Ostatnio wosk Yankee Candle zabrał nas na wycieczkę nad samotne nadmorskie wybrzeże tuż po sztormie. Było męsko, wytrawnie i nieco melancholijnie. Dziś nadal pozostajemy w temacie plaży, ale zmieniamy nieco kierunek i nadajemy odrobinę radości naszym wakacjom. Będzie słodko, rześko i nieco rozrywkowo. A przynajmniej powinno być, zgodnie z tym co obiecuje nam producent ;). Z WoodWickiem styczność mam nie pierwszy raz. Zazwyczaj ich zapachy były bardzo intensywne i dosyć ciekawie skomponowane, tak więc i tym razem mam nadzieję na coś wyjątkowego, tym bardziej, że opis nut jak najbardziej do mnie przemawia. Zanim jednak przejdę do zaprezentowania wosku, chciałam tylko napomknąć, że opakowanie ze zdjęcia jest starą wersją, a obecnie wosk ten można znaleźć już w lepszych i bardziej wygodnych jego wersjach. Gdyby tak jeszcze firma zainwestowała w jakieś ciekawe etykiety... ach, pomarzyć zawsze można. To co, gotowi na przechadzkę po nadmorskiej promenadzie? No to lecimy!
Ten wosk jest po prostu nieziemski! Jeśli jesteście fanem słodyczy, ale takiej nie przesadzonej, nieoczywistej i okraszonej świeżością to jest to z pewnością wosk dla Was. Jest słodki, owszem, ale nie nie ma w tej słodyczy nic z mdlącego ulepku. To bardziej rześka słodycz (o ile taka istnieje ;p), jak wilgotny wiatr, który miesza się z aromatem gofra, okraszonego dodatkowo posypką z cukru pudru. To zapach, który dolatuje do nas, gdy przechadzamy się po molo, pomiędzy budkami oferującymi nam słodkości. Jest leniwe popołudnie, w koło mijają nas roześmiani turyści, a my po kąpieli w morzu, mamy ochotę na słodkiego gofra na molo. Bingo! Trafiony, zatopiony. Muszę przyznać, że WoodWick potrafi mnie czasem tak pozytywnie zaskoczyć. Niby nic, a jednak skrywa naprawdę udaną kompozycję przy której doskonale się relaksuje. Dla mnie strzał w 10 i z ochotą zagoszczę go nie raz w swoim kominku.
Ocena: 10/10
poniedziałek, 30 marca 2020
czwartek, 26 marca 2020
"Beach Wood" Yankee Candle czyli pamiątka z wakacji...
Przeprowadzka w inne miejsce zmusiła mnie w końcu do zrobienia porządków w mojej woskowej kolekcji, co też było nie lada wyczynem. Dopiero podczas takich prac uświadomiłam sobie jak wiele zapachów zachomikowałam na długie lata, zupełnie z nich nie korzystając. Niestety... kupuje się więcej, pali mniej i tak górka rosła. I urosła do tego stopnia, że woski przestały mieścić się w dosyć sporej szufladzie, a ja powiedziałam sobie dość! Nie, to nie jest żart ;p. Porządnie wzięłam sobie do serca organicznie ich ilości i pozbycie się "staroci", które zalegały na dnie. Na całe szczęście palenie wosków, to sama przyjemność, więc nie będzie to trudne do wykonania zadanie :D. A skoro już o powrotach mowa, to cofamy się dzisiaj trochę w czasie. Jako dziecko każde wakacje spędzałam nad morzem. Zapachy soli, morza i jodu przypominają mi te momenty. A gdyby tak zabrać je ze sobą do domu i zamknąć w magicznej butelce? Woski to potrafią... a czy Yankee Candle by temu podołało? Wsłuchajcie się w szum fal i zaczynamy...
