Na wstępie musicie wybaczyć mi tę chwilową przerwę w blogowaniu. Ostatnie, ciągnące się upały, przekraczające chwilami ponad 30 stopni skutecznie zniechęciły mnie do zapalania mojego kominka. Dopiero dziś, po naprawdę gorącym dniu, spadł.... deszcz! A ja uwielbiam kiedy pada! Jest w tym coś uspokajającego i majestatycznego. I zdecydowanie nastraja do dobrej książki w zaciszu domu i odpalenia kominka. I co prawda, w swoich zbiorach mam kilka odpakowanych wosków, które czekają na spalenie, dziś jednak postanowiłam sięgnąć po coś nowego i celebrować tę jakże ulotną chwilę, jaką jest ochłodzenie. Postanowiłam skrobnąć dla Was nowego posta! :D Jeśli jesteście gotowi, to zaczynamy! A dzisiejszą gwiazdą jest....
Już czytając skład wosku można by się spodziewać, że przypadnie mi do gustu. Jest tu wanilia, szałwia, paczula i nuta wodna, czyli wszystkie składniki, które uwielbiam! I zdecydowanie na pierwszy plan wysuwają się nuty wodne! Wosk sprawia wrażenie chłodnego, wręcz mokrego. Jest w nim też dużo lekko męskiej wytrawności, drewnianej, surowej... która mnie nasuwa skojarzenie z korą brzozy, po ulewnym deszczu. Zioła natomiast są jakby w tle. To one jednak dodają charakteru. Najsłabiej czuć tu wanilię. Bezpośrednio nie dostrzegam jej w kompozycji, ale wierzę, że to ona, wraz z paczulą, scala kompozycję. Sam zapach kojarzy mi się natomiast z późnym listopadowym popołudniem. Przed chwilą padał deszcz, na dworze jest szaro i mokro. Za chwile zapadnie zmrok, a my robimy sobie szybkie skróty przez park. Pomimo skojarzeń, w niczym nie przypomina November Rain, nie ma tu liści i tego ciepła. Jest za to chłód zbliżającej się zimy, która pomału daje o sobie znać. Moim zdaniem wosk nieadekwatny do rysunku, ale może Wam uda się dostrzec w nim ciepło. Podsumowując, wosk bardzo udany, ciekawy, oryginalny i wyjątkowo przypadł mi do gustu. Jedyną jego wadą jest słabość, ale zrzucam to na wysokie temperatury. ;p
Ocena: 8/10