wtorek, 23 czerwca 2020

W bibliotece u lorda z WoodWickiem, czyli wosk "Timber"

Koniec kwarantanny sprawił, że trzeba było wrócić do szarej rzeczywistości. Choć z tą szarą, to wcale nie tak do końca. Przyznać się, kto nie miał ochoty wrócić normalnie do pracy byle tylko wyjść w końcu z domu, opuszczając swoje wygodne komnaty? Ja napewno! Niemniej ta "nowa" rzeczywistość sprawiła, że i mniej było czasu na siedzenie w domu i pisanie bloga. Ostatnio też muszę się przyznać, nie paliłam zbyt wielu wosków. Nawet wygodna kanapa i dobra książka nie skłoniły mnie do wygospodarowania czasu na odpalenie mojego magicznego kominka. Nadszedł jednak ten wielko-pomny dzień, kiedy.... taaadaaaam! Kominek znów migocze blaskiem. :) I w takich chwilach jest chyba najwięcej radości. :D A dzisiaj mocno w wersji klasycznej. Bogate komnaty, skóra, drewno, biblioteka.... ale co ja tu będę przybliżać, przechodzimy do postu.



Kojarzycie takie stare posiadłości rodem z angielskich filmów lub powieści? Marmurowe budynki otoczone ogrodem i wysokie stropy wykładane boazerią. Na ścianach wiszą obrazy przedstawiające dawnych przodków, a na podłodze rozciąga się parkiet w jodełkę. Gdzieś tam na tyłach domu jest biblioteka, z obitymi zamszowym materiałem fotelami i z elegancko zdobionym stolikiem na którym stoi karafka z cherry i leży cygaro. W jednym z tych foteli siedzi stary lord. Głowa rodziny. Panująca wokół niego aura jest spokojna, a jednocześnie dostojna. Jest przytulnie, a jednak czuć w tym wszystkim bogactwo.... ojej. Rozpisałam się, ale ciężko przy tej kompozycji nie popuścić wodzy fantazji. Właśnie tym pachnie dla mnie ten wosk. To niezwykle elegancka i dostojna kompozycja. Kojarzy się z czym luksusowym, ale w starym stylu. Dla mnie to mieszanka aromatu skóry, cygara, cherry i drewna na delikatnej, miodowej bazie. Dla tych, którzy mieli okazję poznać, to wosk jest niezwykle podobny do perfum Serge Lutensa o nazwie Chergui. Polecam się z nimi zapoznać. Są niezwykłe i choć bardziej skręcają w męską stronę, to jednak jest to unisex. Intensywność bardzo duża. Polecam stopniowanie. Jedna kostka wystarczy by pachniało całe mieszkanie. Wart wypróbowania!

Ocena: 8/10

czwartek, 16 kwietnia 2020

Casablanca i mój pierwszy raz z Vera Young

Pomimo posiadania blisko tony wosków i świec, popełniłam kolejne zakupy. Już dawno pogodziłam się z faktem, że nie ma na to lekarstwa i doszłam do wniosku, że zamiast żałować, warto korzystać ;p. A jest z czego. Rynek aż huczy od nowości i zmian w sferze świecowej. Ostatnio pojawił się trend na minimalizm. Coraz więcej firm tworzy linie bazujące na skąpej etykiecie i eleganckim szkle, zawierające kompozycje bardziej perfumeryjne niż krajobrazowe i oczywiste. Do nich należy między innymi Vera Young, dosyć młoda firma z Wrocławia! (a tej chwili szczególnie warto wspierać polską gospodarkę ;p), która praktycznie wszystkie swoje kompozycje zamknęła w eleganckich, "salonowych" słojach. Ja szczerze powiedziawszy nie przepadam za tego typu wypustami i wolę kolorowe etykiety i sugestywne obrazki (chyba jednak jestem wzrokowcem ;p), ale zawsze daję szansę nowym firmom, tym bardziej kiedy w ofercie mają woski. Zachęcona tym bardziej pozytywnymi opiniami, wybrałam jeden i to z jego powodu dzisiaj to całe zamieszanie. Zapraszam  więc na powiew ekskluzywności w wykonaniu Casablanca. A czy warto, o tym dowiecie się w dalszej części posta. :)



