niedziela, 25 grudnia 2016

Wosk "Festive Cocktail" Yankee Candle

Witam Was w ten pierwszy, świąteczny dzień! Wypoczęci, najedzeni, szczęśliwi?  :D Jeśli leniuchujecie właśnie po wigilijnym obżarstwie, to zapraszam na bardzo świąteczny post.  Po ostatnich testach zapachów z innych firm, powracam dziś do mojego ukochanego Yankee i jego tegorocznych zapachów z Q4. Pozostał mi ostatni, który dopiero w okresie świątecznym doczekał się swojej premiery. No ale musicie przyznać, czy jest lepszy moment na jego odpalenie niż właśnie domowe wypoczywanie w gronie rodzinny przy pełnym stole, migocącej choince i Kevinie w telewizji? No właśnie! A zatem, zapraszam na pyszny świąteczny, żurawinowy koktajl w ten jakże wyjątkowy dzień! :)



Festive Cocktail to mieszanka surowych aromatów igliwia ze słodkim kompotem z suszu i sosem żurawinowym z dużym naciskiem na te bardziej słodkie i owocowe nuty. I moim zdaniem naklejka na opakowaniu dosyć dobrze oddaje wnętrze tej czerwonej tarteletki. Jest lekko świątecznie, cierpko z lekkim choinkowym tłem. To taki owocowy drink żurawinowy pity w świąteczne dni, gdy wylegujemy się przed kominkiem, patrząc na migającą w pokoju, żywą choinkę przystojną kolorowymi światełkami. I pomimo tego jego całego świątecznego charakteru, aromat nie skradł mojego serca. Jest ładny, owszem, nienachalny, też prawda, natomiast nie ma w nim nic, co by mnie w nim porwało. Dodatkowo nie jest zbyt intensywny, więc dla tych, co lubią mocne aromaty, nie przypadnie do gustu. Przyjemny, ale więcej się na niego nie skuszę.
 
Ocena: 6/10

niedziela, 18 grudnia 2016

Olejek "Pierwsza Gwiazdka" Pachnący Kram

Nie da się nie zauważyć, że święta nadchodzą wielkimi krokami. Pieczenie makowców, lepienie pierogów i uszek, przygotowywanie zakwasu na barszcz czy wypiekanie pierniczków nieodzownie mówią nam, że to już tuż tuż. Nie inaczej jest też w moim kominku. Kiedy siadam wieczorem w pokoju, czy to z książką czy przed dobrym filmem, żeby wypocząć, towarzyszą mi same świąteczne aromaty. Bogate w przyprawy korzenne, pomarańczę, aromat świerku czy mięty. Z największą ochotą testuję wszystkie zgromadzone do tej pory kompozycje, które umilają mi chłodne wieczory przy zapalonych lampkach choinkowych. Z tym magicznym czasem niezmiernie kojarzą mi się olejki zapachowe, od których zaczynałam swoją aromaterapię parę lat temu właśnie na Boże Narodzenie. Od tego czasu kultywuje tradycje zapalenia jakiegoś nowego zapachu, nie będącego woskiem, dlatego dziś nie było inaczej. Do Wigilii raptem kilka dni, więc warto zapoznać się z jak największą liczbą zapachów, żeby wybrać ten jeden na uroczystą kolację. Zapraszam zatem na kolejną aromatyczną podróż po zapachach. :D


W tym olejku czuję najmocniej aromat świeżych, soczystych pomarańczy. Jest też nuta przypraw korzennych, żurawiny i kompotu z suszu. To niezwykle owocowa, choć ciepła kompozycja przywodząca mi na myśl wypieki organizowane późnymi godzinami tuż przed wigilią, kiedy wszystko pachnie aromatem cytrusów, suszonych owoców i goździków. Na myśl przychodzi mi od razu sałatka owocowa, którą zawsze przygotowujemy na święta. Jest w niej bardzo dużo pomarańczy i mandarynek zatopionych w słodkim soku i obficie posypanych suszoną żurawiną. Taki lekki deser to już u nas tradycja. Olejek Pierwsza Gwiazdka doskonale wpasuje się w klimat Bożego Narodzenia i kolacji wigilijnej. Mnie właśnie przypomina ten czas. Słodko, aromatycznie, owocowo. Bardzo udana kompozycja i z pewnością będę ją użytkować w ciągu najbliższych kilku dni, by pozytywnie nastroić się na sobotnią uroczystość. Z całym sercem polecam.

Ocena: 8/10

wtorek, 13 grudnia 2016

Wosk "Christmas" Kringle Candle

Dziś zaprezentuje najbardziej świąteczny ze świątecznych wosków jakie posiadam w swoim zapasie :). Kwintesencja świątecznej atmosfery! Wosk od Kringle, dedykowany na te najbardziej rodzinne chwile przy stole, na oczekiwanie na pierwszą gwiazdkę czy radosne odpakowywanie prezentów z pełnymi brzuszkami. Przecie Wigilia za ponad niecały tydzień, warto więc zaopatrzyć się jeszcze w ulubione zapachy, które będą nam towarzyszyć w ten magiczny czas. A czy Christmas od Kringle stanie się u mnie tym najbardziej wyjątkowym, który "zasiądzie" ze mną do wigilijnego stołu? :)



W wosku teoretycznie najmocniej czuję choinkę, którą ktoś mocno obsypał śniegiem. Jest nieco rześko, świątecznie, zielono, ale... nie wiem czemu pomimo tej świątecznej, cudnej, aromatycznej atmosfery zielonego drzewka, na pierwszy plan wybija się zapach... pomidora! Tak, dokładnie. Wyraźnie czuję tu krzak, nie tyle co sam owoc, ale cały krzak pomidora. Jest wodny, warzywny i taki sałatkowy. I niby pasuje do całości, a jednak kłóci mi się ze świąteczną atmosferą, której tak oczekiwałam. Brak mi kompotu z suszu, aromatu przypraw korzennych lub zapachu ogniska w kominku. Niemniej jednak znam wiele fanów tego aromatu i choć sama uważam go za ciekawy i ładny pośród tych wszystkich zielonych zapachów, to jednak jego mało świąteczny charakter sprawia, że wosk ten nie pojawi się u mnie na Wigilii. :)

Ocena: 6/10

niedziela, 4 grudnia 2016

Wosk "Red Velvet Cupcake" Goose Creek Candle

Ostrzegam! :D Jeśli chcecie przeczytać tego posta, a należycie do fanów słodkości, koniecznie zaopatrzcie się w jakieś łakocie. Tylko dzięki nim będziecie w stanie dotrzeć do końca opisu tego wosku. Bo dziś będzie baaaardzo po mojemu (patrzcie kuchennie ;p) i nieco świątecznie jako, że chwilę temu wybił nam na kalendarzu grudzień. Opowiem o pierwszym z wosków jaki przygotowałam do testów na ten okres i muszę Wam powiedzieć, że jak na razie początek jest całkiem niezły. I o ile pozostałe woski dotrzymają mu kroku, to będzie to bardzo aromatyczny czas. Jesteście ciekawi pierwszego świątecznego maluszka? :) Zapraszam.


Na wstępie powiem, że ten zapach jest obłędny. Nie mam pojęcia jak pachną Red Velvet Cupcakes, nigdy ich nie jadłam, ale ten wosk to nic innego jak aromat czekoladowego, pulchnego biszkoptu z pysznym herbacianym ponczem i przełożony kawowym kremem. Mniam! Coś cudownego! Kompozycja nie jest ani trochę mdła, wręcz przeciwnie, sprawia wrażenie lekkiej, pudrowej jak puchaty aromat ciasta i nieco alkoholowo-wytrawnej jak pyszne nadzienie do tortu. Dla łasuchów i fanów słodyczy będzie jak znalazł podczas przedświątecznych przygotowań czy samej wigilijnej kolacji.  Zastąpi nam kaloryczny deser i sprawi, że dzięki apetycznej atmosferze sięgniemy po jeden kawałek tortu mniej. Dla mnie ideał świątecznych zapachów. Goose Creek spisało się tutaj na 6 z plusem. :D

Ocena: 10/10

poniedziałek, 28 listopada 2016

Wosk "Escape to Eden" Goose Creek

Zanim na kalendarzach wybije nam magiczna data pierwszy grudnia i z pompą rozpocznę rozpakowywanie moich świąteczno-zimowych wosków niczym w kalendarzu adwentowym, zapraszam na chwilę totalnego relaksu. A relaks zafunduje nam dzisiaj firma Goose Creek, którą pokochałam miłością prawdziwą, nie tylko za piękne zapachy, ale cudne opakowania i osłonę graficzną. Dzisiejsza kompozycja nastroi też tych, co święta spędzają bardziej egzotycznie, gdzieś na plaży, pod palmą z kolorowym drinkiem w ręce. Cudowna wizja, prawda? :D Nie przedłużając jednak, zapraszam do raju (?) ... :)



Escape to Eden to wosk, który na zimno ani trochę mnie nie zauroczył. Wręcz przeciwnie. Wydawał się plastikowy i taki chemiczny. Po odpaleniu jednak zmienił trochę swoje oblicze. Stał się bardziej perfumowany, ułożony, kwiatowy. Nadal nie miał w sobie nic z lekkości, a tą dziwną sztuczną nutę czułam nadal, ale zdecydowanie bardziej mi się spodobał. Przypominał kobiece, wieczorowe perfumy, z gatunku tych co w nazwie mają Noir lub Nuit. Kompozycja sama w sobie nie jest brzydka, natomiast zupełnie nie pasuje mi do nazwy i pięknej fotografii z wiszącym nad wodą hamakiem. Po takiej spodziewałabym się bryzy, kokosów, rajskich kwiatów, a tu ewidentnie na pierwszy plan pcha się róża niczym z babcinych perfum. Cóż, najwyraźniej raj od Goose Creek jest nie za bardzo dla mnie. Niemniej jednak, pomimo moich preferencji, nie jest to zła kompozycja i fanom ciężkich, wieczorowych zapachów w różanym klimacie polecam.

