niedziela, 26 kwietnia 2015

Wosk "Red Velvet" Yankee Candle

Wieki temu kupiłam ten wosk, kiedy był jeszcze dostępny u nas stacjonarnie. Wtedy zaopatrzyłam się w dwie sztuki i odłożyłam je na dno mojej szafy. Jakoś w zeszłym roku uszczknęłam kawałek z jednej tarty i na szybko wrzuciłam do kominka. Nie był to jednak dobry okres, bo wosku praktycznie nie czułam, więc odłożyłam resztę na bok i o nim zapomniałam. Ostatnio jednak porządkując moje Yankowe maleństwa w nowej szufladzie, przypomniałam sobie, że go mam. Postanowiłam dać mu szansę, choć przyznam szczerze, że nie pokładałam w nim wielkich nadziei. Nigdy nie rozumiałam fenomenu tak prostego i do tego delikatnego zapachu, ani tych zawrotnych cen, które ludzie za niego dają, ale uznałam, że każdy ma jakieś słabości do dziwnych zapachów, za którymi inni nie przepadają. Jak widać, co nos to gust! :D

Reg Velvet na zimno praktycznie nie pachnie, a przynajmniej ja go nie czuję. Kiedy próbowałam sobie przypomnieć jego zapach, wąchając przez folię, zdałam sobie sprawę, że wyczuwam wszystkie inne woski, obok których leżał, ale nie czuję tego popularnego czerwonego biszkoptu z kremem maślanym. Po otworzeniu tarty i wrzuceniu kawałka do kominka nie spodziewałam się mocnego zapachu. Z początku doleciała do mnie delikatna, słodka, bliżej nieokreślona nuta. Potem poczułam coś jakby masło i cukier puder i przypomniało mi się, że tak właśnie pachnie amerykański krem maślany. Po 15 minutach jednak zdałam sobie sprawę, że zapach staje się coraz intensywniejszy. Do mojego nosa doleciały aromaty ciasta, smacznego, puszystego biszkoptu. Wosk okazał się być lekko "suchy", pudrowy i nie taki słaby jak z początku mi się wydawało. Czuję w nim wyraźnie krem maślany z dużą ilością cukru pudru, jednak bez aromatu waniliowego. Gdzieś pomiędzy tym, dociera do mnie nie mniej intensywny zapach biszkoptu, takiego idealnego, puszystego biszkoptu lub suchej babki, którą przygotowuje się z torebki w domu (mają ten sam charakterystyczny aromat). Wosk nie jest słaby, jest w miarę mocny, ale jest na tyle subtelny i nuty są trochę monotematyczne, że mój nos nie odbiera go jako killera. Muszę przyznać, że jestem pozytywnie zaskoczona, jednak nadal nie rozumiem fenomenu tego czerwonego ciastka. Ok, jest słodki, autentyczny i lekko maślany, o mocno pudrowym charakterze, ale nic poza tym. To zwykłe ciastko z kremem, dobre jako tło do pomieszczenia, o ile lubi się dużą dawkę słodyczy. Brak wanilii i jakieś dominującej nuty sprawia, że jest mi z nim trochę nudno. Wosk nie jest zły, jest bardzo ładny, jednak nie ma w sobie nic, co by mnie zachwyciło. Zwykły, przeciętny. :)

Ocena: 6/10

sobota, 25 kwietnia 2015

Dwie nowości i prezent... :)