Szczerze mówiąc nie mam pojęcia jak może pachnieć prawdziwa Casablanca. Na myśl nasuwają mi się aromatyczne przyprawy, może oud, kaszmir i nuty orientalnych olejków, które unoszą się nad zatłoczonymi bazarami na marokańskim targu. I faktycznie, w składzie wosku można znaleźć takie nuty jak przyprawy, kwiat pomarańczy, piżmo, orientalną herbatę czy wanilię.  Niestety. Dla mnie ta kompozycja to coś zupełnie innego. Mnie ten wosk przypomina środek lata na mojej rodzinnej wsi. Jest upalnie, w wysokiej, lekko podsuszonej trawie hałasują owady, gdzieś w oddali rży koń w stajni, słychać ćwierkanie ptaków w koronie drzew i brzęczenie pszczół, które przelatują nam obok nosa. Bardzo to sielski klimat. Ja tu czuję mieszankę jaśminu z kwiatem pomarańczy. Lekko jakby zielony, oleisty zapach wymieszany z czymś gorzkim i wytrawnym daje efekt, słonecznej polskiej wsi, takiej prawdziwej wsi, nie osłodzonej polnymi kwiatkami i perfumami. Wczoraj ten zapach mnie pokonał, był zbyt intensywny. Dziś na większej przestrzeni doceniam jego piękno i oryginalność. Czy firma mnie przekonała do siebie. Trochę tak, trochę nie. Nadal brak mi urokliwych naklejek, które mogłabym kolekcjonować w zeszycie, ale z pewnością wypróbuje pozostałe zapachy w woskach z tej firmy. Co do Casablanca, może nawet mogłabym mieć świece...


Ocena: 9/10

poniedziałek, 13 kwietnia 2020

Deszczowe popołudnie ze "Sweet Morning Rose" od Yankee Candle

Od rana we Wrocławiu mamy deszczową pogodę. Jest ciemno, szaroburo, a na dodatek leje jak z cebra. W takie dni jak dzisiaj, kiedy dodatkowo większość z nas spędza ten czas przymusowo w domu, nie ma dla mnie nic lepszego niż zakopanie się pod kocem z dobrą książką lub filmem, a już koniecznie w towarzystwie mojego magicznego kominka. Do tego dobra, gorąca herbatka i można rozpocząć "przymusowy" relaks. No bo mus to mus ;p. To też chwila kiedy mogę przetestować nowy wosk i przyjść do z Was z kolejną recenzją. A dziś wracamy trochę do roku poprzedniego i edycji wiosennej od Yankee, z którą jeszcze nie do końca się zapoznałam. Kolekcja bardzo dziewczęca, subtelna i w większości kwiatowa, która idealnie ociepli klimat naszych szaroburych dni w domu. I wiecie co? To chyba trochę działa, bo nawet na dworze jakby chmurki się rozeszły i zrobiło się zdecydowanie jaśniej. To co? Zaczarujmy pogodę i zaczynamy!



Według producenta Sweet Morning Rose to lukrowane ciasteczka, przyozdobione płatkami róż. Czyż nie romantycznie i do tego apetycznie :D? Ja jako fanka wszelkiej maści słodyczy nie mogłam przejść obok tego zapachu obojętnie. Tym bardziej, że ciasteczka od Yankee to jeden z moich ulubionych zapachów. I jeśli szukacie w tym wosku słodkich, maślanych nut, które wywołają u Was ślinkę na język, to możecie być nieco zawiedzeni. Swoją drogą, nie mam pojęcia skąd porównanie do ciastek. Dla mnie to intensywnie kobiece perfumy, które mi poniekąd kojarzą się ze staroświeckim pokojem młodej panienki oraz stojąca na biurku papeterią, gdzie obok leży pudełko z pudrem i stoi bukiet świeżo ściętych róż. W całym pomieszczeniu miesza się zapach kwiatów, mydła i perfum. Swoją drogą bardzo intensywna kompozycja. Niezwykle elegancka i dziewczęca, niestety daleko jej do cukierniczych klasyków. Niemniej jednak muszę przyznać, że jest nawet przyjemna i choć nieco monotonna, to nie przekreślam jej od razu. Myślę, że będzie idealny na wiosnę, jako tło to dużych pokojów. Subtelny i perfumowany powinien wypełnić całe pomieszczenie, nadając mu wrażenie świeżości i czystości. 

środa, 8 kwietnia 2020

Apple Blossom od PartyLite, czy tak pachnie wiosna?