Beach Wood to bardzo realistyczny wosk i trudno doszukiwać się w nim gładkich, perfumeryjnych nut. Od początku uderza nas intensywny zapach soli, który aż do końca nie ustępuje na sile. Z czasem do głosu dochodzi drewno, szorstkie, surowe i... mokre. Dokładnie tak mogłaby pachnieć wyrzucona na piach przez morze, kłoda drewna, którą znajdujemy podczas spaceru wzdłuż brzegu. Jest wczesny poranek. Niebo zasnuwają chmury, ale gdzieniegdzie można już dojrzeć jaśniejsze prześwity. W nocy był sztorm. Na plaży leży masa powyrzucanych, morskich artefaktów, a my przechadzamy się pomiędzy nimi, wsłuchując się w skrzeczenie mew. Moim zdaniem w tym zapachu nie ma nic ciepłego, ani tropikalnego. To chłodny zapach, emanujący melancholią i spokojem, mocno skręcający przy tym w męską stronę. Wytrawny i z powodu dużej ilości soli nie każdemu może przypaść do gustu. Ja uwielbiam. Jest naprawdę niepowtarzany. Jedyna jego wada to trudna dostępność, więc jeśli macie okazje gdzieś go jeszcze dorwać, to polecam się z nim zapoznać, może pokochacie go równie mocno co i ja. Cieszę się, że mnie nie zawiódł i że dziś, to właśnie on ukołysze mnie do snu.
Ocena: 10/10
Beach Wood to bardzo realistyczny wosk i trudno doszukiwać się w nim gładkich, perfumeryjnych nut. Od początku uderza nas intensywny zapach soli, który aż do końca nie ustępuje na sile. Z czasem do głosu dochodzi drewno, szorstkie, surowe i... mokre. Dokładnie tak mogłaby pachnieć wyrzucona na piach przez morze, kłoda drewna, którą znajdujemy podczas spaceru wzdłuż brzegu. Jest wczesny poranek. Niebo zasnuwają chmury, ale gdzieniegdzie można już dojrzeć jaśniejsze prześwity. W nocy był sztorm. Na plaży leży masa powyrzucanych, morskich artefaktów, a my przechadzamy się pomiędzy nimi, wsłuchując się w skrzeczenie mew. Moim zdaniem w tym zapachu nie ma nic ciepłego, ani tropikalnego. To chłodny zapach, emanujący melancholią i spokojem, mocno skręcający przy tym w męską stronę. Wytrawny i z powodu dużej ilości soli nie każdemu może przypaść do gustu. Ja uwielbiam. Jest naprawdę niepowtarzany. Jedyna jego wada to trudna dostępność, więc jeśli macie okazje gdzieś go jeszcze dorwać, to polecam się z nim zapoznać, może pokochacie go równie mocno co i ja. Cieszę się, że mnie nie zawiódł i że dziś, to właśnie on ukołysze mnie do snu.
Ocena: 10/10
niedziela, 22 marca 2020
Niedzielny relaks z "Cashmere & Cocoa"
Chociaż od piątku mamy kalendarzową wiosnę, a na drzewach pojawiły się pierwsze pączki, to dzisiaj w powietrzu czuć było ostatnie podrygi odchodzącej zimy. Słupek na termometrze spadł poniżej zera, wiało, a w niektórych miejscach mocno poprószyło śniegiem. Ten leniwie spoczywający biały puch na gałązkach drzew ma w sobie coś melancholijnego i uspokajającego, niemniej jednak, po ostatnim "spacerze" w śniegu i wypadzie w góry, który zakończył się dla mnie totalnym przemarznięciem, zdecydowanie wolę oglądać go zza okna, w miejscu ciepłym i jak najbardziej przytulnym. Mogę wtedy zakopać się pod ciepłym kocem z ulubioną książka, oddać się relaksowi i jest to zdecydowanie dobrze wykorzystany czas. A jako ukoronowanie tej przyjemności nie ma przecież nic lepszego niż roztapiający się wosk w kominku i nieśmiało migocząca świeczka. Dziś, przeglądając moje zapachowe zbiory uznałam, że z taką aurą za oknem wybór jest wręcz oczywisty! Kaszmir i kakao... czyż nie brzmi kusząco? ;)