Dzisiejsze przedpołudnie było niezwykle udane. Na ogół nie chodzę po mieście i nie kupuję świec stacjonarnie, ale tym razem było inaczej. Dziś spotkałam się z Iriis, która do Wrocławia przyjechała aż z Gdańska i tak samo jak ja uwielbia wszelką aromaterapię. Ogromnie miło było spotkać się w takim dwuosobowym gronie, z równie ogromną pasjonatką co ja! :) Poza tym Iriis udało się znaleźć idealną kawiarenkę z pysznymi Shake'ami (nie wiedziałam, że Shake z Milky Wayem może być tak dobry!) i zrobiłyśmy sobie rundkę po Wrocławskich mydlarniach. W jednej z nich, dzięki weekendowemu rabatowi na świece w Ładnie Pachnie, udało mi się nabyć duży słój "Under the Palms" o którym od dłuższego czasu myślę. Szczęście moje tym większe, że zapach jest już wycofany i nie długo nie będę mogła go już sobie sprawić, a tu okazało się, że jest na promocji stacjonarnie! Dodatkowo, dzięki Iriis trafiła dzisiaj w moje łapki druga świeca, którą dostałam w prezencie, a którą ona sama nabyła na Świeczkomani. I jak tu nie być szczęśliwym? :) Oba zapachy wielbię i tak sobie myślę, że to idealna pora na takie nuty. Lekkie, owocowe, morskie, zielone. Dziękuję Iriis, że tachałaś tą świecę dla mnie z tak daleka!


Dodatkowo, dzięki wspaniałemu sercu Iriis, otrzymałam od niej przecudny prezent, idealny dla mnie (i pasujący do mojego pokoju!), skrzyneczkę! Miała być na woski, ale wosków jest za dużo, więc będzie tylko na otwarte woski i teraz wszystkie będę mieć pod ręką, w pięknym opakowaniu! Jest wspaniała! A do niej dodatkowo śliczną zakładkę do książki i pojemniczek na serwetki, idealny komplet. Dziękuję Iriis za cudowny i bardzo aromatyczny dzień! :)))


niedziela, 19 kwietnia 2015

Wosk "Lucky Shamrock" Yankee Candle

Pamiętam, że kiedy rok temu zobaczyłam w firmowym sklepie Yankee w Stanach świecę o tym zapachu, obiecałam sobie, że jeśli tylko będę mieć okazję, to jakoś ją zdobędę. Koniczynka zawsze była moim cichym marzeniem, szczególnie, że nawet w Stanach jest to zapach limitowany, wydawany raz do roku z okazji dnia Św. Patryka. W tym roku świeca też rzuciła mi się w oczy, ale tym razem miałam okazję zakupić wosk, przez co cieszyłam się jak dziecko! Jeśli jako zapachowi maniacy macie swoje listy "must have", to pewnie zrozumiecie uczucie, gdy uda Wam się dostać zapach, który widnieje na szczycie tej listy. Moja powoli zaczyna się zmniejszać i czuję ogromne zadowolenie, że mogłam przetestować zapach Lucky Shamrock. :D


Pomimo tego, że wiem jak pachnie koniczyna, to nie byłam do końca przekonana czego się spodziewać. Czy zapach będzie bardziej autentyczny, pachnący typową zieleniną, czy może perfumowany z dodatkiem czegoś innego, co zaburzy cała koncepcję. Na moje szczęście, wosk okazał się strzałem w dziesiątkę! To nic innego jak czysty, zielony zapach, soczystej, świeżej, dopiero co zerwanej koniczyny. Mnie ten aromat kojarzy się z dopiero co skoszoną trawą, nie ma w nim grama kwiatów, perfum, ziemi czy chwastów. Piękny, zielony i na swój sposób wytrawny zapach, tak autentyczny, że czuję się jak na pięknej, wiosennej łące. Coś cudownego! W kompozycji praktycznie czuć soczystość i subtelną słodycz tej rośliny. Jeszcze zanim miałam okazję go powąchać, obawiałam się czegoś sztucznego, podobnego do Garden Hideaway, który moim zdaniem był ostry i gryzący. Ten wosk jest delikatny, o dziwno, pomimo swojej barwy nie jest killerem, a wręcz na odwrót. Subtelnie otula małe pomieszczenie, nadając wrażenie lekkości. Bardzo udany i przyjemny zapach. Idealny na wiosnę! :)

Ocena: 8/10

niedziela, 12 kwietnia 2015

Sampler "Build a Snowman" Yankee Candle

Po ostatnim nieudanym próbnym eksperymencie z nową święcą, poczułam ogromny niedosyt miętowych zapachów. Z tego też powodu rzuciłam się chyba na najbardziej mroźny sampler jaki leżał u mnie w szafce czyli Build a Snowman z limitowanej edycji zimowej Winter Wonderland w nadziei, że tym razem się nie zawiodę.