W Polsce pomału rozgaszcza się nam wiosna. Do Świąt Wielkanocnych niedaleko, a ja dzisiaj startuje z nową firmą w moim kominku. Dla mnie nową, bo z PartyLite mam do czynienia po raz pierwszy. Do tej pory do testów nie zachęcały mnie opakowania, nie kusiły po prostu niczym  wyjątkowym, a niestety, naklejki oko rozpieszczają :). Dziś jednak miłam ochotę na coś lekkiego i kwiatowego, a Apple Blossom przynajmniej z opisu wydawał mi się idealny. Lekki, wiosenny, idealny do aury pogodowej jaką mamy za oknem. Czy kwiat jabłoni spełnił moje oczekiwania? Zapraszam dalej. :) 



Na wstępie muszę zaznaczyć, że kocham zapach kwiatów jabłoni. Ich kwitnienie wczesną wiosną, to jedyny okres o tej porze roku jaki uwielbiam. Mają słodki, nektarowy, wodno-świeży aromat, który  wydobywa się z tych malutkich, różowych kwiatuszków. Niestety Party Lite tylko częściowo udało się go odwzorować. Jest ładny, owszem, ale jak na kwiat jabłoni jest zbyt kwaśny i ostry. Osobiście kojarzę te kompozycję z perfumami Parfums de Marly, Delina. Nie, nie jest to ten sam zapach, ale ma w sobie tę samą intensywną kwaśno-cierpką nutę. Coś jakby gałązkę kwiatu jabłoni spryskać tymi perfumami. Niestety, jako jedna z niewielu za nimi nie przepadam, więc i ten zapach tak średnio przypadł mi do gustu. Dopalę do końca, ale nie kupiłabym powtórnie, tym bardziej, że na rynku wiele jest ciekawszych kompozycji.

Ocena: 5/10

poniedziałek, 6 kwietnia 2020

Zwiewność wanilii w wydaniu Vanilla Satin

Po dzisiejszym, dosyć ciężkim poniedziałku, przyszedł ten upragniony czas na odpoczynek :D. Kiedy nastał ten moment, że kanapa była już cała moja, a ja mogłam oddać się przyjemnemu relaksowi, nie mogło zabraknąć czegoś pachnącego w moim kominku. Ostatni tydzień w większości spędziłam w towarzystwie dobrze mi znanych świec, dlatego dziś z radością zawitałam nowy wosk w kominku. Choć z tym nowym to może troszeczkę przesadziłam. Zapach już wycofany, a ten konkretny należy do części moich ostatnich wykopalisk, o których wspomniałam Wam dwa posty wcześniej (dla tych, co nie mieli okazji się z nim zapoznać, a są ciekawi KLIK). A teraz do brzegu. Dzisiejszym bohaterem mojego zapachowego bloga jest Vanilla Satin, swego czasu kultowy, uwielbiany przez wielu wosk. A czy i mnie urzekła ta waniliowa satynka? Oddajmy się wiec błogiemu relaksowi i zapraszam poniżej.  


Do niedawna aromat waniliowy kojarzył mi się z czymś jadalnym. Z olejkiem, cukrem waniliowym czy samym zapachem ciasta. Nie z Yankee Candle. Vanilla Satin to zupełnie nowe oblicze wanilii. Perfumeryjne, eleganckie, a co najciekawsze lekkie i wcale nie takie słodkie jakby mogło się wydawać. To najprawdziwszy zapach laski waniliowej, ale podanej niezwykle dostojnie i luksusowo. Nie przypadkiem na naklejce znalazł się fragment kremowego obrusu. Ten wosk jest właśnie taki. Jakby ktoś połączył aromat waniliowy z lekkością świeżo wypranego prania. Co prawda nie czuć tu żadnych mydlanych nut, ale moim zdaniem tak właśnie mógłby pachnieć waniliowy płyn do płukania. Bardzo udany zapach, nietuzinkowy, oryginalny i wiernie odwzorowany. Miłości nie będzie, ale myślę, że spokojnie się polubimy i wosk ten będzie umilać mi najbliższe wieczory. Jeśli macie okazję jeszcze go poznać, to polecam, szczególnie waniliomaniakom, nie będziecie zawiedzeni.  ;)