Ocena: 7/10

niedziela, 27 listopada 2016

Wosk "Star Anise & Orange" Yankee Candle

Weekend to u mnie zazwyczaj okres kiedy użytkuje kominek najmocniej. Mam wtedy więcej wolnego czasu i z przyjemnością odpalam coś nowego. Tym razem na "tapetę" poszedł kolejny wosk od Yankee, z najnowszej kolekcji, wydanej na zimę tego roku. Jako, że jest w niej wiele typowo kuchennych, kojarzących się z przyprawami i rozgrzewającymi smakołykami kompozycji, kolekcja ta powinna przypaść mi do gustu. Ostatni wosk skradł totalnie moje serce, więc pora przetestować Yankową wariację na temat anyżu i pomarańczy. Kompozycja dla odważnych, a jak mi przypadła do gustu? :)




Ten zapach albo się kocha, albo nienawidzi, a wszystko przez zawarty w nim anyż! Tak, wosk ten zdecydowanie przypomina mi trochę słynne czarne żelki, które zawsze omijałam w pudełku i których nikt w mojej rodzinie nie chciał jeść. O dziwo jednak sam zapach anyżu bardzo lubię. Szczególnie w tej kompozycji. Jest co prawda lekko apteczny, ale dzięki temu fajnie orzeźwia pomieszczenie, nadając mu lekko chłodny efekt czystości. Dodatkowo spotykamy tu najprawdziwszą pomarańczę, co w przypadku Yankee jest dla mnie zaskoczeniem. Zazwyczaj owoce te są sztuczne i ulepkowate. Ogółem ta mieszanka mogłaby bardzo mi się spodobać, gdyby nie fakt, że woskowi zdecydowanie brakuje intensywności. Jest delikatny, subtelny i na tyle słaby, że po 15 minutach ulegam przyzwyczajeniu. Szkoda, bo zapowiadało się naprawdę ciekawie. Niemniej jednak, mam jeszcze dwa woski z nowej kolekcji do wypróbowania. Na razie jestem pozytywnie zaskoczona. Dwie ciekawe kompozycje na cztery, to całkiem niezły efekt. :)

Ocena: 7/10 (głównie za intensywność)

piątek, 25 listopada 2016

Wosk "Macaron Treats" Yankee Candle

Jeśli nie zdążyliście poznać jeszcze zimowych nowości od Yankee, to właśnie macie okazję! Jakiś czas temu zawędrowałam do mydlarni po coś na jesień i trafiłam na nową kolekcję. Wąchałam, wąchałam i w końcu kupiłam wszystkie nie mogąc się zdecydować. Podczas sprawdzania świec, to właśnie ten zapach ze wszystkich przykuł moją największą uwagę. Był słodki, kuchenny czyli jak dla mnie idealny na zimne, ciemne wieczory. Kiedy dzisiaj robiłam zdjęcia moim nowym maluchom i sięgnęłam po tą zieloną tartę, wiedziałam, że musi wylądować wieczorem w kominku. I tak też się stało. Tak więc dziś zapraszam do cukierni. Uwaga, ostrzegam, będzie mega słodko! Jeśli unikacie takich "ulepkowatych" kompozycji, zapraszam za niedługo, kiedy to zaprezentuję pozostałe zimowe propozycje (przeplatane jesiennymi nowościami, z którymi jeszcze się nie zapoznałam), ale jeśli jesteście woskowymi łasuchami tak jak ja, to ten post będzie dla Was idealny! To co, zaczynamy? :)



Ten zapach jest obłędny! :D Już przy otwieraniu opakowania wiedziałam, że mi się spodoba, ale po ogrzaniu całkowicie przepadłam. Nie wiem jak pachną makaroniki, nigdy ich też nie jadłam, ale ten zapach jest tak apetyczny, słodki, a jednocześnie nie mdły, że nie miałabym nic przeciwko, gdyby tarta była jadalna. Macaron Treats przypomina mi trochę inny wosk, mianowicie Vanilla Cone z Kringle Candle. Znacie? Warto, jest cudny! Jest tu typowa, ciasteczkowa nuta, jak z wafelków, doprawiona słodyczą, wanilią i czymś pysznie kremowym. Przepiękny, cukierniczy aromat. Idealny zamiast ciastka podczas diety. Jest wyważony, autentyczny i taki kuchenny. Dla mnie jeden z numerów jeden od Yankee. Wspaniała propozycja na zimę, która osłodzi nawet najbardziej szary i pochmurny dzień. Wosk dla łasuchów i fanów słodyczy! :)

Ocena: 10/10 💗

piątek, 18 listopada 2016

Wosk "Berrylicious" Yankee Candle

Skoro wczoraj odpaliłam mój ostatni kawałek Autumn Rain, dziś przyszła pora na nowy wosk z mojej magicznej szuflady. Długo zastanawiałam się na co mam ochotę i ostatecznie ochota na słodkie wygrała :D. Bo jak można oprzeć się pysznościom, bez dodatkowych kalorii ;p? Tym razem powróciłam też do tradycji, czyli nic innego jak Yankee Candle. Wypadło na Berrylicious, który w końcu doczekał się swojej premiery w moim kominku. Ciekawe czy jeszcze ktoś pamięta, że wosk ten dostępny był kiedyś w stacjonarnych sklepach... Ach, kiedy to było... :) Nie przedłużając zapraszam w takim razie na pysznym kawałek ciasta w wydaniu Yankee. Komu, komu?



Odpalając ten zapach miałam nie lada stres. Wosk wiekowy, bo prawie kilkuletni, który po odpakowaniu nie pachniał ani trochę. Z odrobiną rezerwy wrzuciłam go jednak do kominka i... magia. Wosk pokazał mi swoją moc. I już po chwili wiedziałam, że już skądś znam tą słodką, owocowo-maślaną nutę. Ta kompozycja to niezwykle podobna wersja jednego z moich ulubieńców od WoodWicka, mianowicie Vineyard Nights. Znacie? Jeśli nie, to naprawdę polecam, szczególnie na jesienne okresy. A jaki jest ten wosk? Słodki, lekko kwaskowaty, owocowy, ale nie taki jak nie lubię (za owocami raczej nie przepadam w zapachach). Tu jest on przegryziony słodką kruszonką i aromatem waniliowego, kruchego ciasta. Mniam! Gorąco polecam, o ile uda Wam się upolować go jeszcze na allegro lub grupach wymiankowych. Dokładnie tak pachnie jagodowe ciasto mojej mamy, więc Yankee trafiło tym razem w dziesiątkę. Przepyszny zapach! :D

Ocena: 10/10

czwartek, 17 listopada 2016

Wosk "Autumn Rain" Kringle Candle

Dziś z racji moich aromatycznych zakupów, przychodzę do Was z nowym zapachowym postem! :) Nastał ten okres w roku, kiedy większość zapachoholików odgrzebuje swój kominek i rozpoczyna topienie na dobre. :D Bo nic tak nie sprzyja przytulnym zapachom, jak chłód na zewnątrz i ciepło w domu. Wtedy jeszcze bardziej mamy ochotę na przytulny klimat "domowego ogniska", ciepły kocyk i gorącą herbatkę. A, że na rynek weszło masę nowości, a pogoda też nie dopisuje, chciałam zaprezentować Wam wosk, który palę od dobrego tygodnia, a który idealnie pasuje do aury za oknem. Dziś zapraszam do kolorowego, przepełnionego wilgocią parku. Gotowi? :D



Wosk Autumn Rain jest zdecydowanie jesiennym zapachem. Latem lub wiosną mógłby okazać się zbyt ciężki i zbyt przytłaczający, natomiast teraz stwarza idealną jesienną atmosferę w naszym domu. Wyczuwam w nim wyraźnie namoknięte od deszczu liście, zalegające w parkach, wilgoć i chłód jesiennego powietrza. To kompozycja niezwykle intensywna, mokra, surowa, która niesie za sobą odrobinę ciepła i przytulności. To też taka dużo łagodniejsza i bardziej aromatyczna i ciepła wersja November Rain (Ci co nie mieli okazji poznać, polecam ;)). Nie jest to wosk ani męski, ani kobiecy, jest do głębi naturalny i "żywy", przez co od razu przywodzi mi na myśl dywany kolorowych liści, usłany a parkach czy na polach. Dla mnie jeden z faworytów jeśli chodzi o jesienne, choć nie kuchenne zapachy. Polecam wypróbować, pomimo iż opinie na jego temat są podzielone.

