Dziś zapraszam Was na klasykę w wydaniu Yankee. O wosku True Rose słyszałam już niejednokrotnie dobre opinie, a dziś przyszło mi samej poznać ten zapach. Po ostatnich informacjach o jego wycofaniu z półek, uznałam, że w końcu nadszedł czas by po niego sięgnąć. Aż wstyd, że takie kultowe kompozycje wciąż są dla mnie nieodkryte, ale natłok firm jakie ostatnio pojawiły się na rynku i ilość związanych z tym nowości sprawił, że klasyki zepchnęłam trochę na dno szafy i sięgam po nie dopiero wtedy gdy producent wycofa je ze sprzedaży. Od jakiegoś czasu zauważyłam też tendencję, że więcej wosków przynoszę do domu niż uda mi się wypalić, a to tylko dlatego, że każdej nowości chciałabym dać szansę. Jak widać, firmy nie próżnują! Dlatego dziś robię powrót do znanych klasyków, które u mnie goszczą po raz pierwszy. A czy faktycznie bukiet od Yankee udobruchał mój kwiatowo-wybredny nosek? Jeśli jesteście ciekawi jak róże spisały się w tym wykonaniu, zapraszam poniżej.
Z góry pragnę zaznaczyć, że nie jestem typowo kwiatową panienką. Zazwyczaj aromaty kwiatowe zostawiam sobie do testów na koniec, a to dlatego, że większość jest dla mnie odrobinę nudna ;p. Ostatnio jednak aromat różany jest u mnie na topie i akceptuje go niemal wszędzie. Z chęcią sięgam po różane perfumy czy nawet różaną kawę w której z ogromną radością doszukuję się aromatu nadzienia do pączków :D. Po True Rose właśnie czegoś podobnego oczekiwałam, odrobinę zieloności w mieszance z gęstą czerwoną, wręcz kuchenną różą. Niestety nie jest to do końca to czego się spodziewałam. W wosku tym mianowicie dosyć mocno czuje wiciokrzew, za którego aromatem mówiąc delikatnie nie przepadam. Jest dla mnie byt ostry, konkretny, gryzący. Róża w tym wosku jest obecna, ale gdzieś w tyle i gra drugie skrzypce. Szkoda, oczekiwałam naprawdę pięknego bukietu czerwonych róż. Niemniej jednak, jeśli aromat wiciokrzewu Wam nie przeszkadza, może Wam wosk ten przypadnie do gustu. Na jego siłę i trwałość nie mogę narzekać. Nie dla mnie klasyczna róża od Yankee. ;)
Ocena: 5/10
sobota, 16 marca 2019
wtorek, 12 marca 2019
Zimo, zimo, nie odchodź! Czyli jak wosk Glittering Star od Yankee Candle rozgrzewa mnie w zimne wieczory.
Ostatni tydzień praktycznie cały przeleżałam w łóżku. Dopadła mnie paskudna angina i dopiero dziś wracam do żywych. Siedzenie w domu, to zdecydowanie nie moja bajka, dlatego pokusiłam się o wcześniejszy powrót do pracy. Korzystając z okazji wyrwania się z domu, zawędrowałam dziś też do mydlarni w celu wybadania nowości wiosennych. A tam zdecydowanie się dzieje! Niestety, pogoda zupełnie nie nastraja do lekkich, kwiatowych kompozycji i przypomina, że nadal mamy zimę. Obleczona więc w koc i po rozgrzewającym prysznicu postanowiłam dać szansę jeszcze zimowym woskom na które za chwilę nie będzie już okazji. Dlatego dziś prezentuję ostatni wosk z edycji Q4 na tegoroczną zimą. Tak więc przygotujcie kubek herbaty, owińcie się ciepło kołderką i zaczynamy! :)
Glittering Star to wosk, który najmniej ze wszystkich mogłam sobie zwizualizować zapachowo. O ile pierniczki, choinki i tym podobne kompozycje są w miarę łatwe do wyobrażenia, tak hasło Migoczące Gwiazdki nie mówiło mi nic kompletnie. A jaki jest to zapach? Żywiczny, drewniany, wręcz przywodzący na myśl mahoniowe gładkie drewno. Jest tu duża dawna cytrusów, podpartych słodkim miodem, szczypta wanilii i mam wrażenie, że odrobina cierpkiej żurawiny. Całość jest gładko wymieszana i chwilami zastanawiam się co czuć mocniej, cierpkość i kwaśność żurawiny czy słodycz i przepych miodu. Dla mnie słodycz wygrywa, dlatego śmiało mogę postawić ten zapach obok typowo zimowych umilaczy długich wieczorów. Ten wosk sprawdzi się idealnie przy przedświątecznych porządkach, albo podczas pieczenia pierniczków podczas kuchennego rozgardiaszu. Bardzo udana kompozycja do której kiedyś chętnie jeszcze wrócę.
Ocena: 8/10
Subskrybuj:
Posty (Atom)