Ocena: 8/10

poniedziałek, 30 marca 2020

Wakacji ciąg dalszy z Beach Boardwalk od WickWick

Ostatnio wosk Yankee Candle zabrał nas na wycieczkę nad samotne nadmorskie wybrzeże tuż po sztormie. Było męsko, wytrawnie i nieco melancholijnie. Dziś nadal pozostajemy w temacie plaży, ale zmieniamy nieco kierunek i nadajemy odrobinę radości naszym wakacjom. Będzie słodko, rześko i nieco rozrywkowo. A przynajmniej powinno być, zgodnie z tym co obiecuje nam producent ;). Z WoodWickiem styczność mam nie pierwszy raz. Zazwyczaj ich zapachy były bardzo intensywne i dosyć ciekawie skomponowane, tak więc i tym razem mam nadzieję na coś wyjątkowego, tym bardziej, że opis nut jak najbardziej do mnie przemawia. Zanim jednak przejdę do zaprezentowania wosku, chciałam tylko napomknąć, że opakowanie ze zdjęcia jest starą wersją, a obecnie wosk ten można znaleźć już w lepszych i bardziej wygodnych jego wersjach. Gdyby tak jeszcze firma zainwestowała w jakieś ciekawe etykiety... ach, pomarzyć zawsze można. To co, gotowi na przechadzkę po nadmorskiej promenadzie? No to lecimy!



Ten wosk jest po prostu nieziemski! Jeśli jesteście fanem słodyczy, ale takiej nie przesadzonej, nieoczywistej i okraszonej świeżością to jest to z pewnością wosk dla Was. Jest słodki, owszem, ale nie nie ma w tej słodyczy nic z mdlącego ulepku. To bardziej rześka słodycz (o ile taka istnieje ;p), jak wilgotny wiatr, który miesza się z aromatem gofra, okraszonego dodatkowo posypką z cukru pudru. To zapach, który dolatuje do nas, gdy przechadzamy się po molo, pomiędzy budkami oferującymi nam słodkości. Jest leniwe popołudnie, w koło mijają nas roześmiani turyści, a my po kąpieli w morzu, mamy ochotę na słodkiego gofra na molo. Bingo! Trafiony, zatopiony. Muszę przyznać, że WoodWick potrafi mnie czasem tak pozytywnie zaskoczyć. Niby nic, a jednak skrywa naprawdę udaną kompozycję przy której doskonale się relaksuje. Dla mnie strzał w 10 i z ochotą zagoszczę go nie raz w swoim kominku.


Ocena: 10/10

czwartek, 26 marca 2020

"Beach Wood" Yankee Candle czyli pamiątka z wakacji...

Przeprowadzka w inne miejsce zmusiła mnie w końcu do zrobienia porządków w mojej woskowej kolekcji, co też było nie lada wyczynem. Dopiero podczas takich prac uświadomiłam sobie jak wiele zapachów zachomikowałam na długie lata, zupełnie z nich nie korzystając. Niestety... kupuje się więcej, pali mniej i tak górka rosła. I urosła do tego stopnia, że woski przestały mieścić się w dosyć sporej szufladzie, a ja powiedziałam sobie dość! Nie, to nie jest żart ;p. Porządnie wzięłam sobie do serca organicznie ich ilości i pozbycie się "staroci", które zalegały na dnie. Na całe szczęście palenie wosków, to sama przyjemność, więc nie będzie to trudne do wykonania zadanie :D. A skoro już o powrotach mowa, to cofamy się dzisiaj trochę w czasie. Jako dziecko każde wakacje spędzałam nad morzem. Zapachy soli, morza i jodu przypominają mi te momenty. A gdyby tak zabrać je ze sobą do domu i zamknąć w magicznej butelce? Woski to potrafią... a czy Yankee Candle by temu podołało? Wsłuchajcie się w szum fal i zaczynamy...



