wtorek, 28 lipca 2015

Tealighty "Green Tea" ADMIT

Dziś trochę inaczej, bo aromaterapia przy tealightach, nie woskach. Na chwileczkę odeszłam od moich ulubionych Yankee i to zupełnie przypadkiem. Kiedy zaglądałam dziś do mojej szuflady i szukałam czegoś nowego do wypróbowania, przypomniało mi się, że mam jeszcze dwa opakowania tealightów ADMIT, którym jeszcze nie testowałam. A że specjalnie nie miałam ochoty na nic ekstra, skorzystałam z okazji, żeby mieć już za sobą testowanie produktów, które do tej pory mnie zawodziły...


Nie wiem ile razy ta firma mnie już zawodziła, choć pewnie w przypływie dobrych chęci mogłabym to policzyć. I dziś nie spodziewałam się szału... zresztą nie spodziewałam się czegokolwiek. A tak z innej trochę beczki. Znacie zapach dobrej, zielonej herbaty tuż po zaparzeniu, takiej liściastej, wyselekcjonowanej, z dobrego sklepu? Jeśli nie, to macie okazję, bo właśnie tak pachną te tealighty. Czysty, esencjonalny zapach zielonej herbaty, odrobinę gorzki, czysty i aromatyczny. Nie czuć tutaj kwaskowatej czy słodkiej nuty znanej z zapachów pseudo zielonej herbaty, który często spotykamy w sklepie. To piękny i do tego intensywny (!) aromat świeżo zaparzonych, młodych, zielonych listków. O tak! Taką właśnie herbatę pijam w japońskich restauracjach lub w domu, gdy mam na to czas. Cudowna kompozycja, w której zakochałam się od pierwszego niuchnięcia. I w zasadzie nie wiem gdzie jest ukryty fenomen tego tealighta, nie wiem czemu akurat ten pachnie, a pozostałe zapachy z tej firmy nie i dlaczego jest tak ... doskonały? Oj tak, doskonały to dobre słowo! Bo to jeden z lepszych zapachów, najbardziej prawdziwy i jeden z moich ulubionych! Tealighty topiłam oczywiście jak woski, w kominku, żeby wydobyć z nich max możliwości, ale i tak uważam, że są świetne! Szczerze polecam! Cudne! A to jedno z przyjemniejszych zaskoczeń tego tygodnia! :)

Ocena: 10/10

niedziela, 26 lipca 2015

Wosk "Peeps: Marchmallow Chicks" Yankee Candle

Dawno tak nie było, żebym cały dzień spędziła w domu. Ostatnio sprezentowałam sobie nowego, niesfornego zwierzaka do domu, którego przygarnęłam po wypadku. Wymaga on wiele opieki i czasu, dlatego staram się nigdzie nie wychodzić gdy nie ma potrzeby. Dziś na całe szczęście było trochę chłodniej, dlatego  w pokoju dało się wytrzymać. Było nawet tak przyjemnie, że z wielką ochotą odpaliłam mój kominek z nowym woskiem do przetestowania. Sięgnęłam tym razem po coś apetycznego (bo i pogoda nie za ciepła). Wosk niestety niedostępny stacjonarnie w Polsce, ale można go zakupić na allegro. :)

Zachęcam również do brania udziału w ankiecie po prawej stronie na pasku bocznym. Zawsze mam problem co wrzucić do kominka, a może Wy podpowiecie mi jaką recenzję chcielibyście przeczytać najpierw. :)