Przed odpakowaniem czułam w samplerze dwie główne nuty, lukier i miętę, z przewagą dla lukru. Po otworzeniu foli zdałam sobie jednak sprawę, że tej mięty jest znacznie więcej i cały zapach przypomina mi nic innego jak ostrą, miętową gumę. Po wrzuceniu do kominka w pierwszej kolejności doszedł do mnie chłód, a dopiero potem pojawiła się słodycz. Kompozycja nie przypominała już gumy, a raczej dobrze doprawiony miętą i mentolem lukier na ciastka. To niesamowity zapach, który aż mrozi otoczenie, faktycznie czuć w pomieszczeniu lekkie szczypanie, jakby od panującego mrozu, a efekt spowodowany jest uwalnianiem się eterycznych olejków mentolowych. Dla mnie bomba! Do tego mieszanka mięty i słodkiego cukru pudru i jest niesamowita kompozycja! Zapach jest z pewnością zimowy, mroźny i lekki, pomimo słodyczy. Nie wiem czy kojarzy mi się z lepieniem bałwana, ale z dziećmi i ich skłonnością do lukru już bardziej. To takie przeniesienie słodyczy cukierniczej z ciastek na choinkę na mroźny dwór, pokryty szronem i śniegiem, gdzie bawią się dzieci. Dla mnie całość jest cudowna, jest delikatna, subtelna, a jednak wyczuwalna! Z pewnością polecam! :)

Ocena: 9/10

sobota, 11 kwietnia 2015

Świeca "North Pole" Yankee Candle

Jestem maniaczką mięty pod wszelką postacią. Uwielbiam jej zapach, dlatego chętnie sięgam po świece i woski z jej domieszką. Najlepsza jest ta lekko posłodzona, z dodatkiem lukru i innych podobnych nut, dlatego kiedy usłyszałam o North Pole, uznałam, że jest to idealna świeca dla mnie. :)


Na zimno zapach jest wspaniały. Dokładnie taki jaki chciałam. Piękny, miętowy, słodki i przypomina mi cukierki tic tac lub mentosy. Prawdziwy skarb! Niemniej jednak, po odpaleniu coś się psuje... Najpierw nie czułam nic, kompozycja jest tak delikatna, że świeca musiała postać godzinę w małym pokoju, żebym mogła cokolwiek wyczuć. Potem do mojego nosa doleciał zapach lukru, który niestety bardzo szybko zaczął mi zalatywać zapachem wosku i plastiku. Nie jest to ciągła, jednostajna nuta, którą wyraźnie czuć, ale są momenty, w których dolatuje to do mojego nosa i mówię "nie", bo psuje to całą kompozycję. Po za tym, po odpaleniu gaśnie mi tu trochę mięta. Czuć ją tylko od czasu do czasu, słabo, tak jakby prawie jej tam nie było. Dopiero w momencie opuszczenia pokoju i wkroczenia do niego na nowo, czuję wszystkie te aromaty, poznane na zimno i wtedy faktycznie czuję wspaniały zapach mentosów. Niemniej jednak jestem zawiedziona, bo świeca jest bardzo delikatna i pachnie mi tylko lukrem, chwilami doprawionym plastikiem. Nie wiem czy to problem mojego nosa, czy felernej świecy, ale możliwe, że to pierwsza warstwa okazała się tylko zgubna i przy drugim paleniu będzie lepiej. Chcąc, nie chcą jednak, muszę przyznać, że nie jest to mój hit, a szkoda, bo liczyłam na nią najbardziej ze wszystkich moich skarbów.

[EDIT]
Dziś zapaliłam świecę ponownie. Już nie czuję plastiku. Teraz faktycznie czuję miętę z lukrem! Piękny zapach. Szkoda tylko, że jest tak słaby, że zapach dociera do mnie co jakiś czas, bardzo delikatnymi falami. :( Gdyby nie to, świeca byłaby cudowna.

