku bocznym. Zawsze mam problem co wrzucić do kominka, a może Wy podpowiecie mi jaką recenzję chcielibyście przeczytać najpierw. :)


Na wstępie powiem, że nie mam pojęcia skąd wzięła się nazwa tego wosku i do czego ją tak naprawdę przyporządkować. Poszperałam jednak trochę, zanim go kupiłam i dowiedziałam się tyle, że zapach jest słodki i jedzeniowy. Jednym przypomina pianki, innym krem maślany, jeszcze innym budyń czy biszkopt. I ja osobiście skłaniałabym się ku temu ostatniemu porównaniu. Ten wosk pachnie mi praktycznie tak samo jak sławny Red Velvet, ma w sobie tą samą suchą nutę biszkoptową, z odrobiną wanilii i cukru pudru. Jest za to dużo delikatniejszy. Po wczorajszym paleniu Camomile Tea, który czuć było bardzo dobrze, ten zaledwie musnął mój pokój zapachem, nadając mu lekkie, biszkoptowe tło. Zapach przyjemny, nie za ciężki i słodki, nie powiem, żeby mi się nie podobał, ale (zawsze musi być jakieś ale) faworytem nie zostanie. Za mała moc i ta kompozycja taka jakaś nudna. Dla fanów czerwonego ciasta będzie jednak idealny! :)

Ocena: 7/10

środa, 22 lipca 2015

Sampler "Water Garden" Yankee Candle

Uff.... jak gorąco! U mnie dziś termometr wybił prawie 35 stopni, to zdecydowanie za dużo... dużo za dużo. Dlatego od kiedy wróciłam po południu z pracy nie wyściubiłam nosa spoza domu. To znaczy wyściubiłam, na chwileczkę, żeby wejść do basenu i podryfować na pontonie, a potem szybko wrócić i schować się przed palącym słońcem. Z natłoku wolnego czasu, co rzadko mi się zdarza, zdążyłam nawet upichcić całkiem niezły obiad. I tak gotując, pomyślałam sobie czy by czasem nie odpalić kominka z woskiem, z jakimś wystrzałowym zapachem, na który najbardziej mam ochotę. Świeżym, rześkim, kojarzącym się z przyjemnym chłodem... Niestety, zdjęcie robiłam na szybko, bo wosk nie był w planach i jest niewyraźne, ale chyba z grubsza widać o co chodzi. Tak więc nie przedłużając, zapraszam dzisiaj na recenzję Water Garden od Yankee Candle. :D


Chyba każdy woskomaniak ma taki zapach, który jest częścią jego najskrytszych, zapachowych pragnień. Ja tak mam i choć moja lista chciejstw jest nieco za długa, to z pewnością na piedestale stał Water Garden! O tak! Marzył mi się odkąd przeczytałam skład tego maleństwa i zobaczyłam tą cudną etykietkę. Zachęcał przede wszystkim moją ulubioną nutą wodną i melonem z lilią - kompozycja bardzo ciekawa. Kiedy jednak dostał się w moje łapki, zaskoczył mnie, bo nic nie czułam! Przez folię, sampler wydawał się być martwy, nie oddawał nawet cienia zapachu. Po odpakowaniu z foli jakby odrobinę odżył. Poczułam coś subtelnego, niemożliwego jednak do sprecyzowania. W kominku było podobnie. Nuty uwalniały się bardzo powoli i były niezwykle delikatnie. Dorzuciłam więc wosku i zapach stał się intensywniejszy (o ile można go nazwać intensywnym). I co ciekawe praktycznie nie czuję w nim wody. Na pierwszy plan wysuwa się tu pudrowe piżmo, które przypomina mi zapach znany z Lake Sunset (Tak Iriis, to wosk chyba dla Ciebie :*). Jest jednak bardziej świeży i rześki. Melona tu nie czuję, a raczej cytrusy jak w Sleigh Bell Ring, które całkiem ciekawie przełamują kompozycja, sprawiając, że jest mniej mdła i słodka niż by się wydawało. Mnie ten zapach przypomina bardzo ładne perfumy mojej cioci. Letnie i orzeźwiające. Całość tworzy przyjemną mieszankę, która choć interesująca, to jednak nie powala mnie na kolana. Mówiąc szczerze, to spodziewałam się jakiegoś magicznego wosku o cudownym, wręcz rzucającym na kolana aromacie wodnym, otulonym delikatnymi kwiatami. Dostałam jednak coś co mnie kojarzy się z wakacjami, owszem, ale w jakimś kurorcie nad morzem, przepełnionym liliami w wazonach i perfumami bogatych kobiet w recepcji z pieskiem w torebce, czekającymi na kluczyk do pokoju. Przyjemna kompozycja, nienarzucająca się, ładna i elegancka, ale mało w niej z ogrodu wodnego o którym marzyłam. To jednak idealny zapach do salonu na lato. I szkoda tylko, że taki słaby, bo bałabym się kupować świecę, którą dziś wykreślam z listy chciejstw. :)