Na wstępie powiem, że nie mam pojęcia skąd wzięła się nazwa tego wosku i do czego ją tak naprawdę przyporządkować. Poszperałam jednak trochę, zanim go kupiłam i dowiedziałam się tyle, że zapach jest słodki i jedzeniowy. Jednym przypomina pianki, innym krem maślany, jeszcze innym budyń czy biszkopt. I ja osobiście skłaniałabym się ku temu ostatniemu porównaniu. Ten wosk pachnie mi praktycznie tak samo jak sławny Red Velvet, ma w sobie tą samą suchą nutę biszkoptową, z odrobiną wanilii i cukru pudru. Jest za to dużo delikatniejszy. Po wczorajszym paleniu Camomile Tea, który czuć było bardzo dobrze, ten zaledwie musnął mój pokój zapachem, nadając mu lekkie, biszkoptowe tło. Zapach przyjemny, nie za ciężki i słodki, nie powiem, żeby mi się nie podobał, ale (zawsze musi być jakieś ale) faworytem nie zostanie. Za mała moc i ta kompozycja taka jakaś nudna. Dla fanów czerwonego ciasta będzie jednak idealny! :)

Ocena: 7/10

środa, 22 lipca 2015

Sampler "Water Garden" Yankee Candle

Uff.... jak gorąco! U mnie dziś termometr wybił prawie 35 stopni, to zdecydowanie za dużo... dużo za dużo. Dlatego od kiedy wróciłam po południu z pracy nie wyściubiłam nosa spoza domu. To znaczy wyściubiłam, na chwileczkę, żeby wejść do basenu i podryfować na pontonie, a potem szybko wrócić i schować się przed palącym słońcem. Z natłoku wolnego czasu, co rzadko mi się zdarza, zdążyłam nawet upichcić całkiem niezły obiad. I tak gotując, pomyślałam sobie czy by czasem nie odpalić kominka z woskiem, z jakimś wystrzałowym zapachem, na który najbardziej mam ochotę. Świeżym, rześkim, kojarzącym się z przyjemnym chłodem... Niestety, zdjęcie robiłam na szybko, bo wosk nie był w planach i jest niewyraźne, ale chyba z grubsza widać o co chodzi. Tak więc nie przedłużając, zapraszam dzisiaj na recenzję Water Garden od Yankee Candle. :D


Chyba każdy woskomaniak ma taki zapach, który jest częścią jego najskrytszych, zapachowych pragnień. Ja tak mam i choć moja lista chciejstw jest nieco za długa, to z pewnością na piedestale stał Water Garden! O tak! Marzył mi się odkąd przeczytałam skład tego maleństwa i zobaczyłam tą cudną etykietkę. Zachęcał przede wszystkim moją ulubioną nutą wodną i melonem z lilią - kompozycja bardzo ciekawa. Kiedy jednak dostał się w moje łapki, zaskoczył mnie, bo nic nie czułam! Przez folię, sampler wydawał się być martwy, nie oddawał nawet cienia zapachu. Po odpakowaniu z foli jakby odrobinę odżył. Poczułam coś subtelnego, niemożliwego jednak do sprecyzowania. W kominku było podobnie. Nuty uwalniały się bardzo powoli i były niezwykle delikatnie. Dorzuciłam więc wosku i zapach stał się intensywniejszy (o ile można go nazwać intensywnym). I co ciekawe praktycznie nie czuję w nim wody. Na pierwszy plan wysuwa się tu pudrowe piżmo, które przypomina mi zapach znany z Lake Sunset (Tak Iriis, to wosk chyba dla Ciebie :*). Jest jednak bardziej świeży i rześki. Melona tu nie czuję, a raczej cytrusy jak w Sleigh Bell Ring, które całkiem ciekawie przełamują kompozycja, sprawiając, że jest mniej mdła i słodka niż by się wydawało. Mnie ten zapach przypomina bardzo ładne perfumy mojej cioci. Letnie i orzeźwiające. Całość tworzy przyjemną mieszankę, która choć interesująca, to jednak nie powala mnie na kolana. Mówiąc szczerze, to spodziewałam się jakiegoś magicznego wosku o cudownym, wręcz rzucającym na kolana aromacie wodnym, otulonym delikatnymi kwiatami. Dostałam jednak coś co mnie kojarzy się z wakacjami, owszem, ale w jakimś kurorcie nad morzem, przepełnionym liliami w wazonach i perfumami bogatych kobiet w recepcji z pieskiem w torebce, czekającymi na kluczyk do pokoju. Przyjemna kompozycja, nienarzucająca się, ładna i elegancka, ale mało w niej z ogrodu wodnego o którym marzyłam. To jednak idealny zapach do salonu na lato. I szkoda tylko, że taki słaby, bo bałabym się kupować świecę, którą dziś wykreślam z listy chciejstw. :)