Ocena: 9/10

niedziela, 23 października 2016

Sampler "Dream by the Fire" Yankee Candle

Pracujący weekend uważam za zamknięty :). Niestety, w tym tygodniu nie miałam zbyt dużo czasu na przyjemności i dopiero dziś wieczorem udało mi się zrelaksować. Od dawna nie paliłam też wosków i świeczek w moim domu, choć o dziwo zrobiła to moja siostra, która cichcem wykradła mi świecę Popcorn od Yankee Candle. Ja natomiast poszłam dziś w zupełnie inne klimaty. Sięgnęłam po ostatni limitowany sampler sprzed dwóch lat, który tak cierpliwie czekał na chłodniejszą pogodę. Dlatego dziś, z racji niesprzyjających od jakiegoś czasu warunków atmosferycznych, odpoczywam przy klasycznym, ciepłym kominku, który zafundowała mi niezastąpiona już firma: Yankee Candle. :) Jeśli jesteście zmarzluchami tak jak ja i macie ochotę ogrzać się przy cieple domowego ogniska, zapraszam do recenzji. :)



Dream by the Fire to niezwykle męski i intensywny wosk. Nie można jednak powiedzieć, że są to typowe kolońskie nuty. Z całą pewnością wosk ten pachnie drewnem, dymem i taką przytulną formą starości, kojarzącą się ze starym domem babci, przytulnością i wygrzewaniem się w cieple płonącego w kominku drewna. To niezwykle rozbudowana i bogata kompozycja. Czuć tu męską siłę w postaci bezpiecznego ramienia dziadka, ale też i ciepło, bezpieczeństwo, kiedy babacia robi nam kakao, bo zbyt zmarzliśmy na dworze. To też taka forma aromatycznego skansenu, trochę jakbyśmy weszli do chatki z bajki. Czuć tu zapach drewnianych mebli, wełnianego koca rzuconego niedbale na poręcz, ziół, starej zbutwiałej podłogi i dymu unoszącego się nad gotującym się nad ogniskiem kociołkiem. Całość jest przytulna, bajkowa i z pewnością spodoba się osobom lubiącym typowo męskie, zdecydowane nuty o lekko surowym charakterze. Mnie wosk niezwykle przypadł do gustu. Świetne odwzorowanie i spora intensywność. Idealny na jesień jako dobra odskocznia od typowo cynamonowych, kuchennych aromatów. :) Polecam!

Ocena: 8/10

poniedziałek, 17 października 2016

Wosk "Beach Flowers" Yankee Candle

W Polsce ponur i zimno, dlatego czas na chwilę przerwy od jesiennej aury. Dziś zabieram Was w bardziej ciepłe i wakacyjne klimaty, tak dla rozgrzewki! Wosk, który Wam zaprezentuje należy do kategorii typowo kwiatowej i już jakiś czas temu dostępny był na polskim rynku. Słyszałam nad nim wiele zachwytów i aż sama byłam ciekawa, czy te kwiaty wpadną mi w "nos". Zaczynamy? :)



Baaardzo intensywny, kwiatowy zapach. Powiedziałabym nawet, że chwilami wydaje się zbyt intensywny i nieco gryzący. Nie jest to jedna z tych kwiaciarnianych kompozycji ani też tych bardziej kremowych. Jest lekko słodka, odrobinę ostra, perfumowana. Na pierwszy plan zdecydowanie wybija się tutaj hiacynt. To on gra pierwsze skrzypce. I jak mam być szczera, to niespecjalnie jestem fanką jego zapachu. Dla mnie zbyt mocno przypomina mi zapachem marmoladę różaną. W tle pojawiają się jeszcze inne kwiaty. Z jednej strony osłabiają i nieco zmieniają oblicze hiacynta, nadając mu klasy, z drugiej, trochę go dociążają, czyniąc wosk "topornym". Ogólnie nie nazwałabym Beach Flowers zapachem w kategorii świeżych, kwiatowy owszem, ale nie świeży. I jakoś całość niespecjalnie kojarzy mi się z kwiatami wyrzuconymi na plaże, a bardziej z ostrą hibiskusową herbatką (tak, to nie jest błąd, bo hiacynty w tej kompozycji niebezpiecznie aromatem zbliżają się do nielubianych przeze mnie hibiskusów). Wosk nie jest zły, ale z pewnością miłości pomiędzy nami nie będzie. Nie tym razem dla mnie kwiaty od Yankee.

Ocena: 6/10

piątek, 7 października 2016

Wosk "Home Sweet Home" Yankee Candle

Czy u Was też za oknem jest taka paskudna pogoda? Mamy początek października, a na południu Polski mamy prawdziwą śnieżyce. Całe szczęście, że do mnie jeszcze nie dotarła. Właśnie w takie dni jak dzisiaj (zimne i deszczowe) wyjątkowo lubię się ogrzać przy woskach, które mam w szufladzie. Cyk, zapalam świeczkę i już w pokoju robi się  przytulniej i cieplej. :) A z powodu aury jaka ostatnio nawiedziła chyba cały nasz kraj i tej szarości jaka nas dosięgła, sięgnęłam po coś rozgrzewającego, czyli zdecydowanie czegoś w moich klimatach. Tak więc dzisiejszy zapachowy post spędzimy razem w przytulnym, ciepłym domu. Tak na ogrzanie i poprawę nastroju. Gotowi? :D



Ten wosk jest.... dziwny? Nie wiem jak inaczej opisać go jednym słowem. Przed opakowaniem spodziewałam się sporej dawki cynamonu, apetycznych ciasteczek, może grzańca, a w każdym bądź razie czegoś co mocno kojarzy mi się już ze świętami i zbliżającą się zimą. A dostałam, owszem z jednej strony aromatyczną mieszankę przypraw korzennych, z bardzo dużą ilością goździków, a z drugiej coś chłodnego, mroźnego, świeżego. Bardzo oryginalna kombinacja. Mieszanka chłodu z podwórka, wymieszana z przytulnością domowego ogniska. Dla mnie to taki zapach, który czujemy po przekroczeniu domu, kiedy wracamy wieczorem zmarznięci i pragniemy ogrzać się przy kubku gorącej herbaty. Aromat ziemnego powietrza i dymu zmieszany z ciepłem pieczonych w piekarniku ciasteczek i gorącego earl greya z cytryną. O tak! Są tu cytrusy, goździki, cynamon, ciasteczka, wyraźny zapach bergamotki i czarnej herbaty i jakby odrobina mentolu dla odświeżenia całości kompozycji. O dziwo, bardzo udane połączenie! Wosk będzie jak znalazł na późną jesień i zimę. Ogrzeje nas po całym dniu i nada przytulny charakter naszym pomieszczeniom, nie dając nam jednak zapomnieć o zimnie jaki panuje na dworze. Coś cudownego! Tak może pachnieć mój słodki dom! :D

poniedziałek, 3 października 2016

Wosk "Rendezvous" Village Candle

Pod poprzednim postem Iris prosiła mnie o woski Village, odpowiednie na jesień. Wprawdzie miałam już wtedy przygotowany inny wosk do recenzji, ale niestety okazało się, że moja sztuka zwietrzała (coś ostatnio woski Yankee mają problem z utrzymaniem zapachu) i znacznie szybciej mogłam dobrać się do testowania tego ciemno-granatowego cudaka z Village. A czy faktycznie randka z tym woskiem okazała się udana, o tym przekonacie się w dalszej części posta. :)


Rendezvous to wosk niezwykle nasycony i intensywny. Nie jest to jednak typowo męski zapach. Owszem zahacza mocno o nuty typowych męskich perfum, ale jest w nim swego rodzaju głębia i naturalizm. Swoją drogą, wosk przypomina mi mocno November Rain. Deszczowy, jesienny, ciężki, nasycony. Idealnie wpasowuje się w scenerie uroczej randki w Paryżu. Jest wieczór, w tle migocze wieża Eiffla, po brukowanym chodniku toczą się nieśmiało kolorowe, jesienne liście, a my właśnie tulimy się do ukochanego pod parasolem, bo właśnie zaczął padać deszcz. Bardzo romantycznie, bardzo męsko, bardzo bezpiecznie. I choć ja niespecjalnie jestem zwolenniczką męskich nut, tak ten wosk wyjątkowo przypadł mi do gustu. To chyba przez to porównanie do wycofanego już Listopadowego Deszczu od Yankee. To zapach mocno cedrowy, z lekką cytrusową nutą  w tle. Całość dopełnia nam piżmo, scalając i łącząc wszystko razem w spójną całość. Kompozycja bardzo udana i polecam na leniwe wieczory, będzie w sam raz do lampki wina i muzyki Norahy Jones. Dla mnie ekstra! :)

Ocena: 9/10

poniedziałek, 26 września 2016

Wosk "Soft Blanket" Yankee Candle

Z racji wolnego dnia nadrobiłam zaległości. Upiekłam muffiny na deser, przygotowałam pyszny gulasz ze śliwkami i nawet pomalowałam paznokcie :). Reasumując, dzień przyjemności i relaksu. Żeby jednak dopełnić całości, nie mogło zabraknąć mojego kominka, a skoro udało mi się wypalić poprzedni wosk, czas odpakować coś nowego. :) Dziś na dworze było nieco cieplej, więc zrezygnowałam na chwilę z typowo jesiennych klimatów, ale jednak nie chciałam za bardzo odbiegać od przytulności i komfortu. Wybór padł na sławny już Soft Blanket, ponoć ulubieniec większości zapachoholików i zapachoholiczek. A czy skradł także i moje serce? Jeśli macie ochotę się dowiedzieć, zapraszam do dalej części posta.



