wtorek, 22 września 2015

Wosk "Black Coconut" Yankee Candle

Jutro pierwszy dzień jesieni! Ach, jak ten czas szybko zleciał, jeszcze przed chwilą zaczynały się wakacje, a już opadają liście z drzew. Zanim jednak pogrążymy się w melancholii jesiennej aury, na chwilę jeszcze pozostańmy w temacie tropików i letniego szaleństwa, które dziś tradycyjnie zafundowały mi woski Yankee Candle. Klasyka się nie nudzi i choć ostatnio oszalałam na punkcie nowej firmy Goose Creek, którą mam nadzieję, już niebawem Wam przedstawię (lub o ile ją już znacie, to przybliżę ich zapachy), to nadal z sentymentu powracam do Yankee ciesząc się świetnymi kompozycjami i wciąż odnajdując swoich ulubieńców. :) Zapraszam zatem na upalny, wieczorny relaks pod palmami. :D


Black Coconut to wosk, który jednocześnie bardzo mnie zawiódł jak i z miejsca stał się jednym z moich ulubieńców. Ci co mnie znają, wiedzą, że uwielbiam kokosowe zapachy, kremowe, lekkie, mleczne i właśnie tego spodziewałam się po ten kompozycji. Z opinii czytałam, że jest to mieszanka drewna kokosowego z pysznym, kremowym mleczkiem dająca w efekcie aromat męskich perfum. Po opisie nie mogło być lepiej, plus ta cudna naklejka i czarny kolor... ach... aż poczułam ten wieczorny żar tropików na swojej skórze. Niestety, po odpaleniu, praktycznie nie czuję kokosa, drewno też mi gdzieś umyka, a na pierwszy plan wybija się słodka wanilia z dodatkiem miodowych kwiatów, a całość o dziwo... spodobała mi się! To bardzo skomplikowany zapach, jest wielowymiarowy, słodki, ale zdecydowanie nie mdły. Gdzieś czytałam, że to mieszanka kokosów z rumem i to porównanie chyba najbardziej mi pasuje, choć kokosy są tu bardzo delikatne. To takie malibu pite pod palmami w upalny, rajski wieczór na jednej z wysp. W koło kwitną kwiaty, a ich słodycz unosi się w postaci lekkiej mgiełki. Zapach jest piękny, głęboki, nasycony, choć moim zdaniem subtelny i długo trzeba czekać aż się rozkręci. Z pewnością warty wypróbowania. U mnie jeden z ulubieńców! :D

Ocena: 10/10

piątek, 18 września 2015

Tealighty "Honey" ADMIT

Honey, honey, oh... honey, honey... Znacie tą piosenkę Abby? Tak jakoś mi się z nazwą tego wosku skojarzyła i nie mogłam się powstrzymać by jej sobie nie zanucić pod nosem :D. Mamy piątek, więc na osłodzenie początku weekendu, warto by było rozpalić w kominku coś nastrojowego, czego jeszcze nie było. A, że jestem maniaczką kuchennych aromatów, przypraw i zapachu miodu (który najchętniej dodawałabym do większości wosków z ciasteczkami, orzechami itp. składnikami), nie mogło być inaczej! I tak w roli głównej pojawił się u mnie dzisiaj miód! :) I aż dziw bierze, że tak długo czekał na swój debiut na kominkowej "scenie" :D. Warto też podkreślić, że tealighty topię w kominku jak woski, nie palę tradycyjnie. :)


Bardzo często spotykam się z pseudo-kompozycjami miodu, które z miodem mają niewiele wspólnego. Jako fanka tego zapachu, jestem wyczulona na jego autentyczność i tak np. miodowe kompozycje z Yankee nigdy nie spełniały moich oczekiwań. W przypadku tych tealightów sprawa wygląda jednak zupełnie inaczej, bo oto mam przed sobą najprawdziwszy zapach miodu! Słodki, gęsty i lepki! Przepyszny, stuprocentowy aromat, jaki wydobywa się prosto ze słoika po jego otwarciu. W tle czuć jeszcze resztki nektaru, taki lekko gorzki i kwiecisty zapach, który tylko pobudza mój apetyt na coś słodkiego, a jednocześnie, swoim ciepłym charakterem go zaspokaja. Dodatkowym atutem jest moc zapachu, pomimo iż tealighty mają ponad rok, pachnie nimi cały pokój. To naprawdę świetna, intensywna kompozycja. Idealna na długie jesienne popołudnia i zimowe wieczory. Dla fanów miodu nie ma lepszego wosku. :)