Ocena: 8/10

wtorek, 14 lipca 2015

Wosk "Hot Buttered Rum" Yankee Candle

Jest lato... a pogody "niet". Nie ma jednak tego złego co by na dobre nie wyszło. Przygotowałam sobie pyszną herbatę, usiadłam pod kocykiem i zapaliłam kominek. Oj tak! Taka pogoda zdecydowanie sprzyja zapachom w moim pokoju, szczególnie tym jedzeniowym. A dziś miałam ochotę na coś bardzo apetycznego, słodkiego i aromatycznego. Wśród kilku faworytów wybrałam ten jeden... Hot Buttered Rum, znanej już firmy Yankee Candle. :D


Zapach na który miałam ogromną ochotę, bo taki mój, jedzeniowy! I wiecie co, pomimo lekkich obaw co do tej kompozycji, wosk śmiało mogę uznać za całkiem udany. Wyraźnie czuję w nim brązowy rum, co dla mnie zawsze oznacza mieszankę zapachu brązowego cukru i whisky. Aromat jest doskonale zrównoważony, nie gryzący i słodki, doprawiony odrobiną obiecanego masła, który mnie pachnie bardzo kremowo. Nie wiem dlaczego, ale ta kompozycja kojarzy mi się z irlandzkimi pubami, takimi starymi, drewnianymi, w których wciąż pije się piwo w wielkich kuflach i najlepszą whisky. To taki męski zapach, doprawiony odrobiną kobiecej subtelności i słodyczy. Podobnie pachną najlepsze lody rumowe z rodzynkami i poncze do mięsistych tortów do których zawsze dolewam "szkocką". Podsumowując, wosk bardzo udany i niezwykle wydajny i intensywny! Może nie dla każdego, bo nie każdy lubi ten specyficzny zapach alkoholu (który o dziwo tutaj czuć! :)), ale dla mnie jest idealny, szczególnie na ten deszczowy wieczór! :D

Ocena: 8/10

czwartek, 9 lipca 2015

Wosk "Beach Walk" Yankee Candle

Ostatnie upalne dni sprawiły, że znacznie rzadziej mam ochotę na palenie wosków i świec. Kiedy tylko zapalam płomień, czuję się jakby temperatura w pokoju gwałtownie rosła. Kiedy jednak są takie wieczory, że mam ochotę na coś pachnącego przed snem, sięgam po rześkie, lekkie zapachy. Uznałam, że to też idealny moment na przetestowanie słynnego wosku "Beach Walk". :)


Beach Walk zaskoczył mnie już przy samym otwarciu opakowania, bo pachnie praktycznie tak samo jak palony przeze mnie niedawno Wind Blow! Mam jednak wrażenie, że jest trochę mocniejszy i bardziej wyrazisty. Czysty, rześki, z lekką nutą wodną w tle. I wiatr! O tak! Beach Walk ma w sobie dużo zapachu wiatru, nadmorskiej bryzy z nutką soli. Nie jest typowo morski, jest raczej wietrzny. Delikatny, wręcz subtelny, a jednocześnie piękny! Wyjątkowo przypadł mi do gusty... i nie tylko mi. :) W moim domu znalazł więcej fanów, niż tylko mnie i szybko podbił niejedno zapachowe "serce". Dla mnie idealny zapach na lato. Faktycznie może kojarzy się z popołudniowym spacerem po dzikiej plaży, kiedy samotnie wędrujemy wzdłuż morza. Brak tylko jeszcze szumu fal i skrzeczenia mew i byłoby doskonale... :D Z pewnością godny polecenia!

Ocena: 9/10

wtorek, 30 czerwca 2015

Wosk "Milk & Cookies" Yankee Candle

Wybaczcie, że ostatnio tak mało postów, ale czasu też u mnie nie za wiele. Dzisiejszy dzień spędzam na słodko i to dosłownie. Z tego też powodu do kominka postanowiłam wrzucić coś apetycznego, co będzie mi umilać wieczór. W domu mam jeszcze kilka wosków zamawianych zza granicy, niedostępnych w Polsce, które kuszą i czekają na odpalenie, dlatego to jeden z nich odpakowałam po dłuższej przerwie. Nie przedłużając - zapraszam na post!


