środa, 25 lutego 2015

Wosk "Pink Grapefruit" Yankee Candle

Limitowany zapach na Walentynki (dzięki! ;)). Osobiście nie rozumiem szału na punkcie zwyczajnego cytrusa, ale znam wiele osób, które lubią ten zapach na tyle mocno, że kupują świece. Ale ja jestem inna i za zapachem grapefruita nie za bardzo przepadam, więc może nie potrafię go zwyczajnie docenić. Dla mnie to prosty aromat, powiedziałabym jednowymiarowy i nie byłabym w stanie palić go non stop, ale kupiłam z czystej ciekawości, jako, że za chwilę może całkowicie zniknąć z półek. Zapraszam na recenzję. :)


Kiedy kupiłam go w sklepie i powąchałam za pierwszym razem w domu, wydawał się bardzo sztuczny, na tyle, że kojarzył mi się z tanimi odświeżaczami do toalet. Niechętnie na niego spoglądałam, ale ciekawość wygrała i w końcu wylądował w moim kominku. Po odpaleniu poczułam ten sam aromat co na zimno, zbyt słodki i zbyt "chemiczny" i za bardzo kojarzył mi się z choinkami czy kostkami do wc. Takie było moje pierwsze wrażenie. Po pewnym czasie wosk zaczął się jednak rozkręcać. Sztuczna słodycz zniknęła i poczułam.... grapefruita! Lekka, kwaskowata gorycz. Aromat całkiem przyjemny i potrzebuje czasu żeby dać z siebie to co ma najlepsze. Nadaje rześkiego tonu powietrzu, ale nie jest to mój ideał, czegoś mi w nim jeszcze brakuje, choć niewiele. I pomimo iż potrafię docenić jego walory, to chyba jednak nie zostanie moim numerem jeden, gdyż nie są to zwyczajnie moje klimaty zapachowe. Fanom tegoż owocu może się jednak spodobać. :)

Ocena: 6/10

wtorek, 24 lutego 2015

Tealighty "Moonlight Night" ADMIT

To trzecie z mojej kolekcji tealightów jakie kupiłam na giełdzie. Zauroczyła mnie okładka, byłam ciekawa interpretacji zapachu, więc kupiłam. Cena nie była wysoka, więc mogłam sobie na to pozwolić. :)


Niestety, kolejny niewypał. Tealighty pachną, ale tak delikatnie, że zapachu praktycznie nie czuć. Nie wiem czy jest to wina tego, że zwietrzały i należy je palić zaraz po zakupie, ale czuję ogromny niedosyt. Wierzyłam, że tym razem się uda, szczególnie, że byłam ciekawa tej kompozycji, a tu nici... Jedyna ich zaleta to fakt, że teraz mogą posłużyć jako tealighty do mojego kominka. Nie polecam tej "sztuki"... :(

Ocena: 1/10

niedziela, 22 lutego 2015

Wosk "Pumpkin Wreath" Yankee Candle

Jakiś czas temu, jeszcze w okresie jesiennym, zakupiłam ten zapach z czystej ciekawości. Wosk jest niedostępny w Polsce i należy do bardzo popularnej linii zapachów dyniowych, które niestety nigdy nie mają okazji dotrzeć do Polski. Podobno my mamy inne nosy, ale ja za dynią bardzo przepadam, poza tym byłam ogromnie ciekawa tej kompozycji. Ciekawość zwyciężyła i wosk trafił w moje łapki. Pozostaje mi tylko dziękować tym, co sprowadzają takie cudeńka do Polski. :D