Ten niezwykle intensywny wosk aż świdruje mnie w nosie swoim zapachem. Nie mogę się oprzeć by nie przyrównać go do zapachu świeżo wypranego prania. Jest w nim coś takiego, nawiązującego do czystości, ale to bardziej aromat płynu do płukania, niż samego proszku jak w przypadku Clean Cotton. Jest słodki, ale i lekko perfumowany. Czuję tu jakby dużą ilość miodu i kremowe kwiaty z rodzaju gardenii. I w zasadzie porównanie tej kompozycji do przytulnego, puchatego kocyka jest jak najbardziej trafne. To aromat wieczoru z dzieciństwa, gdy po ciepłej kąpieli, owijamy się puchatym ręcznikiem i wskakujemy do łóżka pod czystą, miękką pościel. Bardzo trafne odwzorowanie nazwy z opakowania. I jeśli miałabym jakieś "ale" to tylko jedno. Intensywność. Wosk, pomimo iż wrzuciłam do kominka 1/4 kostki naprawdę daję nam nieźle po nosie. Jest nieziemsko nasycony i chwilami mam wrażenie jakbym wcisnęła nos w świeżo wyprane pranie, przy którym ktoś mocno przesadził z płynem do płukania. Niemniej jednak wosk bardzo przyjemny, zgrany i ładnie odświeża pomieszczenie. Wart wypróbowania. :)

Ocena: 8/10

sobota, 24 września 2016

Wosk "Vanilla Chai" Yankee Candle

Skoro rozpoczęła nam się kalendarzowa jesień, a wieczory stały się już chłodne i ciemne, to pora ocieplić atmosferę i dodać jej odrobinę przytulności. A jak wiadomo, nic tak nie poprawia nastroju w takie jesienne dni jak kubek gorącej, aromatycznej herbaty :D. Wybór musiał być tylko jeden, do testów poszedł Vanilla Chai! Ciekawi mojej opinii? :)



Vanilla Chai ma moc! Pomimo tego iż jest to wiekowa tarta zapachowa (ma ponad dwa. trzy lata?), to po kilku chwilach jej intensywny aromat rozniósł się po całym domu. Jej zapach natomiast jest mi jakby znajomy. Czuję tu wyraźne nawiązanie do znanego mi już zapachu świątecznego Christmas Memories. Te same nuty zapachowe, duża ilość przypraw korzennych i jakby pierniczki? A czy jest to faktycznie waniliowa herbatka? Nie do końca, choć wosk z pewnością do brzydkich nie należy. Owszem, czuję tu wanilię, choć dopiero po chwili, gdy intensywność nieco spadnie. Wyczuwam też nutkę goryczy jaka towarzyszy zapachowi herbaty, natomiast całość zbyt mocno okraszona jest mieszanką piernika i przypraw świątecznych. Brak tu też typowej herbacianej nuty. Mam mieszane uczucia wobec tej kompozycji. Z jednej strony przemawia do mnie jej świąteczny "koktajl" aromatów i słodycz pierniczków, z drugiej jednak licząc na herbatę z wanilią niewiele uświadczymy z tego autentyczności. Nie mówię nie, z chęcią dopalę resztę wosku, ale nie tego oczekiwałam. Na zimowe wieczory, może być jednak odpowiedni.

Ocena: 7/10

W związku z nadchodzącym sezonem "kominkowym", planuję dużo częściej testować nowe woski. Czy macie jakieś propozycje co do zapachów, których recenzje chcielibyście zobaczyć na blogu? Każda sugestia mile widziana. :)

czwartek, 22 września 2016

Wosk "Rose" Janke Candle

Jesień przyszła do nas nagle i gwałtownie. Chwilę temu mieliśmy upały, które na całe szczęście mnie ominęły, a już jest szaro, ponuro i zimno. Taka pogoda zdecydowanie nastraja mnie do siedzenia w kuchni i pichcenia smakołyków, a także odpoczywania w towarzystwie mojego ulubionego kominka i niezastąpionych wosków. Po przyjściu z pracy najpierw przygotowałam masę na lody dyniowe (tak! sezon na dynie uważam za rozpoczęty! :D), a potem położyłam się pod kocem z laptopem i zapaliłam kominek. Chcąc pożegnać lato na dobre, wybrałam coś kwiatowego, a że podczas szperania w szufladzie, przypomniałam sobie, że mam jeszcze wosk od Janke, którego nie zdążyłam wykorzystać, uznałam, że mogę zaryzykować i spalić go niczym Marzannę na wiosnę, pozostawiając wakacje za sobą i rozpoczynając moją ulubioną porę roku. Gotowi, do pożegnania lata? Zapraszam w takim razie na różany seans i recenzję. :) Czy tym razem Janke też mnie zawiodło? :)



Pierwsza rzecz jaką warto zauważyć, to słabość zapachu. Niby jest w nim coś z intensywności, ostrości, a jednak zapach muszę "poszukiwać" nosem. Czuję coś lekko gryzącego, ale ciężko mi jest sprecyzować jakiś konkretny aromat. Wosk przypomina mi trochę Christmas Rose od Yankee, ale tylko przypomina. Nie jest to typowa róża. Powiedziałabym, że ze świeżymi kwiatami to nie ma nic wspólnego. Kompozycja pachnie raczej jak marmolada i to z dodatkiem olejku migdałowego, który to chyba właśnie nadaje takiego ostrego charakteru. Zaletą jest jednak, że nie czuję tu topionego plastiku jak w poprzednich propozycjach tej firmy. Ale czyż nie każdy wosk powinien pachnieć tylko sobą, a nie plastikiem? Moim zdaniem kolejny bubel, do którego z pewnością nie wrócę, choć wosk nie jest nieprzyjemny czy mdły. Jego intensywność pozostawia jednak wiele do życzenia i zero w nim faktycznych kwiatów, których oczekiwałam. Niestety. Pozostał mi jeszcze jeden wosk od Janke i na tym nasza przygoda się chyba zakończy. Nie warte zakupu. Szkoda :(

Ocena: 5/10


sobota, 17 września 2016

Wosk "Lovely Kiku" Yankee Candle

Jej! Wróciłam! :) Po prawie dwu i pół tygodniowych wakacjach  na Karaibach z radością powitałam deszcz jaki zawitał dzisiaj do Polski. Chłodno, mokro, rześko. Prawdziwy środek września. Dla mnie to idealna pogoda, szczególnie, że w takie dni jak ten, jeszcze przyjemniej odpala mi się mój kominek. W pokoju od razu robi się domowo, przytulnie, pachnąco. To też idealne tło do nadrobienia filmowych zaległości i prześledzenia internetowego życia w skrócie, które hulało podczas mojej nieobecności. Dzisiejsze tło zapewniły mi woski od Yankee (no bo jak na powrót nie sięgnąć po inną, niż moją ulubioną firmę ;p) i to w bardzo kwiatowym wydaniu. Kwiatowa raczej nie jestem, ale muszę przyznać, że dziś z racji dnia pielęgnacji i kobiecego kosmetycznego szaleństwa pourlopowego w sklepie, z radością sięgnęłam po bardziej perfumeryjną kompozycję. A jak ten zapach sprawdził się na wieczorny relaks? Jeśli jesteście ciekawi, zapraszam do recenzji. :D



Muszę przyznać, że zapach mocno mnie zaskoczył i to pozytywnie! Po raz kolejny spodziewałam się płaskiego, oklepanego zapachu rodem z kwiaciarni, a ta kompozycja okazała się być dużo ciekawsza i bardziej bogata. Powiem więcej, idealnie wstrzeliła się w mój dzisiejszy nastrój. Jest kobieca, perfumowana, głęboka i mówiąc szczerze, to bardzo przypomina mi jedne z moich ulubionych perfum od Michaela Korsa z serii "Gold Collection". Znacie? Polecam! Jeśli chodzi jednak o wosk, to ten jest delikatniejszy, subtelniejszy, wyważony i wodny. Poza tym czuję tu jeszcze inne kwiaty, pomimo iż chryzantema odgrywa tu główną rolę. Ponoć w składzie widnieje jeszcze kwiat wiśni i wanilia. Co do wiśni, to jest to wysoce prawdopodobne, wanilia jeśli faktycznie tam jest, stanowi tylko niewyczuwalne tło, scalając resztę. Całość bardzo udana. Elegancka, salonowa. Wosk bardzo mi się spodobał i choć nie jestem kwiatolubna, to wyjątkowo przypadł mojemu noskowi do gustu. Moim zdaniem wart polecenia. :)