Ocena: 9/10

poniedziałek, 14 września 2015

Wosk "Strawberry Buttercream" Yankee Candle

W woskach Yankee lubię wiele. Ich kolory, naklejki, uroczy wygląd (zapach oczywiście też!). Ale chyba najlepsza jest ta chwila oczekiwania, kiedy odpakowuje tartaletkę i zastanawiam się nad aromatem jaki kryje się w środku. Bo w prawdzie powiedziawszy, to ja przez folię nic nie czuję, nic a nic. Z każdym kolejnym woskiem cieszę się jak dziecko, kiedy mogę go otworzyć i przetestować. :) Ot, co, taka mała gwiazdka! A że fanką słodyczy jestem ogromną, nic więc dziwnego, że najchętniej odpakowuje i kupuję właśnie takie woski. Idealne na chłodne wieczory, apetyczne, otulające! :D Taki kawałek słodkości w moim domu, bez konsekwencji dodatkowych kilogramów! :D


Niestety tym razem jednak Yankee zawiodło. Strawberry Buttercream to, owszem, zapach słodki i kuchenny, ale niestety praktycznie w niczym nie przypominający prawdziwych truskawek z bitą śmietaną. Owoce (których i tak prawie nie czuć) są sztuczne i jakieś takie...plastikowe? Ogólnie, w całej kompozycji najmocniej wybija się jakiś krem, który od biedy można nazwać bitą śmietaną i jest to chyba najbardziej autentyczny składnik tego "apetycznego" połączenia. Całość, pomimo pojawiających się od czasu do czasu, mocno sztucznych "truskawek", nie jest jednak taka zła. Nie uderza nachalnie w nos, nie razi, nie mdli, ale zwyczajnie daleko mu do obiecywanych pyszności jakie sugeruje nam producent. Niestety, zupełnie nie moja bajka (choć jako fan słodyczy należę do osób, które przychylniej patrzą na takie połączenia). Jedna ze słabszych kompozycji od Yankee... :(

Ocena: 5/10

czwartek, 10 września 2015

Wosk "Harvest Moon" Busy Bee

Zrywając wieczorną porą (praktycznie po ciemku z latarką :P) jabłka na szarlotkę, tak sobie pomyłam, że to jest doskonały moment na zapalenie nowego wosku, który idealnie będzie odzwierciedlał mój dzisiejszy nastrój. W miejscowości w której mieszkam, szykowane są właśnie dożynki, co wyraźnie czuć przez atmosferę jaka panuje dokoła. Bale z sianem... słoneczniki, dynie, prawdziwe święto na zakończenie żniw! U nas to prawdziwa tradycja, obejmująca pieczenie domowych ciast, stare piosenki i straganiki ze swojskimi produktami. To wszystko przypomina mi dzieciństwo, domowe wypieki i obowiązki na polu, kiedy po ciężkiej pracy piekło się ziemniaki w ognisku i zajadało się soczyste jabłka z sadu. A potem przychodziło się do domu, wypijało się kubek gorącego kakaa na wieczór i po kąpieli z przyjemnością zakopywało się w puchatej pościeli. Harvest Moon nie miałby lepszego dnia na debiut! :D


"Nocne Żniwa", tak właśnie brzmi nazwa tego wosku, która mnie osobiście kojarzy się dużo bardziej ze starym amerykańskim horrorem niż z dożynkami i przytulnością końca lata :P. Na zimno zapach jest cudny i wyraźnie czuję w nim jakieś drzewo iglaste, chłód jesieni i aromat przypiekanych na ognisku jabłek (których notabene nie ma w składzie, ale ja je czuję i już! :D). Po wrzuceniu do kominka w pierwszej kolejności pojawia się słodycz i tym razem faktycznie czuję ananasa w towarzystwie słodkiej głuszki, taki delikatny miks (o dziwo!) o bardzo jesiennym klimacie. Potem pojawia się cedr i świerk, który wraz z eukaliptusem nadają całości chłód i rześkość. O tak! Mieszanka wręcz boska, czuję się jakbym  późnym, zimnym popołudniem wraz ze znajomymi siedziała w sadzie i podpiekała na ognisku smakowite jabłka, które właśnie spadły z drzewa. W tle pojawia się zachód słońca, słyszę szum pierwszych opadłych liści, hałas przelatujących nad nami w kluczu kaczek i lekki wietrzyk, zwiastujący jesień. I w tym momencie pytam dlaczego? Dlaczego tak piękny aromat (który moim zdaniem był bliźniaczo podobny do Applewood Orchard) tak bardzo się zmienił? Niestety, po kolejnych 5 minutach palenia, zbyt mocno wyszły na wierzch nuty drzewne i iglaste, do których dołączył intensywny aromat eukaliptusa i czegoś jeszcze... a zapach stał się tak okropny, że z każdą minutą czułam jak coraz bardziej mnie od niego mdli. Ostatecznie skapitulowałam i zmuszona byłam do zgaszenia tealighta. Nawet moja mamusia, dużo bardziej tolerancyjna wobec zapachów, wyraziła o tym wosku nieprzychylną opinię. Duszący, mdły i mam wrażenie toaletowy. Pozostaje mi tylko pocieszyć się zapachem szarlotki, która stygnie w kuchni, bo temu woskowi już podziękuję i nie liczę, że jeszcze zagości w moim kominku. :(

