niedziela, 30 sierpnia 2015

Wosk "White Gardenia" Yankee Candle

Dziś miało być słodko i owocowo, czyli bardzo po mojemu. Niestety, pogoda dopisało i to aż za bardzo i musiałam zmienić plany. Z powodu panującego na dworze upału, zrezygnowałam z kuchennych słodziaków na rzecz bardziej lekkich, kwiatowych kompozycji, które wydały się jedynym logicznym wyborem na taką pogodę. Lato to chyba jedyna pora roku, gdzie chętnie widzę takie kompozycje. Tak więc wczoraj relaksowałam się przy aromacie słodkiego groszku pachnącego, a dziś w moim kominku po raz pierwszy zawitała Gardenia. :) A jak to ona przypadłam mi do gustu?


Przyznam się szczerze, że spodziewałam się kolejnego oklepanego zapachu prosto z kwiaciarni, bo kwiaty to w końcu kwiaty. Ale nie u Yankee! :D White Gardenia z pewnością nie należy do świeżych, zielonych zapachów z tanich stoisk z wiązankami. Jest kremowa, delikatna i przypomina mi...balsam do ciała! O tak! Właśnie tak pachnie mój krem do opalania, którym zawsze się smaruję  dla ochrony przed słońcem. Cudowny! Kompozycja jest bardzo delikatna, przyjemnie otula pokój, nie jest mdła, ani nudna, a mnie kojarzy się z beztroskimi wakacjami, słońcem i wypoczynkiem. To piękny zapach do salonu i czystej, eleganckiej sypialni. Doskonały na rano jak i na wieczór. Moim zdaniem, będzie idealny jako umilacz, kiedy odwiedzą nas goście, a chcemy by nasz dom pachniał przyjemnie, kwiatowo, ale jednocześnie z klasą. Z pewnością, przy częstym paleniu, może się znudzić, ale raczej nie można ulec jego przesyceniu. White Gardenia jest przede wszystkim subtelna i świetnie pasuje do panującej dziś na dworze pogody. To, zaraz po bzie, jedna z najładniejszych kompozycji kwiatowych od Yankee, którą miałam okazję testować. Z pewnością wosk godny polecenia! :)

Ocena: 9/10

środa, 26 sierpnia 2015

Wosk "Sun & Sand" Yankee Candle

Do jesieni jeszcze daleko, ale dzisiaj poczułam jej pierwsze podrygi. Rano było bardzo chłodno, wilgotno, a na trawie leżała rosa. W drodze do pracy poczułam też zapach dymu z palonych liści i to wszystko wprawiło mnie w jakiś przyjemny nastrój, przywołując wspomnienia złotej, polskiej jesieni. Po południu pokusiłam się nawet o przygotowanie aromatycznej zupy z dyni, która teraz stygnie w kuchni. Wbrew temu wszystkiemu i idąc za tropem Waszych sugestii z poprzedniej ankiety, naskrobałam dla Was zapachowego posta o legendarnym wręcz wosku od Yankee, a mianowicie Sun & Sand. Pewnie większość z Was jest już po urlopie i wypoczywanie ma już za sobą, dlatego dziś przywołuję aurę przyjemnego wylegiwania się na plaży, przy pełnym słońcu. Dla tych z Was, których szał urlopowy jeszcze nie złapał, liczę, że wprawi Was to w dobry nastrój i przybliży wyczekiwany odpoczynek. :) Bierzemy więc relaksacyjny oddech i przenosimy się na przytulną plażę... :)
