Ocena: 8/10

czwartek, 11 sierpnia 2016

Wosk "Ginger Dusk" Yankee Candle

Poimo iż teoretycznie mamy środek lata, ja czuję się jakby zbliżała się jesień. Dynie na straganach, skoszone pola, opadłe liście, deszcze i ten przejmujący chłód. Korzystając więc z okazji (tak, jesień to zdecydowanie moja ulubiona pora roku! :D), postanowiłam wykorzystać ten chłodny, urokliwy czas pośród tego pochmurnego lata i odpalić jeden z kilku obowiązkowych kandydatów pozostawionych sobie na zdecydowanie chłodniejsze dni tego roku. A jako, że nie tak dawno zapoznała Was z wycofywanymi zapachami, które już niedługo znikną z polskich półek, sięgnęłam po jednego z nich. Ogrzejmy się więc w ten zimny wieczór przy cieple imbirowego zachodu słońca. Gotowi? :D


Ginger Dusk to wosk, który nieziemsko mnie kusił od samego początku i aż dziwne, że trafił do kominka aż tak późno :). Miał być imbirowo-cytrusowy, przełamany słodyczą i korzennymi nutami, a całość powinna przywodzić wspomnienia rajskich wysp i dalekich krajów odwiedzanych podczas wakacyjnych podróży. I może faktycznie tak jest. Zdecydowanie czuję tu imbir w cytrusowym podszyciu, jest też słodko i korzennie, a w tle wyraźnie pobrzmiewają kardamon i kokosy. Już w pierwszej chwili wiedziałam, że znam to połączenie, ale zanim je rozgryzłam minęła dobra chwila. Ta kompozycja to nic innego jak... zapach tajskiej potrawy curry! Mieszanka pasty curry, mleczka kokosowego, imbiru, warzyw i mięsa. To jest doładnie to! Jeśli jesteście fanami tego typu dań, to wosk jest zdecydowanie dla Was. Mnie niestety zmęczył, o ile lubię smak tego dania, to jego zapach nie należy do moich ulubionych. Zbyt dziwna mieszanka, zbyt ostra, szczególnie na początku. Jest ciężka i taka kuchenna. Liczyłam na coś bardziej kwaskowatego, z przyjemną miodową nutą, a jednak w tej kompozycji przyprawy mocno dają o sobie znać... chwilami niestety za mocno. Nie jest to zła kompozycja, jest intensywna, nasycona i nawet ja chwilami doceniam jej nietypowy, ciepły charakter. Natomiast nie jest to wosk, którego oczekiwałam. Nie tym razem dla mnie rajski zachód słońca, ale nie poddaje się, bo wosków na jesień mam jeszcze wiele do przetestowania :).

Ocena: 6/10

sobota, 30 lipca 2016

Wosk "Black Plum Blossom" Yankee Candle

Wobec dzisiejszego dnia miałam zupełnie inne zamiary :). Wraz ze znajomymi planowaliśmy jednodniowy wypad w góry, zakończony wakacyjnym ogniskiem, pieczeniem kiełbasek i siedzeniem do późna ;p. Plany się jednak trochę posypały, paru osobom wypadło coś pilnego, a pogoda też wygląda jakby miała swoje bardziej kapryśne dni, bo nie wiadomo czy zanosi się na słońce czy na deszcz. Nie ma jednak tego złego co by na dobre nie wyszło. Wypad przesuneliśmy na inny termin, a ja za to mam chwilę tylko dla siebie, którą jak zwykle umilają mi woski. Ostatnio u mnie tylko Yankee, tak wiem, ale może już niedługo urozmaicę trochę repertuar, wplatając inne firmy. Jeśli macie coś konkretnego na oku, wartego przetestowania, dajcie znać! A tymczasem zapraszam na recenzje, której główym bohaterem jest dziś u mnie kwiat śliwy. :D


Na ogół nie jestem fanką kwiatowych kompozycji. Lubię je, owszem, ale nie wzbudzają we mnie większych zachwytów, poza kilkoma wyjątkami. I Black Plum Blossom chyba należy do takich wyjątków. Jest słodki, letni, a jednocześnie świeży i rześki. Pomimo swojej kwiatowej lekkości, jest w nim sporo głębi, którą funduję nam dobrze wyczuwalne piżmo. Nie jest to typowy, czysty zapach majowych kwiatów wiśni (swoją drogą, to chyba nie wiem jak pachnie typowy kwiat wiśni ;p). To taka jego bardzo perfumeryjna wariacja o lekko owocowej, piżmowej nucie. Jest po prostu cudny! Z początku obawiałam się, że będzie zbyt kwiaciarniany, a już podczas kruszenia, przestraszyłam się, że będzie słodko-owocowy. Nic bardziej mylnego. Wosk zachwycił mnie swoim cudownym wywarzeniem, a jednocześnie świeżością początku lata. Pomimo słodyczy, sprawia wrażenie lekkiego jak piórko. :D Przez subtelny dodatek piżma, idealnie sprawdziłby się również jako perfumy dla eleganckiej kobiety. Żałuje tylko, że odpaliłam go tak późno. Piękny! :)

Ocena: 9/10

wtorek, 26 lipca 2016

Wosk "Garden Hideaway" Yankee Candle

Jak to mówią "Co się odwlecze, to nie uciecze" i obiecany post o zapachu krajobrazowym właśnie ląduje na stronie :). I chyba doskonale trafiacie w moje gusta, bo do tego typu kompozycji mam największą słabość. Łąki, góry, jeziora, zieleń, drewniane, surowe nuty, takie właśnie kocham najbardziej. Tak swoją drogą, trochę zbaczając z tematu, to właśnie przestudiowałam listę zapachów wycofywanych w następnym roku i dowiedziałam się, że z półek sklepowych zniknie mój ukuchany krajobrazowy zapach Amber Moon ;(, a dwa kolejne Honey Glow i Ginger Dusk, które od jakiegoś czasu kuszą mnie coraz bardziej, również mają się już nie pojawiać. Dlatego jeśli te woski wyjątkowo przypadły Was do gustu, radzę się spieszyć i nabyć je póki jeszcze są dostępne. A teraz, porzucając smutne wieści i przywracając radosną atmosferę na bloga, wracamy do dzisiejszego tematu, lubicie ogrody angielskie? Bo dziś przenosimy się właśnie w jedno z takich miejsc. Będzie zielono i kwieciście, gotowi? :D


Wrzucając ten wosk do kominka spodziewałam się ostrych, zielonych i trawiastych nut, przegryzionych intensywnym zapachem konwalii. Mówiąc szczerze, to za typowymi "soczystymi" aromatami nie przepadam, a tym bardziej nigdy nie mogłam polubić się w aromaterapii z konwalią, dla mnie jest chyba zbyt intensywna, mydlana i gryząca. O dziwo jednak wosk, pomio iż posiada oba te składniki, które dosyć mocno wybijają się na pierwszy plan, jest dobrze wyważony i stonowany. Nie jest to typowy, rześki świeżak, wosk ten jest raczej wytrawny i gorzki, przegryziony lekką słodyczą. Faktycznie może przywodzić na myśl przechadzanie się po ukrytych zakątkach zarośniętego ogrodu, gdzie tuż obok, w cieniu, bezpiecznie spoczywa sobie drewniana ławeczka na której możemy spocząć i posłuchać śpiewu ptaków, a pod nogami rozpościera się nam cudny dywan z konwalii ;). Dla osób, które jednak tak jak ja nie lubią się z ich zapachem, kwiat ten, pomimo obecności innych w kompozycji, może chwilami wydawać się zbyt przytłaczający. Wosk z pewnością doceniam, jako coś unikalnego w kolekcji Yankee i całkiem ciekawie odwzorowanego, jednak pomimo iż planuję spalić cały do końca, to nie sięgnęłabym po kolejną sztukę. Jednak konwalia to nie moja bajka, choć jakościowo kompozycja jest bardzo ok. :)

Ocena: 7/10

niedziela, 24 lipca 2016

Perfumy "Eau de Lacoste" Lacoste

Przez ostatni tydzień intensywnie testowałam nowe perfumy. Tak w zasadzie, to dostałam je już na wiosnę jako prezent, ale dopiero teraz doczekały się swojej premiery. Teraz, po testah dołączyły do reszty flakonów na toaletce i cieszą moje oko. Z firmą Lacoste w postaci perfum mam doczynienia po raz pierwszy. Wcześniej nie korzystałam z ich produktów, choć od dawna spoglądałam na ich śliczne flakony (teraz kusi mnie ich granatowa wersja ;p). Nie wiem dlaczego, ale aż do teraz kojarzyły mi się z zapachami lekkimi, sportowymi, ulotnymi. Ja jednak preferuję bąrdziej głębokie i trwałe kompozycje, dlatego firma ta nie zainteresowała mnie do tego stopnia bym sama chciała po nią sięgnąć. Perfumy jednak na moje szczęście dostałam i... zostałam mile zaskoczona! A szczegóły z mojego wrażenia, poniżej. Zapraszam! :)


