Witajcie Moi Drodzy w te niedzielne przedpołudnie! Kiedy rano na chwilę wyściubiłam nos z domu, zdałam sobie sprawę, że małymi kroczkami zbliża się do nas zima. Temperatura spadła dużo poniżej zera, a na szybach samochodów widniała duża warstwa zamarzniętego lodu. Taka pogoda zdecydowanie nastraja mnie do wskoczenia w ciepły sweter, puchate skarpetki i odpalenia jakiegoś przytulnego wosku, kojarzącego się właśnie z tym okresem w roku. Dziś czas umila mi Yankee, a dokładnie jeden z wosków z poprzedniego roku, będący częścią bodajże jesiennej kolekcji. Niestety, został on z nami tylko na rok, bo od stycznia planowane jest jego wycofanie. Dlatego Ci, co jeszcze nie mieli okazji się z nim zapoznać, mają ostatnie chwile na jego przetestowanie. A o tym czy warto dowiecie się poniżej! :D
Patrząc na etykietkę tego wosku i wąchając go przez folię, spodziewałam się po nim czegoś zupełnie innego. Myślałam, że będzie to coś lekko męskiego, drewnianego, przełamanego kremową nutą. Dla mnie owszem, jest to zapach jesienny, ale idący w zupełne inną stronę. Ja tu głównie czuję jabłka w towarzystwie czegoś wytrawnego. Faktycznie są tu obecne nuty drewniane, ale nie są ani suche, ani kremowe. Są wilgotne, żywiczne, jak drewno ścinane na jesień w ogrodzie i szykowane do rozpalenia ogniska. I właśnie w tym ognisku pieczemy jabłka z sadu. Ich aromat rozchodzi się dookoła i miesza się z chłodnym aromatem późnej jesieni, kiedy na drzewach praktycznie nie ma już liści. Właśnie taki jest dla mnie ten zapach. Kompozycja bardzo ładna, klimatyczna, a jednocześnie bardzo delikatna. Warta wypróbowania, szczególnie w takie dni jak dzisiaj.
Ocena: 8/10
Fajnie by było, gdyby nie to jabłko.. Poszukuję zapachu świeżo ściętego drewna :)
OdpowiedzUsuń