Cashmere & Cocoa to wosk bez którego po jego poznaniu nie mogłam opuścić mydlarni. Na zimno wydawał mi się bardzo podobny do moich ulubionych, niestety wycofanych Palonych Pianek od Yankee, z tą różnicą, że ten jest nieco bardziej perfumeryjny i jakby kremowy w odbiorze. Różnica ta jest jednak bardzo subtelna i dopiero po wrzuceniu do kominka widać ją bardziej. Cashmere & Cocoa to wosk słodki, kremowy, subtelny, otulający i ciepły. Jego nazwa idealnie mówi sama za siebie. To mieszanka perfum i słodkiego, bardzo delikatnego kakao, które po full wypełnione jest roztapiającymi się piankami. I chyba te pianki czuć tu najintensywniej. Aromat kakao jak i znajdującej się w nim czekolady jest ledwo wyczuwalny, zdominowany przez apetyczne nuty, mi osobiście przypominające rożki waniliowe. Całość otoczona jest aromatem kaszmiru, nadając jej zarazem przytulny, a jednocześnie elegancki sznyt. Oj. udana to kompozycja! Szczególnie przypadnie do gustu fanom przytoczonych wyżej pianek. Zapachy są naprawdę bardzo podobne. Sprawdzi się idealnie jako niedzielny otulacz i czasoumilacz gdy chcemy leniwie spędzić wolne, acz mroźne popołudnie. Z czystym sercem umieszczam go wśród moich ulubieńców. :)
Ocena: 9/10
czwartek, 19 marca 2020
"Salted Caramel" czyli bezpieczne kalorie na poprawę nastroju
Yankee Candle chce zrobić kolejny krok na przód... szkoda tylko, że w stronę przepaści. Najpierw zmiana naklejek i nadruków, które już średnio przypadły mi do gustu (dziękować, że jednak etykiety po części pozostały po staremu), a teraz doszły mnie informację, że woski w postaci tart zostają wycofane! Tak, to nie żart. Będąc dziś na aromatycznych zakupach w mydlarni dowiedziałam się, że tarty wyszły z obiegu, a w przyszłym roku ich formę zastąpią olbrzymie plastikowe opakowania z paskudną etykietą, która nawet nie przyciąga wzroku. Co więcej Yankee większość zapachów wycofa i zostawi tylko dobrze sprzedające się klasyki... Wrrr! Podminowana tym faktem, wróciłam do domu z nadzieją na poprawę nastroju. A na doła najlepsze są smakołyki, szczególnie te najbardziej kaloryczne. A skoro tarty mają wyjść z obiegu, czemu nie korzystać z nich pełną gęba i połączyć jedno z drugim? No i tak w kominku wylądował Salted Caramel. :)
"Co tak śmierdzi?" - to były pierwsze słowa mojego nieświadomego chłopaka, kiedy w pomieszczeniu zaczął rozchodzić się aromat "słonego karmelu". Przynajmniej szczere. Salted Caramel faktycznie niewiele przypomina słony karmel jaki znamy z deserów. O ile świeca o tym samym zapachu faktycznie pachnie mieszanką mleka i palonego cukru, tak wosk nieco skręca w bardziej słoną, suchą i spieczoną jego wersję. Nie jest tak gładki i kremowy, a co za tym idzie mniej apetyczny. Niemniej jednak ja chyba mam do tego zapachu ogromny sentyment. Może kanciasty, może nieco ostry i ekspansywny (mocą może zabić) i gdzieś tam pachnie jak mocno uprażone paluszki zanurzone najpierw w cukrze, a potem obficie posypane solą, ale to i tak jeden z pierwszych wosków od Yankee jakie poznałam i to one wprowadziły mnie w ten świat i zaczęły rozpieszczać. Dziś tęsknie, paląc ostatnią karmelową tartę i nawet doceniam te nieco apetyczne, a nieco wytrawne nuty. Ma w sobie coś co można lubić, choć fani karmelowej słodyczy mogą być zawiedzeni.
Ocena: 8/10
"Co tak śmierdzi?" - to były pierwsze słowa mojego nieświadomego chłopaka, kiedy w pomieszczeniu zaczął rozchodzić się aromat "słonego karmelu". Przynajmniej szczere. Salted Caramel faktycznie niewiele przypomina słony karmel jaki znamy z deserów. O ile świeca o tym samym zapachu faktycznie pachnie mieszanką mleka i palonego cukru, tak wosk nieco skręca w bardziej słoną, suchą i spieczoną jego wersję. Nie jest tak gładki i kremowy, a co za tym idzie mniej apetyczny. Niemniej jednak ja chyba mam do tego zapachu ogromny sentyment. Może kanciasty, może nieco ostry i ekspansywny (mocą może zabić) i gdzieś tam pachnie jak mocno uprażone paluszki zanurzone najpierw w cukrze, a potem obficie posypane solą, ale to i tak jeden z pierwszych wosków od Yankee jakie poznałam i to one wprowadziły mnie w ten świat i zaczęły rozpieszczać. Dziś tęsknie, paląc ostatnią karmelową tartę i nawet doceniam te nieco apetyczne, a nieco wytrawne nuty. Ma w sobie coś co można lubić, choć fani karmelowej słodyczy mogą być zawiedzeni.