Beach Wood to bardzo realistyczny wosk i trudno doszukiwać się w nim gładkich, perfumeryjnych nut. Od początku uderza nas intensywny zapach soli, który aż do końca nie ustępuje na sile. Z czasem do głosu dochodzi drewno, szorstkie, surowe i... mokre. Dokładnie tak mogłaby pachnieć wyrzucona na piach przez morze, kłoda drewna, którą znajdujemy podczas spaceru wzdłuż brzegu. Jest wczesny poranek. Niebo zasnuwają chmury, ale gdzieniegdzie można już dojrzeć jaśniejsze prześwity. W nocy był sztorm. Na plaży leży masa powyrzucanych, morskich artefaktów, a my przechadzamy się pomiędzy nimi, wsłuchując się w skrzeczenie mew. Moim zdaniem w tym zapachu nie ma nic ciepłego, ani tropikalnego. To chłodny zapach, emanujący melancholią  i spokojem, mocno skręcający przy tym w męską stronę. Wytrawny i z powodu dużej ilości soli nie każdemu może przypaść do gustu. Ja uwielbiam. Jest naprawdę niepowtarzany. Jedyna jego wada to trudna dostępność, więc jeśli macie okazje gdzieś go jeszcze dorwać, to polecam się z nim zapoznać, może pokochacie go równie mocno co i ja. Cieszę się, że mnie nie zawiódł i że dziś, to właśnie on ukołysze mnie do snu.

Ocena: 10/10


niedziela, 22 marca 2020

Niedzielny relaks z "Cashmere & Cocoa"

Chociaż od piątku mamy kalendarzową wiosnę, a na drzewach pojawiły się pierwsze pączki, to dzisiaj w powietrzu czuć było ostatnie podrygi odchodzącej zimy. Słupek na termometrze spadł poniżej zera, wiało, a w niektórych miejscach mocno poprószyło śniegiem. Ten leniwie spoczywający biały puch na gałązkach drzew ma w sobie coś melancholijnego i uspokajającego, niemniej jednak, po ostatnim "spacerze" w śniegu i wypadzie w góry, który zakończył się dla mnie totalnym przemarznięciem, zdecydowanie wolę oglądać go zza okna, w miejscu ciepłym i jak najbardziej przytulnym. Mogę wtedy zakopać się pod ciepłym kocem z ulubioną książka, oddać się relaksowi i jest to zdecydowanie dobrze wykorzystany czas. A jako ukoronowanie tej przyjemności nie ma przecież nic lepszego niż roztapiający się wosk w kominku i nieśmiało migocząca świeczka. Dziś, przeglądając moje zapachowe zbiory uznałam, że z taką aurą za oknem wybór jest wręcz oczywisty! Kaszmir i kakao... czyż nie brzmi kusząco? ;)


Cashmere & Cocoa to wosk bez którego po jego poznaniu nie mogłam opuścić mydlarni. Na zimno wydawał mi się bardzo podobny do moich ulubionych, niestety wycofanych Palonych Pianek od Yankee, z tą różnicą, że ten jest nieco bardziej perfumeryjny i jakby kremowy w odbiorze. Różnica ta jest jednak bardzo subtelna i dopiero po wrzuceniu do kominka widać ją bardziej. Cashmere & Cocoa to wosk słodki, kremowy, subtelny, otulający i ciepły. Jego nazwa idealnie mówi sama za siebie. To mieszanka perfum i słodkiego, bardzo delikatnego kakao, które po full wypełnione jest roztapiającymi się piankami. I chyba te pianki czuć tu najintensywniej. Aromat kakao jak i znajdującej się w nim czekolady jest ledwo wyczuwalny, zdominowany przez apetyczne nuty, mi osobiście przypominające rożki waniliowe. Całość otoczona jest aromatem kaszmiru, nadając jej zarazem przytulny, a jednocześnie elegancki sznyt. Oj. udana to kompozycja! Szczególnie przypadnie do gustu fanom przytoczonych wyżej pianek. Zapachy są naprawdę bardzo podobne. Sprawdzi się idealnie jako niedzielny otulacz i czasoumilacz gdy chcemy leniwie spędzić wolne, acz mroźne popołudnie. Z czystym sercem umieszczam go wśród moich ulubieńców. :)

Ocena: 9/10




czwartek, 19 marca 2020

"Salted Caramel" czyli bezpieczne kalorie na poprawę nastroju

Yankee Candle chce zrobić kolejny krok na przód... szkoda tylko, że w stronę przepaści. Najpierw zmiana naklejek i nadruków, które już średnio przypadły mi do gustu (dziękować, że jednak etykiety po części pozostały po staremu), a teraz doszły mnie informację, że woski w postaci tart zostają wycofane! Tak, to nie żart. Będąc dziś na aromatycznych zakupach w mydlarni dowiedziałam się, że tarty wyszły z obiegu, a w przyszłym roku ich formę zastąpią olbrzymie plastikowe opakowania z paskudną etykietą, która nawet nie przyciąga wzroku. Co więcej Yankee większość zapachów wycofa i zostawi tylko dobrze sprzedające się klasyki... Wrrr! Podminowana tym faktem, wróciłam do domu z nadzieją na poprawę nastroju. A na doła najlepsze są smakołyki, szczególnie te najbardziej kaloryczne. A skoro tarty mają wyjść z obiegu, czemu nie korzystać z nich pełną gęba i połączyć  jedno z drugim? No i tak w kominku wylądował Salted Caramel. :)