Zapach już w pierwszej chwili mnie zaintrygował. Przyznam się szczerze, że spodziewałam się czegoś przyprawowego, z mocnym aromatem cynamonu i gałki muszkatołowej i byłam mile zaskoczona gdy odpakowałam wosk po raz pierwszy. Po odpaleniu zapach pojawił się błyskawicznie. Po moim pokoju rozeszły się słodkie aromaty dyni, jabłek i złocistych liści. W tle czuję sporo słodyczy, coś jakby gotowane jesienne konfitury, zapach, który roznosi się po kuchni w te szare dni. Sam wosk bardzo przypomina mi Blissful Autumn, tylko jest delikatniejszy, bardziej dyniowy, jak słodki syrop z dyni. Wspaniały, apetyczny, przyjemny i ogrzewający. Idealny, gdy za oknem chłodno i pada deszcz. Doskonałe wspomnienia jesiennych dni. I ponownie żałuję, że niektóre zapachy nie są dostępne w Polsce, bo po wypaleniu wosku, będę czuła ogromny niedosyt. Kompozycja jest idealna, dla osób, które szaleją na punkcie dyniowego latte lub pumpkin pie, popularnego w Stanach. Dla mnie wspaniały zapach! Cudowny i cieszę się, że zaryzykowałam z jego zakupem. Polecam! :)

Ocena: 9/10

czwartek, 19 lutego 2015

Wosk "Domowy keks" Lela

Przedstawiam Państwu Domowy Keks - drugi wosk od Leli z jakim mam do czynienia. :) Tym razem padło na bardziej jedzeniowe klimaty, a że ten wosk, z tych które pozostały przeze mnie jeszcze nie przetestowane, najbardziej mnie intrygował, to sięgnęłam po niego z ochotą. Dziś z zapałem topi się u mnie w kominku. Zapach trudny do odzwierciedlenia i niewątpliwie ciekawy i rzadki wśród wosków...


Wosk pełen sprzeczności, intrygujący, który od samego początku zwrócił moją uwagę. Na zimno czuję w nim... nuty czystości, jakby płyn do płukania! Nie jest to jednak typowa proszkowa nuta. Jest przełamana zapachem czegoś co przypomina mi nic innego jak bakalie. Po odpaleniu nuty czystości zamieniają się w coś głębszego, stają się słodkie i bardziej jedzeniowe. Cały zapach kojarzy mi się z czymś szorstkim i puchatym jednocześnie i jest to dobre odzwierciedlenie faktury ciasta. Moja siostra stwierdziła, że wosk pachnie galaretką. Ja czuję tu zapach babki, przełamanej i praktycznie przykrytej zapachem kandyzowanych owoców i orzechów. Zapach przypomina mi aromat jaki wydobywa się z torebek z mieszanki do keksów, czyli intensywne nuty rodzynek i orzechów włoskich. Zapach nietypowy, nieoczywisty. Dla tych co oczekują słodkich, waniliowych nut, wosk może nie spełnić oczekiwań, jest dużo bardziej wytrawny i stonowany. Ma wiele wymiarów, ale zdecydowanie pachnie mi keksem, takim prawdziwym, świątecznym keksem. :)

Ocena: 7/10

wtorek, 17 lutego 2015

Wosk "Snowflake Cookie" Yankee Candle

Przypomniałam sobie o tym zimowym wosku zupełnie przypadkiem. Dosyć długo na niego czekałam, by pojawił się w sklepach i nie do końca rozumiem jak mogłam o nim zapomnieć. Wpadłam w wir palenia świec i kupowania olejków, a co chwila do mojego koszyka napływały nowości, więc Snowflake Cookie przepadł gdzieś pośród tego wszystkiego, zapomniany. I o mały włos nie straciłby swojej zimowej kolejki, czekając na następną za rok (jakoś ciężko by mi było topić go w letnie upały, wtedy chętniej sięgam po "bez" czy "jaśmin", świeże, odważne, mocne, kwiatowe aromaty, które doskonale pasują do letnich nocy).  Dawno też nie romansowałam z Yankee i pora było to zmienić i mówiąc Yankee mam oczywiście na myśli te małe, śliczne woski, nie pełnowymiarowe świece. Więc dziś, w formie odmiany, ciasteczkowe, zimowe klimaty. Może ktoś zrobi się głodny? ;)