Ocena: 6/10

czwartek, 9 kwietnia 2015

Wosk "Cinnamon Chai" WoodWick

Od wczoraj u mnie mocno cynamonowo. Kiedy zastanawiałam się, co zapalić w kominku, przyszła mi ochota na jedzeniowe zapachy i tak sobie pomyślałam o cynamonowej herbatce od WoodWicka, którą szczęśliwa przytachałam ostatnio ze sklepu Ładnie Pachnie, wraz z dwoma innym woskami. Pozostałe zdążyłam już przedstawić i przyszła pora na coś bardziej wytrawnego, ale nadal w jedzeniowej nucie, przez zawarte w wosku przyprawy, a mianowicie cynamon.


Jako ogromna fanka cynamonu i wszelkich typowo korzennych przypraw, zawsze chętnie sięgam po podobne tym aromatom woski. Niestety, pech w tym, że to co niektórzy nazywają cynamonem, dla mnie nim wcale nie jest. I tak nigdy nie miałam okazji wyczuć go ani w Christmas Memories, ani w innych podobnych zapachach, nie wspominając o woskach typowo cynamonowych. Niby tak prosty zapach, a tak trudny do odtworzenia. Po powąchaniu Cinnamon Chai, byłam pewna, że chcę ten wosk, bo po raz pierwszy wyczułam prawdziwy cynamon, dokładnie taki jaki znam z torebki z tą przyprawą, kojarzący mi się zazwyczaj z ryżem i jabłkami. Dokładnie tym pachnie ten wosk. Po zapaleniu kompozycja stała się znacznie bardziej bogata. Po pierwsze jest bardziej słodka i  pewnie to jest właśnie ta obiecana przez producenta wanilia. Po drugie, gdzieś daleko w tle czuć aromat posłodzonej herbaty, a całość faktycznie pachnie jak słodki napój na ciemne, zimowe dni. Nie wiem dlaczego, ale dla mnie ta kompozycja to nic innego jak zapach gumy Big Red - mocno słodkiej, cynamonowej gumy. Na głodnego pychotka, idealny, korzenno-cukrowy zapach. Szkoda tylko, że tło z herbatą jest tak delikatne i nie czuć tu wyraźnego zapachu earl greya. Ponadto, moim zdaniem wosk mógłby być trochę mniej słodki, a bardziej wytrawny, ale to chyba tylko moje odczucie, bo ja pijam herbaty bez cukru. Niemniej jednak, jeśli jesteście fanami cynamonu, tego prawdziwego, kojarzonego z gumą Big Red lub z ryżem na słodko, to zdecydowanie jest to zapach dla Was. Najwierniejszy zapach cynamonu z jakim miałam do czynienia. :)

Ocena: 7/10



niedziela, 5 kwietnia 2015

Sampler "Frolic & Play" Yankee Candle

Długo dzisiaj stałam przy mojej magicznej szafeczce, żeby wybrać zapach jaki będzie nam towarzyszył podczas poranku wielkanocnego. Nie miałam żadnych typowo wielkanocnych zapachów, żadnych króliczków z czekolady, mazurków czy kurczaczkowych pianek. Wiedziałam jedno, że chce coś lekkiego, co nie obciąży mojego nosa, który szykował się na świąteczną ucztę. W końcu zapytałam bliskich, co by chcieli w moim kominku. Usłyszałam odpowiedź: Coś lekkiego i delikatnego, najlepiej lekko perfumowanego. Decyzja padła w oparciu o kilka zapachów, w tym tulipanki i dzwoneczki od Yankee, ale ostateczny wybór należał do Frolic & Play! I choć trochę mało... wiosennie, to muszę przyznać, że nazwa idealnie pasowała do śniegu za oknem! :D