Ocena: 3/10

niedziela, 6 września 2015

Wosk "Cotton Candy" Busy Bee

Mamy początek września, co wyraźnie widać po zmianie pogody. Ja chyba jestem jedną z nielicznych osób, która wcale nie tęskni za upałami i słońcem, co chyba wiąże się głęboko z moją miłością do jesieni. Kocham deszcz delikatnie pukający o szyby, zapach dymu z ogniska, kolorowe liście na dworze i tą nietypową atmosferę. To też czas intensywnego palenia przeze mnie wszelkich wosków i świec, żeby jeszcze bardziej umilić sobie coraz dłuższe wieczory. Wtedy też chętnie sięgam po kuchenne zapachy, te z dodatkiem cynamonu, gałki muszkatołowej, drewna i nut wodnych... Dziś nie było inaczej! Wietrzna i chłodna pogoda skłoniła mnie do zakopania się pod kocykiem z kubkiem gorącego, cynamonowego kakaa i odpalenia słodziaka w kominku. :) I choć słodziak ten nie jest typowym jesiennym zapachem, to zdecydowanie osłodził mi ponury dzień za oknem. A moimi wrażeniami, dzielę się z Wami. :D Zapraszam!


Ten wosk kupiłam po raz drugi, co nie zdarza mi się często. Nie wiem jak pachną woski z innych firm o podobnej tematyce, ale ten wyjątkowo przypadł mi do gustu. Jest słodki, tak... ale ta jego słodycz przegryziona jest aromatem truskawki, jak z lizaków truskawkowo-śmietankowych Chupa Chups! W zasadzie to cały zapach przypomina mi lody truskawkowe z dużą porcją bitej śmietany. Nie jest czysty zapach owoców, to raczej taka bardzo słodka interpretacja, która pomimo składu nie wydaje mi się wcale mdła ani ciężka. Nie wiem skąd nazwa wosku, gdyż z watą to mi się ta kompozycja raczej nie kojarzy (brak jej aromatu karmelizowanego cukru i tej specyficznej nuty jaką spotykamy w parkach rozrywki), dużo bardziej za to przypomina mi zapach lodziarni na molo :D. Wosk jest słodki, delikatny i subtelny. Idealnie wpasowuje się w niedzielne leniuchowanie w domu. Jeśli chcecie zachować dla siebie wspomnienie letnich deserów w chłodne, jesienne popołudnia, to ten wosk będzie idealny! :)

Ocena: 8/10

wtorek, 1 września 2015

Wosk "Midnight Jasmine" Yankee Candle

W zasadzie to miałam dziś pisać o woskach z Busy Bee. Na dworze jest jednak tak gorącą, że zmieniłam plany w ostatniej chwili. Kiedy temperatura na termometrze osiąga więcej niż 35 stopni, chyba nie jestem w stanie topić takich słodziaków jak Cotton Candy, a to właśnie na niego jako jednego z dwóch głosowaliście w ostatniej ankiecie. Mam nadzieję, że mi to tym razem wybaczycie, bo jak to mówią co się odwlecze to nie uciecze, i recenzja tych wosków z pewnością pojawi się już wkrótce! Dziś więc znowu kwiatowo (o dziwo, nie po mojemu! :)), ale uznałam, że nic tak dobrze nie będzie pasować do upalnego letniego wieczoru jak zapach jaśminu o północy. Zapraszam w takim razie wszystkich woskomaniaków na aromatyczny wpis, rodem z letniego, gorącego spaceru o północy w towarzystwie pachnących białych kwiatów. :)


O dziwo, jaśmin jest jedną z nielicznych kwiatowych kompozycji, którą naprawdę lubię. Kojarzy mi się z aromatem białej herbaty z dodatkiem właśnie tych kwiatów, którą pije w chwilach relaksu. Midnight Jasmine to niewątpliwie bardzo intensywny wosk, który chyba najlepiej pachnie przy uchylonym oknie, kiedy na dworze panuje już mrok. W innym wypadku jest trochę zbyt mocny i co niektórych, nieprzyzwyczajonych do palenia wosków może przyprawić o ból głowy. A zapach? Jest piękny! Wyraźnie czuję tu aromat białych kwiatuszków z lekką nutą czystości w tle. Jako mikrobiolog, zapach ten łączę z zapachem mikroorganizmów z rodzaju Pseudomonas, który czasem dosyć mocno rozchodzi się po laboratorium, co jednak wcale mi nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie! Dla mnie ten zapach jest niezwykle elegancki, choć specyficzny i doskonale pasuje do upalnych nocy. Nie wyobrażam sobie lepszej chwili na zapalenie tego wosku. Uchylone okno, lekki ciepły wiaterek, poruszający firanką, dźwięk cykad za oknem i cudowny aromat jaśminu, który subtelnie miesza się z zapachem roślin na dworze i wypełnia mój pokój. Jedna z lepszych kwiatowych kompozycji, idealna na lato. :)

Ocena: 8/10