Wosk pomimo swojego delikatnego i subtelnego charakteru ma moc. Nie jest mocno słodki, a bardziej maślany i biszkoptowy. Wyczuwam w nim ewidentnie mleko, ciasteczka, ale w tle niebezpiecznie balansuje aromat ciężkiego kremu jakim ozdabia się amerykańskie cupcakes, który mocno obciąża całą kompozycję. Jako całokształt wosk nie wypada moim zdaniem najlepiej. Daleko mu do apetycznego Christmas Cookie, a bliżej do mieszanki Vanilla Cupcake z Red Velvet, z decydującą dominacją waniliowej babeczki. Chwilami wosk jest śliczny, bardzo mleczny, słodziutki i lekki (jak petitki namoczone w gorącym mleku!), a zaraz potem wracają ciężkie nuty i jakiś bliżej nieokreślony sztuczny dodatek. Liczyłam zdecydowanie na coś więcej. Wosku nie kupię ponownie, nawet gdyby był dostępny w Polsce stacjonarnie. Nie są to jednak moje klimaty, a do prawdziwego apetycznego jedzonka mu daleko. Szkoda. :(

Ocena: 6/10

poniedziałek, 22 czerwca 2015

Wosk "Pain au Raisin" Yankee Candle

Od rana pada. Jest pochmurnie i brzydko, a ja też nie miałam najlepszego dnia. 12 godzin w pracy na dyżurze w szpitalu, a potem jeszcze przemokłam wracając do domu. Głodna, zła i zmęczona zapragnęłam relaksu z czymś apetycznym. Z czymś, co odkładałam w zasadzie na idealną chwilę... Tadam! Chwila nastała, a ja prezentuje Wam wosk Pain au Raisin! :)


Na zimno zapach mnie nie zachwycił. Ocierał się on dosyć mocno o sztuczny zapach miodu, który ja kojarzę z kwasem cynamonowym. Dałam jednak temu beżowemu maleństwu szansę i wrzuciłam kawałek do kominka. W pierwszej chwili poczułam rum! Tak, zdecydowanie był to zapach rodzynek w rumie! I tu muszę Yankee pochwalić - bardzo apetyczne odwzorowanie. Potem wosk stał się bardziej słodki, kremowy. Faktycznie kojarzył mi się z polukrowaną bułeczką z dodatkiem alkoholizowanych rodzynek. I w zasadzie zapach bardzo mi się podoba, niemniej jednak jeśli jest jakieś "ale" to chętnie się w tym temacie wypowiem. A "ale" jest, bo wosk chwilami pachnie mi kremem maślanym jak w Vanilla Cupcake czy Red Velvet, takim, ciężkim, mdłym kremem z dodatkiem biszkoptu. Nie wiem skąd się bierze takie wrażenie i zmiana w odczuwaniu, ale żałuję, że piękny aromat francuskich bułeczek nie trwa cały czas, a kłuci się z czymś co nie do końca jest w moim guście. Niemniej jednak wosk całkiem ok! :)

Ocena: 7/10

środa, 17 czerwca 2015

Wosk "Windblow" Yankee Candle

Dla niektórych wakacje już się zaczęły, dla innych dopiero się zaczną. Ja niestety czasy szkolne dawno już mam za sobą, a pracując nie ma się tyle wolnego ile kiedyś. Wtedy myśli uciekają do dziecięcych, beztroskich lat i człowiek dopiero docenia ich wartość, ten spokój, brak problemów i wiele godzin spędzonych na zabawie. A tak swoją drogą, to puszczaliście jako dzieci latawce? Świetna zabawa! I choć robiłam to tylko raz w życiu, mając zaledwie kilka lat za sobą, wciąż pamiętam te cudowne chwile, które od paru dni pragnę przywołać za pomocą magicznego wosku od Yankee. Zapraszam w takim razie na recenzję! :D


Jak pachnie wiatr? Moim zdaniem cudownie, choć jest to zdecydowanie zależne od pogody i pory roku. Rześki, delikatny, lekko roślinny, czasem mokry zapach, przywodzący na myśl leniwie przesuwające się po niebie obłoczki i szeleszczące na wietrze trawy. Kiedy pierwszy raz powąchałam Windlown, zdecydowanie podbił moje serce. Był inny niż wszystkie. Taki naturalny i chłodny. O dziwo, nie kojarzył mi się jakoś z latawcami. Dla mnie pachniał on bardziej wodą i aromatem jaki unosi się nad jeziorem (może wiatr znad jeziora? :D). Jest bardzo rześki i odświeżający. Niesie ze sobą nutę wodną z lekką mieszanką ozonu i kwiatów. Po rozgrzaniu odrobinę traci na jakości, jest mniej przytulny, a bardziej perfumowany, ale nadal przyjemny. W tle faktycznie czuć coś na kształt wiatru, ale ciężko to określić. Zapach jest jakby nieuchwytny, raz się pojawia, a za chwilę znika. Jest bardzo delikatny i subtelny, a szkoda, bo dla mnie mógłby być zdecydowanie mocniejszy. Idealny na letnie upały. Dla mnie dobry jakościowo wosk. :)