Te perfumy polubiłam do tego stopnia, że perfumuję się nimi gdy idę w gości na kolację, czy na uroczyste spotkanie. Owszem, jest to zapach lekki, letni, owocowy, ale ta ich ulotność przełamana jest ciepłą wanilią, balsamem peruwiańskim i drzewem sandałowym. Ten zapach jest też niezwykle zmienny, zależny od pogody i temperatury na dworze. Czasem lekko gorzki, innym razem, elegancki i słodki. Z początku atakuje mój nos świeżą mandarynką w towarzystwie tropikalnego ananasa z lekkim wanilowym powiewem. Potem staje się nieco gorzki i wytrawny, a to za sprawą obecnego tam jaśminu. Na końcu jest elegancki, lekko tropikalny i ponownie słodki, cicho dogasa na ubraniach w postaci przytulnej mgiełki. Na mnie jest bardzo trwały, czuję go wyraźnie nawet po kilku godzinach. Gdy psiknie się nim moja siostra, wiem kiedy jest obok, bo perfumy pojawiają się jako pierwsze. :) Zapach utrzymuje nawet do dnia następnego, są niezwykle trwałe. Osobiście polubiłam do tego stopnia, że teraz bardzo chętnie po nie sięgam odstawiając inne flakony na bok. Ten zapach będzie idealny na współnego grilla ze znajomymi, nada tropikalnego charakteru letnim polskim upałom, a jednocześnie doda nam nieprzesadzonej elegancji. Idealny na teraz i moim zaniem to zapach, który z powodzeniem można nosić okrągły rok. Mój ulubiony zapach ze wszystkich jakie posiadam. :)

Ocean: 9/10

wtorek, 19 lipca 2016

Wosk "Waikiki Melon" Yankee Candle

Dziś powracamy w tropikalne klimaty! :-D Co prawda, prosiliście mnie ponownie o zapachy krajobrazowe, ale dziś wstałam z nastawieniem na coś owocowego (co u mnie jest rzadkością, bo za owocowymi kompozycjami raczej nie przepadam :p). Z tego też powodu na bardziej plenerowe aromaty będziecie musieli poczekać do następnego posta, a ten obiecuje już w najbliższym czasie. Ostatnio z braku pogody obkupiłam się w nowe zapachy, więc czeka mnie teraz bardzo intensywny, zapachowy okres :-). Zapachy krajobrazowe też się wśród nich znajdą, więc musicie wykazać się cierpliwością i zaufać mi na słowo, że będzie się działo! A tych z Was, co z miłą ochotą przeniosą się teraz ze mna na rajskie plaże Bahama by zakosztować melona z Waiki, zapraszam do dalszej części posta. :-))


Za melonami nie przepadam, nie lubię ani ich zapachu, ani nie specjalnie smaku, gdyż dla mnie są odrobinę zbyt słodko-mdłe. O dziwo jednak od jakiegoś czasu ten wosk mnie kusił, zarówno swoją tropikalną nazwą jak i pomarańczowym kolorem wosku... Producent sugeruje tu egzotyczną mieszankę melona z pomarańczą przywodzącą na myśl tańce na plaży i kolorowe drinki. I wiecie co? Zapach mi się spodobał! Paradoksalnie cytrusów też nie lubię, ale w tym wypadku świetnie przełamują mdłą słodycz, równoważąc całość. To faktycznie taki melonowy mix, niczym kojtajl na plaży, niezwykle słodki, a jednicześnie odrobinę świeży. Tropikalny drink na zakończenie dnia, pity przy barze tuż nad samym oceanem. Idealny widok! :-D I choć wosku nie mogłabym zaliczyć do grona ulubieńców (to w końcu owoce, które zazwyczaj omijam w aromaterapii) to ta komozycja zaskoczyła mnie jednak na tyle pozytywnie, że z chęcie jeszcze do niej wróce. Lato to idealny moment właśnie na takie zapachy, tropikalne, ciepłe, a jednocześnie rześkie. Fanom owocowych nut polecam, tym co przepadają za nimi mniej sugeruje spróbować, bo może zostaniecie tak jak ja pozytywnie zaskoczenie. Taki melon to ja lubię! ;-)

Ocena: 8/10

piątek, 15 lipca 2016

Wosk "Beach Holiday" Yankee Candle

Z góry muszę Was przeprosić za jakoś zdjęcia i wosku, który na nim widnieje. Niestety Yankee przez pewien czas fatalnie pakowało woski w folię, która była nieestetycznie naciągnięta i podziurawiona. Obecnie już jest jakby trochę lepiej, folia bardziej przylega, przez co woski wyglądają estetyczniej, natomiast są w nich koszmarne dziury. W jednym się poprawili, w innym dali plamę. Poczekamy, zobaczymy, może uda im się przywrócić na rynek opakowania, które sprzedawali kiedyś. :) A teraz, nie przedłużając, trochę o wosku. Pod ostatnim postem pytałam jakie kompozycje chcielibyście zobaczyć na blogu. Padła odpowiedź: krajobrazowe. Więc oto jest! Beach Holiday! :D Bo cóż innego może nas nastroić pozytywnie w wakacje, jak nie widok rozciągniętej plaży i zapach bryzy unoszący się znad wody? Dziś idziemy właśnie w takie klimaty! Zatem zapraszam! :))


Wosk niezwykle ciężki do sprecyzowania. Tak w zasadzie nie wiedziałam czego się po nim spodziewać. Zapachu olejku do opalania, piżma, słońca, bryzy, prania, świeżości? Słyszałam wiele opinii, a każda inna. Ja tu czuję zdecydowanie świeżość. Nie jest to jednak typowo proszkowy zapach jak Clean Cotton czy typowo wietrzny jak Beach Walk. To taka mieszanka ich obu. Lekkość połączona z czystością. Faktycznie aromat może przypominać poranne przechadzanie się po plaży po nocnej ulewie. Na piasku rozrzucone są muszelki i kawałki drewna po niedawnym sztormie, w powietrzu unosi się zapach soli i jodu, a mewy skrzeczą nam nad głowami. Jest lekko chłodno, ale nie zimno. Taki rześki powiew. Zapach nie kojarzy mi się natomiast ani trochę z ciepłą, nagrzaną plażą i wylegiwaniem się na słońcu. Fanom świeżych i lekko męskich zapachów może się spodobać. Będzie idealny na letnie upały, oczyści i ochłodzi pomieszczenie, nadając mu dobry ton. Dla mnie wosk udany, choć nie zaliczyłabym go do grona faworytów. O wiele bardziej preferuje rozbudowane, uchwytne kompozycje, niż takie lekkie świeżaki, ale nawet ja umiem docenić tą lekkość jaka się w nim kryje. Przyjemny i nienachalny. Wart wypróbowania. :)

Ocena: 7/10

wtorek, 12 lipca 2016

Wosk "Macintosh Spice" Yankee Candle

Za oknem rzęsiście pada deszcz... a w zasadzie padał kilka chwil temu. Teraz tylko lekko, majestatycznie kropi, robiąc koła na powstałych kałużach. Swoją drogą ja uwielbiam taką pogodę, letnie upały przełamane czasowymi, spokojnymi, wręcz przypominającymi deszcz zenitalny ulewami. Temperatura wtedy znacznie spada, pojawia się orzeźwienie, by ponownie przygotować nas na kolejną dawkę słońca. :) To też idealny moment na chwilę przytulności tylko dla siebie. Oderwanie się od pracy, obowiązków, choćby na chwilę, usadowienie się w kącie i poczytanie dobrej książki lub obejrzenie dawno obiecywanego sobie filmu na który nie mieliśmy czasu. W takich chwilach z pomocą przychodzą mi woski. To one czynią odpowiednią, domową atmosferę i nastrajają mnie do odpoczynku. Dlatego dziś zmiana tematu! Zostawiamy palmy i tropiki i witamy jabłka i cynamon, to chyba jedna z najbardziej "domowych" kompozycji. Mnie kojarzy się z przytulnym, ciepłym domem, wypiekami i jesienią, za którą ostatnio tak bardzo zatęskniłam. Dynie, gorące kakao, zapach ogniska... Tak, wiem, że jest lato :D, ale musicie mi to wybaczyć, tylko dzisiaj, bo obiecuje niedługo wrócić do letniej tematyki. A dzisiaj wspólnie z racji ochłodzenia i zmiany pogody, relaksujemy się przy domowych aromatach. :D Gotowi?


To zapach który uwielbiam! :D Jest wręcz obłędny i jeśli ktoś lubi szarlotkę z cynamonem lub ryż z jabłkami, cynamonem i śmietaną to będzie nim zachwycony. Jesień w zacisznym domu zamknięta w wosku! To chyba jedna z bardziej udanych, tematycznych kompozycji od Yankee. Nienachalna, słodka, choć zupełnie nie mdła. Pachnie mi słodkimi, domowymi wypiekami, pieczonymi jabłkami, przyprawionymi sporą ilością cynamonu. Ja cynamon uwielbiam (tak Iris :* wiem, że Ty go nie lubisz), ale nawet Ci co nie widzą w nim nic wyjątkowego powinni polubić tą kompozycję, albo chociaż dostrzec w niej swego rodzaju ciepło. Jest apetyczna, wręcz do zjedzenia i tak realistyczna, jakbym miała za chwilę wejść do kuchni i zastać na stolę porcję mojej ulubionej szarlotki. Nie jest to typowy, świąteczny zapach, choć ja wyczuwam w nim odrobinę miodu i tej charakterystycznej, koktajlowej nuty. Wosk będzie jak znalazł na takie dni jak dzisiaj. Chłodne, deszczowe, z książką w ręce i kubkiem ulubionej herbaty. Nada Waszemu pomieszczeniu ciepła i przytulności. I jedyne przed czym mogę ostrzec w jego przypadku, to gwarantowany apetyt na coś słodkiego. Uwielbiam tą kompozycję! :)