Słodziutki wosk Snowflake Cookie to nic innego jak zapach maślanych ciastek z dużą ilością lukru waniliowego. Zapach jest niezwykle kremowy i kojarzy mi się z typowymi ciastkami waniliowymi, kupowanymi w sklepach w zafoliowanych opakowaniach. Jest czymś pomiędzy Christmas Cookie, lekkim ciasteczkiem, od którego aż ślinka leci, a Wanilla Cupcake, który nie tak do końca przypadł mi do gustu, ze względu na ciężar jaki za sobą niesie i odrobinę sztuczną nutę. To takie mocno kremowe, waniliowe ciastka z dużą ilością maślanego kremu z dodatkiem wanilii i mleka. Wyraźnie czuję tu cukier puder i masło, dwa główne składniki kombinacji. Wosk jest delikatny, nie rozprzestrzenia się ambitnie w pomieszczeniu z ogromną siłą rażenia, ale jest na tyle mocny, że dosyć dobrze go czuć, pomimo jego słabych i subtelnych nut. Nadaje pokoju ładny, słodki ton... i to chyba wszystko, bo na konkret to jest odrobinę za mało. Całkiem przyjemna kompozycja, idealna dla łasuchów i osób na diecie, bo poprzez wyobraźnię doskonale uzupełnia niedobory cukru i potrzebę na coś słodkiego. Apetycznie, ale bez szału. :)

Ocena: 7/10

niedziela, 15 lutego 2015

Świeca "Bay Breeze" Yankee Candle

Ostatnio u mnie w domu więcej świec niż wosków. W zasadzie to już nie pamiętam, kiedy odpakowałam nowy wosk Yankee, które to wysypują mi się już z pojemnika. Powinnam się nimi zająć, ale że przez ostatni tydzień sporo czasu spędzam w domu, wykorzystuje to by palić świece, a trochę ich jest. Stoją na parapecie i czekają cierpliwie. I choć od wczoraj zachwycam się nowymi perfumami, jakie sprezentowałam sobie zupełnie przypadkiem bez okazji (już wykonałam listę olejków, żeby odtworzyć ten zapach w kominku), to dziś pozwoliłam sobie na odpakowanie mojego nowego skarbu i pierwsze palenie. Świeca jest niedostępna w Polsce i nie jestem nawet pewna czy można ją zakupić w Stanach w normalnym trybie. Mam więc szczęście, że udało mi się ją nabyć i to jeszcze po nie za wysokiej cenie. :)


Zapach rozkręca się bardzo powoli. W pewnym momencie zaczęłam się obawiać, że świeca jest tak słaba, że nadaje pomieszczeniu tylko lekki tło. Na moje szczęście bardzo się pomyliłam, bo choć sam aromat jest delikatny, to świeca jest prawdziwym "killerem" jeśli chodzi o siłę rażenia. Na zimno pachnie mi solą morską, wodą i starymi, zazieleniałymi, zwilgotniałymi kamieniami po których płynie niewielki strumyczek. Kupując świecę, bardzo obawiałam się, że będzie to tani, proszkowy, nudny i płytki zapach przypominający Clean Cotton. Szczęście, że otrzymałam coś zupełnie innego, głębokiego i nieziemskiego. Po odpaleniu najpierw doszły do mnie lekkie zapachy wody. Czułam się trochę jakbym weszła pod wodospad. Tło w moim pokoju stało się rześkie ,wilgotne, chłodne i lekki. Potem do mojego nosa dotarła prawdziwa siła. Mieszanka soli, wiatru, mokrej zieleni. Coś wspaniałego. Prawdziwa, morska bryza, głęboka, wielowymiarowa i taka.... autentyczna! Yankee wciąż mnie zadziwia! Czuję się jakbym stała na klifie i wdychała wilgotne, jodowane powietrze, przepełnione solą, zapachem alg morskich, wody. Praktycznie czuję na twarzy drobinki oceanicznej, mokrej bryzy z zatoki. I jeśli tak pachnie zatoka w każdym miejscu na ziemi, to ja mam ochotę się tam przeprowadzić. Jeśli ktoś z Was ma okazję zakupić tą świecę, to o ile lubi podobne klimaty, może brać w ciemno. Jeden z bardziej autentycznych, choć mocno specyficznych zapachów.  Wdychając go jestem w zasadzie w stanie wyobrazić sobie każdy centymetr zatoki, każdy wyłamany patyk, kamień na plaży, każdą spienioną falę i mewę na niebie bo w świecy czuć wszystkie ich zapachy. Cudna! :D

