Pogoda nas nie rozpieszcza. Ostatnio ciągle jest zimno i pochmurno, nie wspominając o opadach deszczu. Na te szare dni mam jednak swoje woski, szczególnie te o apetycznych, lekko jesiennych nutach. Uwielbiam gdy pyszne aromaty rozchodzą się po moim pokoju. Wtedy czuję, że mogłabym darować sobie kolację na poczet tych cudownych zapachów. Dziś na tapecie właśnie jeden z takich wosków, który po odpakowaniu aż chciałoby się zjeść. Pyszne flambirowane gruszki! Czy można chcieć czegoś więcej? :D
Na wstępie od razu powiem, że nie mam pojęcia skąd autor tej nazwy wpadł na jej pomysł, bo wosk zupełnie nie pachnie jak gruszka, a tym bardziej jak gruszka palona w alkoholu. Owszem, wyczuwam tu nuty maślane, ale nadal jest tej kompozycji daleko do opisu wosku. Dla mnie Poached Pear Flmabe to najprawdziwszy aromat kokosanek! Oj tak, to zdecydowanie jest ten zapach. Mieszanka cukru, mąki, kokosa i masła. Mniam! Uwierzcie mi, wosk chce się zjeść... albo przynajmniej powędrować do lodówki po sowitą porcję ciasta, żeby zaspokoić nasz mózg i kupki smakowe. Kompozycja nieziemska, lekka i niezwykle apetyczna. Polecam łasuchom! Będziecie zachwyceni o ile lubicie aromat pieczonego kokosa. Dla mnie bomba i pewnie wracałabym do wosku niejednokrotnie, gdyby nie jego problematyczna dostępność. Cudo! Wart spróbowania. :)
Ocena: 9/10
środa, 29 maja 2019
sobota, 18 maja 2019
Cytrusowe pobudzenie z "Pink Grapefruit" od Village Candle
Jeśli mieliście okazję śledzić mnie od jakiegoś czasu, to wiecie, że cytrusowe zapachy stawiam na samym końcu. Powodem tego jest fakt, że zazwyczaj przypominają mi one środki czystości, o mocnym, sztucznym zapachu. Zdecydowanie bardziej pragnę zanurzyć się w aromatach lasu, jeziora czy pysznej cukierni (oj, zdecydowanie moje klimaty!), niż z woskiem zwiedzać zakamarki szafy z mojej łazienki. Dziś jednak pogoda dopisała, było cieplutko i przyjemnie. Długo zastanawiałam się co wrzucić do kominka, ale pomimo chęci na słodkie, postawiłam jednak na coś rześkiego. Padło na pomarańczowy sampler od Kringle. Spędził on niejeden miesiąc w mojej magicznej szufladzie i dziś nastał dzień bym cytrusowym zapachom dała szansę. Pomimo iż jak wcześniej wspomniałam, za cytrusowymi klimatami nie przepadam, to jednak pewnie są wśród Was tacy, którzy je uwielbiają, więc postaram się jak najbardziej obiektywnie przestawić moje odczucia. Nie będzie to łatwe, ale obiecuję się postarać. :) Cystrusomaniacy, dziś Wasz dzień, więc w drogę!
Już nie pamiętam kiedy sampler ten wylądował w mojej szafie, ale dobrze pamiętam jak Pani w sklepie namawiała mnie do jego zakupu. Miał być idealnym odzwierciedleniem soczystych, różowych grapefruitów. Niestety, z wielkim zawodem muszę stwierdzić, że do soczystych, świeżych owoców trochę mu brakuje. Pink grapefruit w wydaniu Village jest niezwykle słodki i skondensowany, jak koncentrat napoju grapefruitowego z kartonika. Owszem, gdzieś tam w tle wybijają się owoce, ale całość jest raczej typowo "skoncentrowana". Zabrakło mi tu wodnej nuty i prawdziwej goryczy, które tak mocno charakteryzują ich aromat. Sama kompozycja nie jest zła. Nie drażni, nie przeszkadza, lecz nie jest to coś na co tak mocno liczyłam. Ponadto mam wrażenie, że pomiędzy niektóre grapefruity podczas wyciskania soku, dostało się całkiem sporo pomarańczy, które zaburzają ich czysty zapach. Pomarańczy, albo ich skondensowanej wersji. ;) Z przykrością muszę przyznać, ale nie dla mnie takie owoce. Niemniej jednak, wciąż będę starała się znaleźć tego cytrusa idealnego. :))
Ocena: 5/10
Już nie pamiętam kiedy sampler ten wylądował w mojej szafie, ale dobrze pamiętam jak Pani w sklepie namawiała mnie do jego zakupu. Miał być idealnym odzwierciedleniem soczystych, różowych grapefruitów. Niestety, z wielkim zawodem muszę stwierdzić, że do soczystych, świeżych owoców trochę mu brakuje. Pink grapefruit w wydaniu Village jest niezwykle słodki i skondensowany, jak koncentrat napoju grapefruitowego z kartonika. Owszem, gdzieś tam w tle wybijają się owoce, ale całość jest raczej typowo "skoncentrowana". Zabrakło mi tu wodnej nuty i prawdziwej goryczy, które tak mocno charakteryzują ich aromat. Sama kompozycja nie jest zła. Nie drażni, nie przeszkadza, lecz nie jest to coś na co tak mocno liczyłam. Ponadto mam wrażenie, że pomiędzy niektóre grapefruity podczas wyciskania soku, dostało się całkiem sporo pomarańczy, które zaburzają ich czysty zapach. Pomarańczy, albo ich skondensowanej wersji. ;) Z przykrością muszę przyznać, ale nie dla mnie takie owoce. Niemniej jednak, wciąż będę starała się znaleźć tego cytrusa idealnego. :))
Ocena: 5/10
wtorek, 14 maja 2019
Autumn Pearl od Yankee Candle, czyli dopełnienie jesiennej aury!