Przyznam się szczerze, że na zimno zapach mnie nie zauroczył. Bardzo na niego liczyłam, a kiedy w końcu do mnie dotarł, to sprawił mi zawód. Pomimo mięty, którą uwielbiam, wyczułam w nim coś słodkiego, ale nie na kształt czystego cukru pudru, a raczej jak wanilię i to lekko sztuczną wanilię, która ni jak nie pasowała mi do całości. Niby zapach ładny i rześki, a coś nie stykało. Kiedy dzisiaj mama wybrała ten sampler, zaryzykowałam i wrzuciłam kawałek do kominka. I już po pierwszej chwili miałam wrażenie, że moje odczucia się zmieniają. Zupełnie znikła nieprzyjemna w wosku nuta, a na jej miejsce pojawił się zapach lukru, cudowny, słodki i pudrowy. Dodatkowo, miętę, jako samą miętę w zapachu było czuć bardzo dobrze, co pozytywnie mnie zaskoczyło, bo w większości wosków znika ona zaraz po odpaleniu świeczki. Frolic & Play, dzięki swojemu "mroźnemu" urokowi faktycznie może kojarzyć się z chłodem i śniegiem. Złagodzony o słodycz lukru, wydaje się przyjazny, delikatny i subtelny, a jednocześnie z pazurem. Sampler pachnie niczym innym jak zieloną gumą orbit, ale z lekko wyraźniejszą miętową wonią, bardziej naturalną i świeżą. I choć nie tak dla mnie pachnie zabawa na śniegu, to sama kompozycja idealnie wpasowuje się w nazwę na etykietce! Cudowny wosk! Teraz rozumiem te wszystkie pozytywne opinie na jego temat, te ochy i achy. I jako bezsprzeczny fan wszelkich miętowych kompozycji, mogę śmiało powiedzieć, że zapach jest cudowny i pomimo pierwszego złego wrażenia, cofam wszelkie złe słowa na temat Frolic & Play  i liczę, że za rok Yankee wyda jakieś limitowane świece o podobnym zapachu, żebym mogła zaopatrzyć się w jedną z nich. :) Z pewnością polecam!

Ocena: 10/10

sobota, 4 kwietnia 2015

Świeca "Chocolate Layer Cake" Yankee Candle

Pamiętam, że kiedy zapach wszedł na Polski rynek powiedziałam sobie, że nawet na niego nie spojrzę. No cóż, tak było przez pierwsze dwa miesiące. Gdy w końcu świece zniknęły z rynku, we mnie obudziła się ogromna chęć na czekoladę. Wytykałam sobie wtedy, że się na nią nie skusiłam. Któregoś dnia jednak, zauważyłam tą świecę, stojącą samotnie na wystawie w sklepie i nie mogłam uwierzyć, że to naprawdę ona. Decyzja była szybka, brać! :D Więc wzięłam. I dopiero wczoraj, po pytaniu siostry czy ona faktycznie pachnie czekoladą, "ściągnęłam z półki" i odpaliłam. :D


Chocolate Layer Cake to prawdziwy killer. Z początku nie wierzyłam w jego moc, ale kiedy po pół godzinie cały dom pachniał mieszanką gęstego kakaowego ciasta z gorzką czekoladą, przestałam wątpić. Z początku obawiałam się tej świecy, że zapach będzie sztuczny i plastikowy, albo mdły i maślany. Na moje szczęście aromat okazał się bardzo autentyczny. Poczułam się jak w książce "Czekolada", albo w fabryce Wedla. Czysty zapach ciasta czekoladowego, przełożonego czekoladowym, gęstym i gorzkim kremem. Mieszanka tak autentyczna, że od razu nabrałam ochotę na słodkie. Świeca jest bardzo mocna i jej zapach utrzymuje się przez praktycznie dwa dni, po jej zgaszeniu. Niesamowite, apetyczne wrażenie zapachowe, od którego aż leci ślinka. Ja osobiście lekko osłodziłabym ten aromat, ale dla osób lubiących bardziej wytrawne zapachy, ten będzie idealny. Z pewnością idealny odpowiednik poobiedniego deseru. Pychotka! :)

Ocena: 8/10