Ocena: 10/10

sobota, 14 lutego 2015

Olejek "Białe Piżmo" Vera-Nord

Teoretycznie nie powinno się zaczynać od wad, jeśli większa część opinii jest pozytywna, ale czy wtedy ktoś zwróci na to małe potknięcie uwagę? Podobno nasz mózg po kilku faktach zaczyna je zwyczajnie pomijać, nie dopuszczając do głębszej świadomości. Dlatego powiem to od razu. Nie lubię buteleczek z Vera-Nord. Nie mam zielonego pojęcia kto wpadł na pomysł produkcji tak niepraktycznych "lejków", ale żeby wytrząsnąć choć jedną kropelkę trzeba się sporo namachać. Wypróbowałam już kilka (żeby nie powiedzieć wiele, bo samo "wiele" to wartość mocno względna) i z każdym była ta sama sytuacja. Dodatkowo przychodzi taki moment, że na dnie zostaje kilka kropel, których za żadne skarby nie jestem w stajnie wyciągnąć. To a propos wad. A teraz trochę z innej beczki. Z Very-Nord korzystam od niedawna, od kiedy okazało się, że jest firmą Polską i do tego produkuje bardzo dobrej jakości, naturalne olejki z których mogę korzystać wszędzie, nie tylko w kominku. Są zdrowe i oprócz walorów zapachowych, które nie ukrywam cenię najbardziej, ma też swoje "lecznicze" właściwości. Ponadto zaczęła kręcić mnie możliwość tworzenia własnych, ulubionych kompozycji i kombinowania z "kociołkiem". W planach mam już jeden zapaszek, do którego odtworzenia potrzebowałam kilka czystych nut, a dziś przedstawiam Wam jeden z czystych składników, z którym warto zapoznać się najpierw. :)

Olejek dostałam na urodziny od Iriis, która dzięki temu, że bardzo uważnie słucha, podarowała mi wspaniały prezent, który sprawił mi wiele radości. Idealnie zapełnił "półkę" w mojej wyobraźni i "dziurę" w chciejstwach na ten okres. :) Jeden krok do przodu... Dziękuję!


Do testowania olejków używam bezzapachowych wosków. Dzięki temu nie muszę się martwić tym, że za chwilę olejek zacznie się palić z braku wody w miseczce, co wcześniej kilkakrotnie mi się zdarzało. Jest to główny powód tego, że sam zapach rozkręca się u mnie bardzo długo. Na zimno Białe Piżmo jest mocne, intensywne, a jednocześnie rozbudowane. Kojarzy mi się przede wszystkim z czystością, z praniem, z mydłem i płynem do płukania. Nie jest to zapach typowo proszkowy, ostry, ale niejednej osobie skojarzy się z właśnie z mydlinami. Po podgrzaniu w kominku po pokoju delikatnie roznosi się jego zapach. Przy 15 kroplach czuć go dosyć intensywnie, aczkolwiek nie nachalnie. Co ciekawe sam aromat kojarzy mi się troszeczkę z moim ulubionym Bursztynowym Szlakiem z którym swoje pierwsze randez-vous miałam wczoraj (notabene przepadłam i zupełnie się zakochałam). Jest w nim coś głębokiego, pomimo swojej czystej, świeżej nuty. Bardzo mi się spodobał i już wiem, że będzie częstym dodatkiem do moich "magicznych" kompozycji. Doskonale relaksuje i wprowadza w błogi nastrój. Polecam, nie tylko z powodu jakości, ale także z samego zapachu, łagodnego, ciepłego, a jednocześnie rześkiego. Bardzo dobry olejek. :)

Ocena: 8/10

piątek, 13 lutego 2015

Wosk "Bursztynowy szlak" Lela

Uwielbiam silne, drzewne kombinacje kojarzące mi się z tajemnicami, historycznymi miejscami, lasem i ciszą. Kiedy w Pracowni Przytulności zauważyłam woski firmy Lela o nazwie Bursztynowy Szlak, wiedziałam, że to coś specjalnie dla mnie i musiałam je mieć. Zakupiłam dwie sztuki na wypróbowanie i od razu na następny dzień odpaliłam w moim kominku.