Ocena: 8/10

piątek, 5 czerwca 2015

Wosk "Bahama Breeze" Yankee Candle

Dobra pogoda zagościła u nas chyba na dobre, bo przez ostatnie kilka dni dopieszcza nas słońcem i wysoką temperaturą. Człowiek od razu inaczej patrzy za okno, chętniej wraca piechotą do domu i przychylniej zerka na basen w ogrodzie.... I tylko ciężko pracować w takie piękne dni, kiedy to swój 12 godzinny dyżur spędza się w pomieszczeniu. Wtedy, przy każdej wolnej chwili myśli uciekają do jakiegoś rajskiego miejsca. Z chłodna wodą, leżakami, palmami i błękitnym lazurowym niebem.  Piękny obraz prawda? ;) Zostańcie więc jeszcze przez chwilę myślami w miejscu o takim właśnie klimacie i zapraszam do bardzo owocowo-wakacyjnego zapachu, niosącego bryzę wprost z wysp Bahama. :D


Wosk na który ogromnie liczyłam, bo taki wydawałoby się "mój". Jest lekko tropikalnie, jest wakacyjnie, jest plaża i lazur nieba i już samo hasło "Bahama" kusi, nie wspominając o pięknej etykietce, która już dawno temu skradła moje serce. Wszystko to super i tak by pewnie pozostało, gdyby ten owocowy mix nie zdominował całej kompozycji. Jako, że fanką owocowych nut nie jestem, to i ten wosk nie podbił mojego "nosa". Jest słodko i może troszeczkę za słodko. To taki typowy zapach multiwitaminy, w której zdecydowanie dominuje mango, z dużą pomocą ananasa i pomarańczy. Gdzieś w tle jest jeszcze papaja, czuję ją delikatnie, aczkolwiek dosyć wyraźnie odcina się od reszty. Jej aromat jest dla mnie niestety nie do zniesienia i to psuje wizerunek wosku, który całkiem dobrze się zapowiadał. Sama kompozycja nie jest zła. Ma swoją moc, nie jest mdło, ani nie pachnie mi plastikiem. Dla fanów owoców, będzie idealna, niestety, ja wolę bardziej świeże i rześkie nuty. Najwyraźniej wyspy Bahama nie dla mnie tym razem, aczkolwiek źle nie było, fanem jednak nie pozostanę. :D

Ocena: 7/10

niedziela, 31 maja 2015

Wosk "Oceanic Wave" Little Hooties

Lato coraz bliżej i mój nos chyba dobrze zdaje sobie z tego sprawę, bo coraz silniej ciągnie go do rześkich, wakacyjnych nut. Dziś na tapecie pojawia się zupełnie nowa firma: Little Hooties. Znacie? Mnie jest ona znana od jakiegoś czasu, ale dopiero teraz podjęłam się naskrobania dla Was o niej aromatycznego postu. A że dziś niedziela, dzień wolny (przynajmniej dla większości), to coś bardzo relaksującego, kojarzącego się z urlopem, beztroskim pływaniem w morzu i przyjemnym zapachem bryzy. Odpocznijmy ten jeden dzień przy falach oceanu! :D Zapraszam!


Jeśli jesteście fanami męskich zapachów w stylu November Rain lub River Valley (obecnie Over the River) to będzie to kompozycja idealna dla Was! :D Lekko męska, wodna i rześka, to tylko kilka słów jakimi mogę ją opisać. Ci co mnie znają, wiedzą, że fanką męskich nut to ja za bardzo nie jestem, ale ta wyjątkowo wpadła mi w nos i śmiało mogę uznać ją za bardzo przyjemną. Przypomina mi ogromnie wspominany już wcześniej wosk od Yankee, November Rain, który bardzo lubię - zapachy są praktycznie takie same, z niewielką tylko różnicą, którą ja mogłabym określić jako rześkość. A czy kojarzy mi się z morską falą? Jakoś niespecjalnie, raczej z przystojnym, wyperfumowanym surferem, który stoi na brzegu morza z deską surfingową pod pachą  - to już bardziej! ;) Jest w tym zapachu nuta wodna, orzeźwiająca, ale to kompozycja zdecydowanie bardziej perfumowana i nie koniecznie mająca coś wspólnego ze spienionymi na oceanie falami o lekko słonej nucie z dodatkiem unoszącej się w powietrzu bryzy. Wosk jest intensywny, ja wrzuciłam dwie gwiazdki, ale myślę, że śmiało możecie spróbować z tylko jedną sztuką. Ponadto Little Hotties ma możliwość mieszania zapachów i tworzenia własnych kompozycji. Będę musiała spróbować! Ogromnie mnie kusi Herb Garden i Coconut Island! :D

Ocena: 8/10