Lubicie Jazz? Ja uwielbiam, szczególnie jesienią. Jego spokojna melodia idealnie pasuje mi wtedy do padającego powoli deszczu, obijającego się o parujące od wody, pożółkłe liście. A z racji, że dziś mieliśmy wyjątkowo jesienną pogodę, bo i zimno, i deszcz, a za oknem tak jakoś szaro i ponuro, zapragnęłam na chwilę zatopić się w tym melancholijnym klimacie i dostosować możliwości mojego kominka do aury na dworze. I tak wiosennym woskom powiedziałam na chwilę pass i z radością wróciłam do milutkich otulaczy, które choć trochę ogrzeją moje zmarznięte po całym dniu serducho, na co nie pomogła nawet zimowa kurtka i botki. To jak? Herbata gotowa? Kocyk jest? To zaczynamy! :D
Jesienna perła w wykonaniu Yankee to nazwa nieco myląca. Ta mogłaby kojarzyć się z deszczem, mgłą, świeżością i to w lekko męsko-drewnianym tonie. Dla mnie ten wosk to zupełne przeciwieństwo. To kwintesencja przytulności, puchatości, gorącej herbaty i jeszcze ciepłego kocyka, który spoczywa nam na kolanach. Oh, sielski to obrazek! Jest tu duża dawka drzewa sandałowego, odrobina słodyczy, wanilia i drewniane tło, ale nie takie surowe, tylko miękkie i przytulne jak fotel bujany babci. Po czasie, w Autumn Pearl wychodzi dziwna, choć niezwykle przyjemna nuta, szczególnie dla takich łasuchów jak ja. Otóż po 10 minutach od palenia, w wosku tym drzewo sandałowe schodzi na drugi plan, a pojawia się aromat... sernika! Takiego pysznego, pieczonego, na prawdziwym serze i spodzie z ciasta kruchego. Mniam! Mogłabym zajadać kilogramami. Tak, więc jeśli aromat sernika jest bliski Waszemu sercu, to polecam zaopatrzyć się w tę tarteletkę. Możecie być zachwyceni! :D
Ocena: 8/10
Jesienna perła w wykonaniu Yankee to nazwa nieco myląca. Ta mogłaby kojarzyć się z deszczem, mgłą, świeżością i to w lekko męsko-drewnianym tonie. Dla mnie ten wosk to zupełne przeciwieństwo. To kwintesencja przytulności, puchatości, gorącej herbaty i jeszcze ciepłego kocyka, który spoczywa nam na kolanach. Oh, sielski to obrazek! Jest tu duża dawka drzewa sandałowego, odrobina słodyczy, wanilia i drewniane tło, ale nie takie surowe, tylko miękkie i przytulne jak fotel bujany babci. Po czasie, w Autumn Pearl wychodzi dziwna, choć niezwykle przyjemna nuta, szczególnie dla takich łasuchów jak ja. Otóż po 10 minutach od palenia, w wosku tym drzewo sandałowe schodzi na drugi plan, a pojawia się aromat... sernika! Takiego pysznego, pieczonego, na prawdziwym serze i spodzie z ciasta kruchego. Mniam! Mogłabym zajadać kilogramami. Tak, więc jeśli aromat sernika jest bliski Waszemu sercu, to polecam zaopatrzyć się w tę tarteletkę. Możecie być zachwyceni! :D
Ocena: 8/10
poniedziałek, 13 maja 2019
Miętowe orzeźwienie z "Chocolate & Mint" od Adpal
Ostatnio mój nos ciągnie mnie do bardziej świeżych aromatów. I tak wczoraj były lekkie piwonie, a dziś na tapecie wylądowała mięta! Ale nie byle jaka, tylko to najlepsze jej połączenie, czyli mięta z czekoladą. Lubicie? Ja uwielbiam! Czekoladki miętowe mogłabym jeść na kilogramy. Są jednocześnie słodkie i świeże. Myślę, że taką kombinację mógł wymyślić tylko geniusz i z pewnością zasługuje na cukierniczego nobla :D. Ale do rzeczy! Z firmą Adpal miałam już chyba kiedyś do czynienia, ale były to tealighty, ostatnio jednak na giełdzie kwiatowej pokusiłam się o zakup wosków, które kusiły zapachem i niewysoką ceną. Czy skradły moje serce w próbie ognia? Zapraszam poniżej! :)
To małe pudełeczko skrywa kilka niedużych trójkątnych wosków o nieziemskim zapachu! Jeśli lubicie zapach miętowych czekoladek od After Eight, to z pewnością wosk ten skradnie Wasze serce, bo pachnie on dokładnie jak wspomniane wcześniej słodycze! Pyszny, silnie miętowy aromat z wyczuwalną, choć lekką nutą gorzkiej czekolady! Mniam! Z pewnością w ciągu najbliższego czasu będę wracać do tego zapachu, bo jest obłędny. Ponadto w porównaniu do niektórych miętowo-czekoladowych kompozycji, wosk po czasie nie staje się ciężki i mdły, a mięta nie ulatnia się po 15 minutach, tylko trwa i trwa... Z czystym sercem mogę polecić! Zapach wart każdej wydanej złotówki. Z tej firmy mam jeszcze popcorn i jeśli jest równie dobry co mięta i czekolada, to z pewnością będzie to jeden z hitów tego roku. Chocolate & Mint natomiast ląduje na liście ulubionych :D.