Woski na zimno pachną bardzo intensywnie. Serduszko Bursztynowego Szlaku przypomina mi wtedy trochę płyn płyn do płukania o lekko drzewnej, bursztynowej nucie. Jest w nim jednak swego rodzaju głębia, którą na zimno ciężko sprecyzować. Po wrzuceniu kosteczki do kominka wosk rozkręca się bardzo długo. Z początku praktycznie go nie czuć. Dopiero po pewnym czasie docierają do nas zapachowe akcenty, by po pół godzinie poczuć prawdziwą moc tego maleństwa. Bursztynowy Szlak to cudowna mieszanka, lekko drzewna, tajemnicza, która zmienia się wraz z ciepłem, które je roztapia. Przypomina mi słony zapach morza, zmieszany z gęstym lasem, zarośniętym borem, pełnym zwalonych pni i mchu. To doskonałe odzwierciedlenie zapachu historycznego bursztynowego szlaku. Coś cudownego! Wąchając ten zapach czuję się jakbym jechała konno przez ciemny, cichy i tajemniczy las, wioząc w sakiewce garść złoto-brązowego bursztynu. Wyjątkowo pobudza moją wyobraźnię, przenosząc mnie w fantastyczne miejsca. To taka mieszanka morza, z głębią leśną, przeniesienie jednego zapachu w drugi z wręcz mistrzowską precyzją i ciężko jest wyczuć, która nuta dominuje w tej kompozycji. Idealny dla mnie, głęboki, prawdziwy i naturalny. Prawdziwy strzał w dziesiątkę. Z pewnością polecam. Wosk najwyższej jakości. :)

Ocena: 10/10

środa, 11 lutego 2015

Świeca "Chocolate Paradise" Bartek Candles

Po wczorajszym dniu sądziłam, że na jakiś czas odpuszczę sobie odpalanie świec i powrócę do wosków. O dziwo jednak, niepowodzenie zamieniło się u mnie w chęć wypróbowania pozostałych świec jakie mi zostały z Bartka. Tym razem sięgnęłam po zapach, który wybierałam z istną dokładnością, po zapach, który już na zimno pobudzał moje zmysły, a w tym także ślinianki. Było to nic innego jak Chocolate Paradise, kupiony kilka miesięcy temu na giełdzie kwiatowej. :)


Na zimno świeca pachnie mi niczym innym jak czekoladą, najczystszą, kaloryczną czekoladą, dopiero co odpakowaną z foli. Po zapaleniu, w porównaniu do poprzednio testowanej Juicy Orange, knot palił się pięknym, równym płomieniem. Zapach bardzo szybko rozszedł się po moim pokoju, docierając w każdy jego zakamarek. Nie jest intensywny i przytłaczający jak Czekoladowe pączki od Yankee, ale delikatny i subtelny, a zarazem dobrze wyczuwalny i naturalny. Na darmo szukać tutaj obcych aromatów czy zapachu plastiku i sztucznych dodatków. Świeca pachnie jak wytwórnia czekolady. Mnie  kojarzy się z dobrze mi znaną książką o nazwie "Czekolada". Czuję się jakbym weszła pomiędzy kartki i znalazła się w tamtym cudownym sklepie, pełnym zapachów kakaa i cukru. To prawdziwy czekoladowy raj o lekko wytrawnej, "gorzkiej" nucie. Świeca jest bardzo autentyczna, apetyczna i przede wszystkim przyjemna. Doskonała na zimową chandrę. Dla maniaków słodkości i łasuchów będzie idealna. Mnie bardzo przypadła do gustu i jestem ogromnie zadowolona, że nie okazała się niewypałem jak poprzedni, felerny zapach! Już nie mogę się doczekać, żeby odpakować pozostałe sztuki. :)

Ocena: 7/10

wtorek, 10 lutego 2015

Świeca "Juicy Orange" Bartek Candles

To nie jest moje pierwsze spotkanie ze świecami od "Bartka". W zeszłym roku kupiłam jedną, malinową i tak mi się spodobała, że zachciałam więcej. Przy następnych zakupach, do koszyka trafiła Juicy Orange na przetestowanie. I tak przeleżała u mnie prawie pół roku by w końcu trafić na zaszczytne miejsce na stoliku i na jakiś czas odciążyć mój kochany kominek od zapachowego umilania. :)