Sun & Sand to wosk wyjątkowo ciepły i przytulny. Nie uświadczycie w nim nut świeżości, morskiej bryzy czy zapachu wydm, oj nie. To zupełnie inna bajka. To aromat olejku do opalania, piasku i nagrzanej skóry. Wyraźnie czuć w nim kwiaty pomarańczy, które wraz z piżmem tworzą w tej kompozycji pierwsze skrzypce. W tle pojawia się jeszcze sól, ale nie taka jak w Beach Wood, a taka delikatna, morska, zamknięta pomiędzy ziarenkami piasku, która przenosi nad wprost nad rześkie morze.  Na zimno daje się wyczuć jeszcze lawendę, ale ta pod odpaleniu gdzieś znika, dając tylko wrażenie spokoju i relaksu podczas palenia wosku. Cytrusy gdzieś mi za to umykają, ale na to akurat nie narzekam, bo ich zapach nie należy do moich ulubionych.  Dla mnie to kwintesencja wakacji, leżenia na piasku i opalania się tuż po tym jak posmarowało się cudownie pachnącym olejkiem do opalania. To wspaniały, choć moim zdaniem specyficzny zapach, który niestety w świecy pachnie zupełnie inaczej. Nie polubiłyśmy się i ta musiała powędrować w świat. Pozostaje mi tylko korzystać z ostatniej cudnej tartaletki, jaka mi została i wypoczywać podczas tego i kilku następnych seansów. Zapach jest cudowny! :D

Ocena: 10/10

niedziela, 16 sierpnia 2015

Wosk "Lighthouse Point" Kringle Candle

Pomimo upałów, wracam z kolejnym zapachowym postem. O dziwo, w tym roku w taką pogodę palę znacznie więcej, a to chyba przez ten nawał nowych zapachów na rynku. Aż wstyd się przyznać, ale pomimo nowości, ja mam jeszcze masę zaległości zapachowych sprzed kilku lat ,włączając w to limitki, które leżą w szufladzie od.. ho ho ho jak długiego czasu, a także woski w standardowej ofercie. Nadrabiam więc, kiedy mogę, żeby poznać wszystko i ewentualnie zainwestować w świecę, której zapach przypadnie mi do gustu, zanim ta zniknie z polskiego rynku. :) Dziś na tapecie jednak coś innego niż Yankee, bo Kingle. W ostatniej ankiecie to właśnie ten zapach, wraz z Meadow... był wybrany do recenzji, więc poszedł jako następny w kolejce. :) I chyba bardzo się z tego powodu cieszyłam, bo już od dawna chodził mi po głowie. Zapraszam!


Nie wiem dlaczego, ale kiedy patrzę na ten wosk, przypomina mi się od razu film "The Ring" w  amerykańskiej wersji. Zimna, jasno-szara naklejka, stary drewniany pomost i latarnia w tle. O tak, to zdecydowanie te klimaty. Na zimno, wosk jest cudny, bardzo rześki, lekki, mokry i wietrzny, wręcz idealny! Po rozpaleniu jednak znacznie się zmienia... zapach staje się bardziej męski, traci swój naturalizm, swój krajobrazowy charakter, a staje się bardziej koloński, jak zapach łazienki po męskim prysznicu. Już nie czuję wiatru, wody, tajemniczość z obrazka znika, a pojawia się wizja spaceru po molo w pochmurny dzień, u boku mężczyzny. Kompozycja jest przyjemna, rześka, ale ja za męskimi, perfumowanymi nutami nie przepadam, a raczej lubię je, ale bardzo rzadko, tylko w konkretnych sytuacjach. Dużo bardziej preferuję naturalne nuty, przywodzące mi na myśl konkretne miejsce na ziemi i tego też spodziewałam się po tym wosku. Jestem lekko zawiedziona, choć wosk do brzydkich nie należy. To bardzo ładne, męskie perfumy, które spodobają się wielu osobom z takimi gustami. Więc jeśli lubicie nuty typu River Valley, to będzie to wosk zdecydowanie dla Was. :)

Ocena: 8/10

środa, 12 sierpnia 2015

Wosk "Meadow Showers" Yankee Candle

Za oknem leje deszcz, nie pada... leje. :) To wspaniała wiadomość z dwóch powodów, uwielbiam wieczorne ulewy, wtedy najlepiej pali się woski, a ponadto to świetna ulga i orzeźwienie powietrza po tych koszmarnych upałach. Ziemia znów może oddychać! :D To też doskonały moment na wrzucenie do kominka czegoś nowego, co mam okazję przetestować. Zgodnie z życzeniami jest, Meadow Showers! :D Zapraszam!