Ocena: 9/10
To małe pudełeczko skrywa kilka niedużych trójkątnych wosków o nieziemskim zapachu! Jeśli lubicie zapach miętowych czekoladek od After Eight, to z pewnością wosk ten skradnie Wasze serce, bo pachnie on dokładnie jak wspomniane wcześniej słodycze! Pyszny, silnie miętowy aromat z wyczuwalną, choć lekką nutą gorzkiej czekolady! Mniam! Z pewnością w ciągu najbliższego czasu będę wracać do tego zapachu, bo jest obłędny. Ponadto w porównaniu do niektórych miętowo-czekoladowych kompozycji, wosk po czasie nie staje się ciężki i mdły, a mięta nie ulatnia się po 15 minutach, tylko trwa i trwa... Z czystym sercem mogę polecić! Zapach wart każdej wydanej złotówki. Z tej firmy mam jeszcze popcorn i jeśli jest równie dobry co mięta i czekolada, to z pewnością będzie to jeden z hitów tego roku. Chocolate & Mint natomiast ląduje na liście ulubionych :D.
Ocena: 9/10
niedziela, 12 maja 2019
Wyczarujmy wiosnę z woskiem "Blush Bouquet" od Yankee Candle
Wiosna w pełni, choć pogoda zupełnie tego nie daje po sobie poznać. Jest zimno, mokro i wietrznie. Jednym słowem mało przyjemnie, choć ja muszę przyznać, że za deszczem szaleje, więc zupełnie mi taki klimat nie przeszkadza. Tym bardziej, że jeszcze chwilę temu mieliśmy suszę, a mnie udało się posiać na wiosnę warzywa. Teraz, dzięki sowitej dawce deszczu, rosną jak na drożdżach :D. Niemniej jednak wiem, że wśród Was pewnie jest niejedna osoba, która tęskni za widokiem słońca i ciepełkiem na dworze. Wiosna to w końcu wiosna! Kwitnące rośliny, zapach kwiatów na drzewach i oczywiście piwonie! Mnie ten zapach od zawsze kojarzył się z Bożym Ciałem i sypaniem płatków przed kościołem. To dla mnie kwintesencja końca wiosny i początku lata oraz nadchodzącej, pięknej pogody. Tak więc dzisiaj, wszystkich zmarzluchów zapraszam na odrobinę wiosny w zaciszu naszych pokoi. Gotowi na czynienie ładnej pogody? :D
Ci co mnie znają, wiedzą, że za zapachami kwiatowymi nie przepadam. Nie, żebym ich nie lubiła, są dla mnie po prostu zbyt nudne, jednowymiarowe, wręcz klasyczne i bezpieczne w swojej prostocie. No bo kwiaty to w końcu kwiaty! Yankee jednak potrafi pokazać, że kwiaty to nie tylko nudny zapach w wosku. Blush Bouquet to kompozycja niezwykle letnia, rześka i świeża. Jest ekspansywna, ale nie narzucająca się. Ma w sobie coś z Pink Sands i Riviera Escape, coś lekkiego, wodnego, subtelnego, a jednak słodkiego. Czy tak pachną piwonie? Nie jest to stuprocentowy zapach piwonii, tego kwiatu jest tam zaledwie odrobinę, ale może przez to jest przyjemny i taki zwiewny. Serca mi ta kompozycja nie skradła, ale śmiało mogę powiedzieć, że mi się podoba. Tym razem kwiaty okazały się kwiatami, choć bardzo przyjemnymi. :)
Ocena: 8/10
Subskrybuj:
Posty (Atom)