Tak do końca, to nie wiem czemu akurat ten zapach wylądował wśród moich zakupów. Bartek ma o wiele lepsze aromaty na swoim koncie i o wiele ciekawsze kombinację. A ja? Ja nawet nie przepadam za zapachem cytrusów, wliczając w to oczywiście pomarańcze. Ponadto świeca na zimno wcale nie pachnie mi typową pomarańczą, a wręcz przeciwnie, kojarzy mi się z tanią zawieszką toaletową. W skrócie: przesłodzona i sztuczna. Co mnie podkusiło? Dobre pytanie na które sama chciałabym znać odpowiedź, bo po zapaleniu świecy zamiast być lepiej to było jeszcze gorzej. Moim pierwszym problemem okazał się knot, który dosyć szybko się ... spalił, więc musiałam ratować święcę wbitą zapałką by cokolwiek chciało się palić. Wosk w świecy roztapiał się topornie, ospale i był bardzo ciężki, jakby ktoś dał do niego zbyt dużą ilość tłustych olejków. Ponadto kiedy świeca zdążyła już się rozkręcić, na pierwszy plan wysunął się czysty zapach palonego.... plastiku, albo jak kto woli sztucznego wosku ze świec. Moja siostra z drugiego pokoju zaczęła się pytać czy coś się nie pali, bo w domu pachnie fajczoną instalacją. Zapach pomarańczy był gdzieś w tle, przykryty tą całą sztucznością. Na dodatek do prawdziwych cytrusów było mu bardzo daleko. Aromat był mdły, przesłodzony i w niczym nie przypominał soczystych owoców. Szkoda, naprawdę szkoda bo do tej pory świece Bartka spisywały się (albo spisywała się bo miałam do czynienia tylko z jedną sztuką) na medal. Na moim parapecie stoi jeszcze kilka podobnych o innych zapach i mam szczerą nadzieję, że bliżej im będzie do malinki niż do udawanej pomarańczy.

Ocena: 3/10

poniedziałek, 9 lutego 2015

Wosk "Peach" Janke Candle

Jak mam być szczera to nie słyszałam pochlebnych opinii na temat tych wosków. Mnie bardzo zraziła nazwa firmy, praktycznie zerżnięta ze znanej marki (obecnie zmieniona na Essence of Life). Niemniej jednak, bez własnych doświadczeń nie jestem w stanie wydać o woskach żadnej opinii, stąd też kilka zapachów trafiło do mojego koszyka podczas aromatycznych zakupów na giełdzie kwiatowej. Jednym z nich był wosk brzoskwiniowy, który to akurat trafił jako pierwszy do testowania.


Wosk już przez folię wydaje się trochę sztuczny. Po odpaleniu w kominku do mojego nosa szybko docierają słodkie i lekko mdłe aromaty, przyprawione o jakąś bliżej nieokreśloną kwaśną nutę. Wosk pachnie gdzieś brzoskwiniowo, ale nie jest to ta brzoskwinia co powinna być. Na darmo szukać w niej aromatycznego, słodkiego soku, naturalności. Zapach jest mocno sztuczny, intensywny i dosyć niefajny. Pachnie trochę tandetnie, aczkolwiek nie wyczuwam tu stearyny czy innych chemicznych nut. Nie miałam okazji nigdy wąchać innych brzoskwiniowych wosków, dlatego jest mi ciężko przyrównać wyrób tej firmy do innych podobnych produktów od pozostałych producentów, ale z pewnością nie tak wyobrażam sobie soczysty zapach świeżych brzoskwiń. Niestety wosk nie spisał się na medal i nie specjalnie go polecam. Pozostaje mi tylko przetestować pozostałe produkty tej firmy i przekonać się, czy tylko ten zapach jest tak felerny, czy może wszystkie należą do jednej kategorii. A Wy, mieliście kiedyś styczność z tym zapachem lub samą firmą?