Szczerze mówiąc, to byłam bardzo negatywnie nastawiona do tego wosku. Kojarzył mi się ogromnie z Garden Hideaway, za którym notabene nie przepadam. Jednak, po otwarciu mnie zaskoczył. Nie poczułam tu ostrego zapachu konwalii, a świeżość, taką jaką znacie z Clean Cotton czy Fluffy Towels. To bardzo... czysty wosk, z dużą dozą proszku do prania, który miesza się z świeżym aromatem, zielonej, mokrej trawy. To taki zapach wywieszonego prania na ogrodzie, tuż po popołudniowym, letnim deszczu. Mieszanka dziko rosnącej zieleniny na wsi, wody i proszku do prania. Idealny, sielski obraz, namalowany zapachowym pędzlem. Naklejka na wosku tylko pobudza moją wyobraźnię, relaksuje. Bardzo przyjemna, lekka i świeża kombinacja. Z pewnością polecam. A wosk idealnie wpasował się w dzisiejszą, spokojną ulewę. :)

Ocena: 8/10

piątek, 7 sierpnia 2015

Świeca 2x4 Yankee Candle

Odciążyliście mnie od jednego problemu... wyboru zapachu, który mam zrecenzować :D. Zawsze mam z tym problem, bo dla mnie większość nowości jest kuszącą i do tego śliczna, dlatego wybór kolejnego gagatka do testów nie jest taki łatwy. Przez godzinę stoję nad moją szufladą i rozmyślam na co mam ochotę (a ochotę mam na wszystko, byle nie na raz...). I powiem szczerze, że na 2x4 nie skusiłabym się jeszcze przez długi czas. Świeca okazała się na początku na tyle problemowa, że odstawiłam ją na bok i sięgałam po prostsze rozwiązania. Tak więc oto jest, po trudnościach, wzlotach i upadkach, udało mi się "przetestować" świecę i machnąć dla Was wyczerpującą recenzję. :) A na blogu, nowa ankieta.


Kocham zapach świeżego, czystego drewna! Uwielbiam ten surowy, lekko żywiczy zapach unoszący się znad świeżo pociętych i wyheblowanych desek. Nic więc dziwnego, że gdy tylko usłyszałam o 2x4 z męskiej kolekcji, musiałam go mieć, bo taki mój. I już w pierwszej chwili, kiedy tylko dostałam go w swoje łapki, zdałam sobie sprawę, że jest zupełnie inny niż oczekiwałam. Nie jest to typowy zapach surowego drewna, czy trocin. Ja tu bardziej czuję lakier i świeżo wymalowany parkiet, gdzie w powietrzu unoszą się jeszcze resztki rozpuszczalnika. Drewno jest gdzieś tam z tyłu, jakby zabite sztucznymi panelami, a ten nasz prawdziwy parkiet ginie w głębszej warstwie.  Nie jest to brzydki, mocno chemiczny zapach. Jest całkiem w porządku. Aromat lakieru jest stłumiony, nienachalny i mam wrażenie, że odrobinę słodki. Świeca po zapaleniu pachnie trochę jak... zakład stolarski, w którym stoją świeżo polakierowane drewniane komody czy krzesła. I pomimo tej jej dziwnoty, tego ciężkiego do określenia aromatu, po pewnym czasie zaczyna się podobać, zaczynają wychodzić z niej drewniane drzazgi i faktycznie czuję drewno, żywicę i więcej drewna. Im głębiej świeca się pali, tym bliżej jej do mojego ideału. :D  Nie mogę ocenić jej źle (choć pali się koszmarnie, a knot cały czas się zalewa i trzeba świecę okrajać z wosku, nie wspominając o tunelowaniu), bo jest w niej coś co mnie ciągnie i sprawia, że nie mam ochoty jej oddawać.
P.S. Zastanawialiście się co oznacza 2x4? Poszperałam i odkryłam zagadkę. To miara podawana w stopach, która określa grubość i szerokość standardowych desek stolarskich, używanych do konstrukcji drewnianych. :)

Ocena: 8/10