Ocena: 8/10
wtorek, 17 marca 2020
Odcięci od świata.... z "Paradise Spice"
Nie ja jedna pewnie ostatni okres spędzam w domu. Kwarantanna i panujący wirus skutecznie zagnał nas do spędzania czasu w gronie nie tyle co rodzinnym, co odosobnionym i zamkniętym. Na ulicach pusto, w sklepach pusto, a tylko pogoda ciągnie nas na zewnątrz. No tak! Po jakże krótkiej i "nieudanej" zimie ostatnio mamy bardzo słoneczne dni. W powietrzu czuć wiosnę i aż ma się ochotę na uchwycenie kilku promyków słońca. W obecnej chwili kiedy jestem tak spragniona ciepła, marzą mi się tropikalne wyspy, wakacje, kokosy, palmy i soczyste kwiaty w otoczeniu bujnej zieleni. Na całe szczęście za jednym, magicznym dotknięciem zapałki, woski i świeczki skutecznie mogą przenieść nas na najbardziej rajskie wyspy w otoczeniu pięknych aromatów. Jak się okazuję czasem nie trzeba wychodzić z domu by nie poczuć jak w zupełnie innym miejscu.
Paradise Spice to niezwykle kremowy i "miękki" w odbiorze wosk. To głównie słodkie banany, złagodzone aromatem przypraw korzennych przez które najmocniej przebija się wanilia. Cynamon i anyż są gdzieś daleko i jakby w tle, przez mój nos praktycznie niewyczuwalne jako samodzielne nuty. Całość jest faktycznie nieco tropikalna, rajska i wcale nie tak słodka jakby się mogło wydawać. Jest wręcz świeża i lekka, jak puchowa bananowa chmurka lub obłoczek na wietrze. Kojarzy mi się z Zanzibarem, relaksem na plaży i słodkim aromatem bijącym od lądu. Jest w nim też coś delikatnego, i kremowego, co skutecznie nasuwa nam na myśl błogi odpoczynek w słoneczny poranek, kiedy delektujemy się na śniadanie słodkimi bananami, leniwie kołysząc się w hamaku pod palmą. Niezwykle rajski to obraz i z pewnością trafiony. Dzięki niemu skutecznie przeniosłam się daleko stąd, a siedzenie w domu okazało się nie takim strasznym pomysłem. Dobra książka, domowe mohito i na chwile przeniosłam się na afrykańską wyspę w towarzystwie cudownych aromatów. Wosk z pewnością trafiony i aż żal ściska, że wycofany dawno temu.
Ocena: 9/10
Paradise Spice to niezwykle kremowy i "miękki" w odbiorze wosk. To głównie słodkie banany, złagodzone aromatem przypraw korzennych przez które najmocniej przebija się wanilia. Cynamon i anyż są gdzieś daleko i jakby w tle, przez mój nos praktycznie niewyczuwalne jako samodzielne nuty. Całość jest faktycznie nieco tropikalna, rajska i wcale nie tak słodka jakby się mogło wydawać. Jest wręcz świeża i lekka, jak puchowa bananowa chmurka lub obłoczek na wietrze. Kojarzy mi się z Zanzibarem, relaksem na plaży i słodkim aromatem bijącym od lądu. Jest w nim też coś delikatnego, i kremowego, co skutecznie nasuwa nam na myśl błogi odpoczynek w słoneczny poranek, kiedy delektujemy się na śniadanie słodkimi bananami, leniwie kołysząc się w hamaku pod palmą. Niezwykle rajski to obraz i z pewnością trafiony. Dzięki niemu skutecznie przeniosłam się daleko stąd, a siedzenie w domu okazało się nie takim strasznym pomysłem. Dobra książka, domowe mohito i na chwile przeniosłam się na afrykańską wyspę w towarzystwie cudownych aromatów. Wosk z pewnością trafiony i aż żal ściska, że wycofany dawno temu.
Ocena: 9/10
Subskrybuj:
Posty (Atom)