Ocena: 3/10

sobota, 7 lutego 2015

Sampler "Magical Frosted Forest" Yankee Candle

Na dworze mroźno, dlatego wciąż nie odmawiam sobie zimowych klimatów w moim kominku. Sampler dostałam od przyjaciółki na urodziny jako prezent, notabene bardzo udany bo zapach ten chodził za mną od dłuższego czasu. Piękna naklejka, intrygująca nazwa i moje ostatnie przekonanie się do iglastych nut z YC powodowały, że miałam na niego ogromną ochotę. Dziś w końcu kawałek samplera wylądował w kominku umilając mi poranek i wieczór! :D


Już po pierwszej chwili od kiedy doleciał do mnie zapach, wiedziałam, że jest on stworzony specjalnie dla nosa takiego jak mój. Magical Frosted Forest przypomina mi bardzo Christmas Garland, który już wcześniej przełamał moją niechęć do podobnych zapachowych klimatów od Yankee Candle. Sampler ten jest jednak jeszcze delikatniejszy, słodszy i piękniejszy. Jest w nim pewnego rodzaju głębia. To zapach świeżo ściętego drzewka, magicznego drzewka, które choć stoi w środku zimy w lesie, to bije od niego ciepło, które czuć po odpaleniu wosku. Nie ma tutaj typowego chłodu, zapach nie jest surowy i mroźny. Jest lekko zimowy, ale dodatkowe, słodkie i przytulne nuty sprawiają, że czuję się jak w wigilię, siedząc przy ciepłym kominku i wdychając wspaniały leśny aromat z nutami żurawiny i czegoś jeszcze, słodkiego, ale bez konkretnej nuty. Wdychając jego aromaty przypomina mi się to uczucie, kiedy wchodzę do domu z mrozu i w ciepłym, suchym ubraniu ogrzewam się przy cieple kominka, popijając gorącą herbatę. To błogie, lekki uczucie, przełamane sennością i wygodą. Właśnie taki jest ten zapach! Wspaniały! Mogłabym się nim delektować całą zimę! Sampler po stopieniu jest lekki, zrównoważony i doskonale dopracowany. Nie powala intensywnym zielonym zapachem, ani nie mdli swoją słodyczą. Jest dokładnie taki jaki powinien być! Cudo! Ja poproszę o świecę! :D

Ocena: 10/10

piątek, 6 lutego 2015

Sampler "Warm Breeze" Yankee Candle

Ten sampler leżakuje u mnie już od wakacji i należy, jako jeden z trzech zapachów, do kolekcji Scent Beads, niestety niedostępnej w Polsce. Sporo czasu zajęło mi żeby w końcu go odpakować i to z wielu powodów. Po pierwsze miałam stertę odpakowanych wosków i trochę świec, które miałam zamiar spalić, a poza tym jakoś nie śpieszno jest mi do topienia zapachów o mocno proszkowym aromacie. Dziś kawałek samplera wylądował wreszcie w kominku.


Tak jak się spodziewałam, zapach nie powalił mnie na kolana. Czysty aromat proszku do prania o lekko sypkim i pudrowym zapachu. Przy wyższej temperaturze w pokoju mam wrażenie jakbym "wysychała" za każdym razem kiedy zaciągam się powietrzem. Aromat tego samplera odrobinę kojarzy mi się ze znanym wszystkim Fluffy Towels, aczkolwiek jest mniej rześki i świeży. Warm Breeze zdecydowanie nie jest zapachem dla mnie, aczkolwiek nie jest on brzydki. Tym, którzy lubią takie aromaty może przypaść do gustu. Ja jednak nie sięgnę po niego więcej, nawet jeśli kiedyś pojawi się na polskim rynku. Niestety, ale nazwa w tym wypadku jest nie do końca trafiona. Bryza kojarzy mi się z czymś nadmorskim, wilgotnym, lekkim i świeżym, w tym zapachu tego nie czuję. Dodatkowo, gdzieś w tle mam wrażenie, że wyczuwam zapach stearyny, co tylko zwiększa moją niechęć. Mojej mamie przypadł jednak do gustu, ale to było do przewidzenia, skoro ma zupełnie "odwrotny" nos do mnie. Chętnie usłyszę opinię innych osób, które miały kontakt z tym samplerem. :)

Ocena: 3/10