"Co tak śmierdzi?" - to były pierwsze słowa mojego nieświadomego chłopaka, kiedy w pomieszczeniu zaczął rozchodzić się aromat "słonego karmelu". Przynajmniej szczere. Salted Caramel faktycznie niewiele przypomina słony karmel jaki znamy z deserów. O ile świeca o tym samym zapachu faktycznie pachnie mieszanką mleka i palonego cukru, tak wosk nieco skręca w bardziej słoną, suchą i spieczoną jego wersję. Nie jest tak gładki i kremowy, a co za tym idzie mniej apetyczny. Niemniej jednak ja chyba mam do tego zapachu ogromny sentyment. Może kanciasty, może nieco ostry i ekspansywny (mocą może zabić) i gdzieś tam pachnie jak mocno uprażone paluszki zanurzone najpierw w cukrze, a potem obficie posypane solą, ale to i tak jeden z pierwszych wosków od Yankee jakie poznałam i to one wprowadziły mnie w ten świat i zaczęły rozpieszczać. Dziś tęsknie, paląc ostatnią karmelową tartę i nawet doceniam te nieco apetyczne, a nieco wytrawne nuty. Ma w sobie coś co można lubić, choć fani karmelowej słodyczy mogą być zawiedzeni.

Ocena: 8/10

wtorek, 17 marca 2020

Odcięci od świata.... z "Paradise Spice"

Nie ja jedna pewnie ostatni okres spędzam w domu. Kwarantanna i panujący wirus skutecznie zagnał nas do spędzania czasu w gronie nie tyle co rodzinnym, co odosobnionym i zamkniętym. Na ulicach pusto, w sklepach pusto, a tylko pogoda ciągnie nas na zewnątrz. No tak! Po jakże krótkiej i "nieudanej" zimie ostatnio mamy bardzo słoneczne dni. W powietrzu czuć wiosnę i aż ma się ochotę na uchwycenie kilku promyków słońca. W obecnej chwili kiedy jestem tak spragniona ciepła, marzą mi się tropikalne wyspy, wakacje, kokosy, palmy i soczyste kwiaty w otoczeniu bujnej zieleni. Na całe szczęście za jednym, magicznym dotknięciem zapałki, woski i świeczki skutecznie mogą przenieść nas na najbardziej rajskie wyspy w otoczeniu pięknych aromatów. Jak się okazuję czasem nie trzeba wychodzić z domu by nie poczuć jak w zupełnie innym miejscu.

Paradise Spice to niezwykle kremowy i "miękki" w odbiorze wosk. To głównie słodkie banany, złagodzone aromatem przypraw korzennych przez które najmocniej przebija się wanilia. Cynamon i anyż są gdzieś daleko i jakby w tle, przez mój nos praktycznie niewyczuwalne jako samodzielne nuty. Całość jest faktycznie nieco tropikalna, rajska i wcale nie tak słodka jakby się mogło wydawać. Jest wręcz świeża i lekka, jak puchowa bananowa chmurka lub obłoczek na wietrze. Kojarzy mi się z Zanzibarem, relaksem na plaży i słodkim aromatem bijącym od lądu. Jest w nim też coś delikatnego, i kremowego, co skutecznie nasuwa nam na myśl błogi odpoczynek w słoneczny poranek, kiedy delektujemy się na śniadanie słodkimi bananami, leniwie kołysząc się w hamaku pod palmą. Niezwykle rajski to obraz i z pewnością trafiony. Dzięki niemu skutecznie przeniosłam się daleko stąd, a siedzenie w domu okazało się nie takim strasznym pomysłem. Dobra książka, domowe mohito i na chwile przeniosłam się na afrykańską wyspę w towarzystwie cudownych aromatów. Wosk z pewnością trafiony i aż żal ściska, że wycofany dawno temu.

Ocena: 9/10