Ocena: 10/10

Z racji tego, że ostatnio nie mam pomysłu na to jaki wosk zrecenzować i zazwyczaj jest to podyktowane moim brakiem zdecydowania ;p, a moje szafy uginają się od liczby wosków (tak, ostatnio zrobiłam poważny rekonesans w moich zbiorach i naliczyłam 169 zapachowych maleństw ;D), to może Wy zasugerujecie mi jaki zapach z danej kategorii ma się pojawić na blogu? Świeży, tropikalny, kuchenny, kwiatowy, męski, owocowy, perfumowany, krajobrazowy? Każda sugestia na miarę złota. :) Was zostawiam z ta decyzją, a ja wracam do delektowania się słodkim aromatem szarlotki w moim domu! :))

czwartek, 7 lipca 2016

Świeca "Turkusowy" IKEA

O jej! Jak dawno mnie tu nie było. Tak dawno, że prawie czuję lekką tremę przed napisaniem posta :). Ostatnio u mnie brak czas na pisanie, a tym bardziej ruszanie mojego kominka. Kiedy przychodzę z pracy jest tak późno, że od razu kładę się spać i nie mam czasu na odpalenie jakiegokolwiek nowego wosku. Ale od kilku dni chodzą za mną zapachy... i postanowiłam skrobnąć nową recenzję! :) I to taką na czasie. Tropikalną, kokosową, rajską. Bo któż by nie chciał znaleźć się daleko stąd, pod palmą, z widokiem na turkusową wodę, z uroczym drinkiem w ręce? :D A dzięki temu zapachowi dotrzemy taM w zaledwie kilka minut. Wystarczy trochę wyobraźni, nieduży kominek i chwila relaksu tylko dla siebie. Zapraszam zatem na baaaardzo tropikalną recenzję świeczki, która u mnie ma swój debiut! :)


Tak, Turkusowy to jedyna praktyczna nazwa jaka istnieje dla tej świeczki, bo właśnie kolorami kierowało się IKEA przy nazywaniu swoich zapachowych dzieł sztuki... No cóż. Nazwa pozostaje nazwą, a my skupiamy się na zapachu :). I mówiąc szczerze to jestem ogromnie zaskoczona. Pozytywnie! Ale zanim przejdziemy do ochów i achów, muszę wspomnieć jej mankament. Otóż, świeczka nie pachnie w tradycyjnym paleniu. Dałam jej już wystarczająco dużo czasu, by przekonać się, że za pomocą knota nie osiągnę nic, poza ładnym, migoczącym płomyczkiem. Na całe szczęście, wosk jest sojowy i można go praktycznie wyciągać łyżką z pojemnika, co sprawia, że wosk całkiem sympatycznie topi się w moim kominku od dobrych kilku dni :D. Więc skoro wady mamy za sobą, pora na zalety... a zapach jest naprawdę śliczny! Przypomina mi mieszankę Black Coconut z Under the Palms, z lekkim przechyłem z stronę BC. To taki mocno kokosowy aromat, doprawiony kwiatami, miodem i solą morską. Ten zapach nasuwa mi na myśl dobre perfumy lub drogie kremy do ciała o bardzo luksusowym aromacie. Jest elegancki, rajski i dokładnie taki jak chciałam, a jego kolor tylko wzbudza mój apetyt na podróże w ciepłe kraje. Od razu widzę piasek, wodę i leniwie wiszące nad nią palmy kokosowe. To taki idealny zapach na poranny masaż na plaży przy wtórze lekkich, relaksacyjnych, karaibskich dźwięków. Kompozycja naprawdę godna polecenia! :)

Ocena: 8/10

niedziela, 5 czerwca 2016

Wosk "Loves Me, Loves Me Not" Yankee Candle

Obiecałam Wam wakacje i palmy w zapachowym wydaniu. Nawet przygotowałam sobie idealny, wymarzony wosk na tą okazję. Niestety podczas palenia w kominku zdałam sobie sprawę, że nie cyknęłam mu fotki i nie mogłam podzielić się z Wami moją opinią :(. Następnego dnia wybrałam więc coś mniej rajskiego, ale z domieszką wiosny i czyhającego za rogiem lata. Kwiaty! I to nie byle jakie, bo piękne, bielutkie stokrotki. A teraz się przyznać, która z Was (bądź może który.. ;)) bawiła się w "kocha, nie kocha..." w dzieciństwie chociaż raz? ;)


Muszę pochwalić Yankee w tym momencie za piękną nazwę wosku. Jest tak nastrojowa, tak prosta, urocza i dziewczęca, że wosk odpala się z prawdziwą przyjemnością. Co do zapachu, to spodziewałam się w nim płatków, odrobiny zieleni, świeżości. Zapach jest zielony, owszem, natomiast jak dla mnie jest zbyt słodki i trawiasty. Kwiaty są odrobinę zbyt przygaszone i całość przypomina mi Greenhouse z tej samej firmy. I ta spora ilość słodyczy... wręcz nienaturalna. Co ciekawe, paliłam kiedyś świecę i była zupełnie inna. To znaczy... motyw miała ten sam, zieleń, kwiaty, świeżość, natomiast było w niej więcej lekkości, natury i znacznie mniej ulepku. Dla podsumowania, wosk nie jest zły. Wręcz przeciwnie, dla fanów trawiastych nut będzie idealny. Dla mnie jednak jest za mało na to, by umieścić kompozycję wśród ulubieńców. Ot, po prostu ładny zapach. :)

Ocena: 7/10

niedziela, 29 maja 2016

Perfumy "DKNY Women Summer 2011" Donna Karan

Dziś znowu nie o woskach, tylko perfumy... <3 Kocham spryskać się nimi przed wyjściem z domu. Uwielbiam, kiedy wyczuję je jadąc do pracy, kiedy są na chwilę, a potem znikają. Lubię pachnieć i lubię, kiedy pachnie wokół mnie, dlatego perfumy, to obok makijażu i szpilek, moje trzecie kobiece hobby. :D Dziś o prezencie, który dostałam już parę lat temu, a który z powodu mojej nieuwagi doczekał się dopiero niedawno intensywnego użytkowania. Dziś nie ma już większej części flakonu i stale ich ubywa, bo ostatnio to najczęściej użytkowany przeze mnie zapach. Zapraszam do zapoznania się z letnią propozycją zapachową od Donny Karan.


Perfumy dostałam, więc nie ja dokonałam wyboru. Mówiąc szczerze, to za cytrusowymi, kwaśnymi zapachami nie przepadam, więc pewnie nigdy bym po nie sama nie sięgnęła. To zdecydowanie dzienne, letnie perfumy. Na zimę zupełnie się nie nadają. Są lekkie, ulotne, kwaśne i bardzo świeże. Subtelnie dziewczęce, ale nie słodkie jak ich różowe opakowanie. To przede wszystkim mieszanka grapefruita z marakują. Iście cierpki i kwaśny mix. Gdzieś tam w tle dochodzą jeszcze czerwone jagody i subtelna nuta liczi, natomiast są one niezwykle delikatne. I perfumy tak trwają przez większość czasu, by po kilku godzinach, kiedy stają się już lekko zwietrzałe, oddać aromat drewna, suchego, pudrowego, jak czyste, wyheblowane deski. Czuję wtedy lekką słodycz i subtelność. Jest gdzieś tam piżmo i drzewo sandałowe. I to by było na tyle. Kwiatów nie czuję wcale, ani ani. I szkoda, bo kompozycja jest przez to zbyt owocowa, wręcz kuchenna, jak stos wyłożonych w misie owoców. Ogólnie perfumy nie są złe. Dosyć często po nie sięgam, gdyż są lekkie, letnie, nienachalne, bezpieczne. Nie ma w nich jednak niczego co mogłabym pokochać. Nie jest to zwyczajnie mój gust zapachowy i sama z siebie do nich nie wrócę po skończeniu tego flakonu. Fanom cytrusów na lato jednak jak najbardziej polecam. :) Dodam jeszcze, że kompozycja nie jest mocna, wręcz przeciwnie, nie uświadczycie tu zapachowego "ogona". No i ich trwałość to góra kilka godzin, potem stają się słabe, ledwo wyczuwalne by zniknąć zupełnie pod koniec dnia.

Ocena: 6/10

środa, 4 maja 2016

Wosk "Olive & Thyme" Yankee Candle

No i dotarliśmy do końca. Dziś prezentuję ostatni wosk z kolekcji Q2 od Yankee na ten rok. Obiecuję po tym na chwilę odejść od tematyki Yankee Candle i wpleść coś innego w mój woskowy repertuar. To o czym mogę Was zapewnić, to fakt, że teraz będzie się pojawiało bardzo dużo tropikalnych, wakacyjnych zapachów, bo mam wyjątkową chętkę na tropiki, drinki z palemką, bielutki piasek i lazurową wodę. Ach, lato próbuje domagać się swoich praw, choć do niego jeszcze tak daleko. Ale co poradzić. :D Tak więc zapraszam na ostatniego gagatka sezonowego! Oliwki i Tymianek, pokażcie na co Was stać!