Ocena: 8/10

wtorek, 14 lipca 2015

Wosk "Hot Buttered Rum" Yankee Candle

Jest lato... a pogody "niet". Nie ma jednak tego złego co by na dobre nie wyszło. Przygotowałam sobie pyszną herbatę, usiadłam pod kocykiem i zapaliłam kominek. Oj tak! Taka pogoda zdecydowanie sprzyja zapachom w moim pokoju, szczególnie tym jedzeniowym. A dziś miałam ochotę na coś bardzo apetycznego, słodkiego i aromatycznego. Wśród kilku faworytów wybrałam ten jeden... Hot Buttered Rum, znanej już firmy Yankee Candle. :D


Zapach na który miałam ogromną ochotę, bo taki mój, jedzeniowy! I wiecie co, pomimo lekkich obaw co do tej kompozycji, wosk śmiało mogę uznać za całkiem udany. Wyraźnie czuję w nim brązowy rum, co dla mnie zawsze oznacza mieszankę zapachu brązowego cukru i whisky. Aromat jest doskonale zrównoważony, nie gryzący i słodki, doprawiony odrobiną obiecanego masła, który mnie pachnie bardzo kremowo. Nie wiem dlaczego, ale ta kompozycja kojarzy mi się z irlandzkimi pubami, takimi starymi, drewnianymi, w których wciąż pije się piwo w wielkich kuflach i najlepszą whisky. To taki męski zapach, doprawiony odrobiną kobiecej subtelności i słodyczy. Podobnie pachną najlepsze lody rumowe z rodzynkami i poncze do mięsistych tortów do których zawsze dolewam "szkocką". Podsumowując, wosk bardzo udany i niezwykle wydajny i intensywny! Może nie dla każdego, bo nie każdy lubi ten specyficzny zapach alkoholu (który o dziwo tutaj czuć! :)), ale dla mnie jest idealny, szczególnie na ten deszczowy wieczór! :D

Ocena: 8/10

czwartek, 9 lipca 2015

Wosk "Beach Walk" Yankee Candle

Ostatnie upalne dni sprawiły, że znacznie rzadziej mam ochotę na palenie wosków i świec. Kiedy tylko zapalam płomień, czuję się jakby temperatura w pokoju gwałtownie rosła. Kiedy jednak są takie wieczory, że mam ochotę na coś pachnącego przed snem, sięgam po rześkie, lekkie zapachy. Uznałam, że to też idealny moment na przetestowanie słynnego wosku "Beach Walk". :)


Beach Walk zaskoczył mnie już przy samym otwarciu opakowania, bo pachnie praktycznie tak samo jak palony przeze mnie niedawno Wind Blow! Mam jednak wrażenie, że jest trochę mocniejszy i bardziej wyrazisty. Czysty, rześki, z lekką nutą wodną w tle. I wiatr! O tak! Beach Walk ma w sobie dużo zapachu wiatru, nadmorskiej bryzy z nutką soli. Nie jest typowo morski, jest raczej wietrzny. Delikatny, wręcz subtelny, a jednocześnie piękny! Wyjątkowo przypadł mi do gusty... i nie tylko mi. :) W moim domu znalazł więcej fanów, niż tylko mnie i szybko podbił niejedno zapachowe "serce". Dla mnie idealny zapach na lato. Faktycznie może kojarzy się z popołudniowym spacerem po dzikiej plaży, kiedy samotnie wędrujemy wzdłuż morza. Brak tylko jeszcze szumu fal i skrzeczenia mew i byłoby doskonale... :D Z pewnością godny polecenia!

Ocena: 9/10