Zapach dosyć nieoczywisty. No bo jak może pachnieć mieszanka oliwek z tymiankiem? W głowie pojawiło mi się wyobrażenie greckich wybrzeży, skalistych, białych zboczy i rosnących tam dzikich przypraw, w towarzystwie usytuowanych niedaleko gajów oliwkowych. Czy wosk faktycznie tak pachnie? Otóż nie do końca. Tak naprawdę nie czuję w nim ani oliwek, ani tymianku. Ostatecznie zapach najbardziej przypomina mi geranium i nie tak dawno temu wydany wosk o zupełnie odrębnej nazwie: Cassis. To ta sama, lekko cytrynowa, lekko cierpka i roślinna nuta. Zapach jest jednowymiarowy, subtelny, ale nie pozbawiony intensywności. Jest ładny, ale to jedyne co mogę o nim powiedzieć. Szkoda, że tak mało kojarzy się z nazwą na opakowaniu. Ostatecznie nie jest to jednak mój idol tegorocznego Q2 i tak już chyba pozostanie. Ciekawskim polecam jednak wypróbować, może Wam uda się wydobyć z tego oliwki i tymianek. Mój nos spasował. :)

Ocena: 7/10

środa, 27 kwietnia 2016

Wosk "Sea Salt & Sage" Yankee Candle

Ostatnio jakoś nie mam czasu na palenie wosków, stąd też tak mało mnie na blogu. Dziś jednak nadarzył mi się wolny dzień. Odwiedziłam bibliotekę, upiekłam ciasteczka, a teraz, kiedy w piekarniku dochodzi jeszcze świeżutka pavlova zapragnęłam nowego wosku w moim kominku.  Tak jak obiecałam, wciąż testuję nowości z Q2, więc dziś przyszła pora na sól i szałwię. Mieszanka rześka, aromatyczna, czyli taka jak lubię. Czy pobiła jednak wcześniejszy Riviera Escape? :D



 Początkowe nuty przy pierwszym odpaleniu niebezpiecznie ocierały się o toaletowe zapachy. Ta nietypowa, wręcz cytrynowa świeżość kojarzy mi się niestety z środkami czystości. Potem jednak do władzy doszła sól i tytułowa szałwia, a zapach zupełnie zmienił swoje oblicze. Stał się rześki, głęboki, ziołowy i świeży. Przypomina mi trochę kultowy Evening Air, który sama osobiście bardzo lubię. Kompozycja jest wręcz wieczorowa, śródziemnomorska, jak świeża bryza znad oceanu. Do tego aromat perfum, świeżych przypraw i od razu nasuwa mi się wizja wieczornej kolacji przy blasku świec, na otwartym balkonie, a tuż obok fale rozbijają się o kamienisty brzeg. I ta szałwia rosnąca na zboczach. Hmmm... rozmarzyłam się. Piękny, lekki, idealny na lato zapach. Będzie doskonały na ciepłe, wakacyjne wieczory. Wosk, który zdecydowanie ma szansę walczyć o pierwsze miejsce wśród wosków z Q2 od Yankee. :)

sobota, 9 kwietnia 2016

Wosk "Summer Peach" Yankee Candle

Z racji wolnej soboty i weekendu przyszła pora odpakować i przetestować kolejny wakacyjny wosk na lato 2016 z propozycji od Yankee. Tym razem "pod nóż" poszły soczyste brzoskwinie. I mówiąc szczerze to o ile nie jestem fanką owocowych wosków (zdecydowanie wolę kokosowe, drewniane, piżmowe), to ostatnio bardzo ciągnie mnie do takich energetycznych, owocowych kompozycji. A jak spisał się w tej roli Summer Peach? :)


Niestety muszę od razu powiedzieć, że Yankee się tym razem nie popisało. Wąchałam ten zapach już w sklepie w świecy i czułam, że jest lekko landrynkowy, sztuczny, ale kiedy przyniosłam wosk do domu byłam przekonana, że przez folię czuję pyszny, aromatyczny koktajl z brzoskwiń. Niestety podczas palenia znajoma, sztuczna nuta wróciła. Nie ma tym żadnej świeżości, lekkości lata, czy soczystości, której oczekiwałam. Zapach jest jakby płaski, cukierkowy, przesłodzony i moim zdaniem nie pachnie jak prawdziwa brzoskwinia, a bardziej jak jej kiepska, sztuczna imitacja. Nie jest nawet podobny do aromatu jogurtu brzoskwiniowego czy lodów brzoskwiniowych. :( Yankee dało ciała. Liczę, że kolejne kompozycje będą bardziej w moim guście, aczkolwiek żałuję, że te owocki mnie zawiodły. Naprawdę miałam ochotę na wakacyjny koktajl. Nie polecam.

Ocena: 5/10

sobota, 2 kwietnia 2016

Wosk "Riviera Escape" Yankee Candle

No to startujemy z pierwszym z czterech nowych gagatków na lato od Yankee Candle, czyli Riviera Escape (Ucieczka na Rivierę). Najbardziej rześki, najbardziej lekki, mający przewołać wspomnienie ciepłych, ale wietrznych wakacji. Nic więc dziwnego, że zdecydowałam się odpalić go jako pierwszy... ja po prostu uwielbiam takie zapachy! Nieoczywiste, skomplikowane, związane z jakimś miejscem, wydarzeniem, krajobrazem. No to do dzieła. Wosk już topi się u mnie w kominku, a ja odpoczywając po energicznym dniu relaksuję się jego zapachem. :)


Riviera Escape to ponoć połączenie bryzy morskiej, kwiatów i odrobiny ambry. Dla mnie to idealny mix Ocean Star, który paliłam całkiem niedawno z Windblow, który testowałam już kawał czasu temu. Mokry, lekko słony, ale jednocześnie wietrzny, lekki, z odrobiną słodyczy kwiatów, które podkręcają całość. Ambry nie czuję, ale może to i dobrze, jak dla mnie jest zbyt... słodka, ciepła i orientalna. Ten wosk to idealna letnia ucieczka od zgiełku gorącego miasta. Piękny, skomplikowany aromat, o niezwykle rześkim charakterze. Stuprocentowo wpasował się w klimat scenerii na naklejce i idealnie oddaje swój błękitny kolor. Czuję się jak w jednym z bardziej luksusowych kurortów nadmorskich, oczami wyobraźni widzę port i kwiaty otaczające nieduże restauracyjki, cichutko wetknięte pomiędzy ciasne kamieniczki. W koło unosi się zapach wiatru, który suszy moje jeszcze mokre włosy, po orzeźwiającej kąpieli w morzu. Cudo! Z pewnością do niego wrócę tego lata. :) Riviera Escape ma sporą szansę stać się numerem jeden tej kolekcji. :D

Ocena: 9/10

piątek, 1 kwietnia 2016

Q2 Riviera Escape Yankee Candle!

Dzisiaj po pracy z racji końca tygodnia i rozpoczynającego się weekendu moje nóżki zaprowadziły mnie do sklepu z woskami. Dawno nie odwiedzałam tego miejsca i nawet mój oszczędny portfel zaczął się domagać tej wizyty. Tym bardziej skusiłam mnie nowa kolekcja z Yankee, wydana na okres letni, nosząca nazwę "Riviera Escape" jak jeden ze znajdujących się w niej wosków. Kupiłam wszystkie i choć pierwsze wrażenia mam już za sobą, to prawdziwe testy zaczną się niedługo. Przede mną bardzo aromatyczny okres wśród nowości od Yankee! Mieliście może okazję już je poznać? Jeśli nie, to ta zapowiedź może przybliży Wam w najbliższym czasie pojęcie o tych kompozycjach i zachęci do ich poznania. U mnie już niedługo... Riviera Escape! :D


W skład kolekcji Q2, czyli corocznej, letniej edycji wosków Yankee Candle wchodzi: delikatny, lekko słony i piżmowy Sea Salt & Sage, soczysty i owocowy Summer Peach, rześki i wietrzny Riviera Escape oraz ostry i ziołowy Olive & Thyme. :)

Już nie mogę się doczekać testów, żeby przekonać się który zostanie tegorocznym ulubieńcem. :D Czuję, że Riviera Escape i Sea Salt & Sage mają szansę walczyć o pierwsze miejsce.

czwartek, 31 marca 2016

Perfumy "Modern Muse" Estee Lauder

Ostatnio w moim kominku niewiele się pali. Staram się uszczuplać zapasy, a co róż na rynek wchodzi coś nowego. I tak zamiast mniej, jest coraz więcej i więcej i więcej... Nie narzekam, aczkolwiek szkoda mi, że tak mało czasu spędzam ostatnio w domu. Moim substytutem są jednak perfumy, które ubóstwiam. Noszę je codziennie, dobieram zapachy do nastroju i pogody. I wtedy świat od razu wydaje się przyjemniejszy. :D Dziś prezentuję mój kolejny flakon. Tym razem z nieco "wyższej" półki. Dostałam je niedawno na urodziny i zniknęły w drastycznie szybkim czasie, bo oto jestem w połowie. Co ciekawe, do momentu aż nie otworzyłam pudełka, byłam przekonana, że firma Estee Lauder produkuje tylko kosmetyki, a tu takie zaskoczenie. :) A jak się spisał ten nieduży, uroczy flakonik?


Modern Muse to typowo kwiatowy zapach. Nie jest to jednak bardzo świeża i radosna kompozycja, kojarzona z lekkością łąki, latem. Modern Muse pachnie przede wszystkim jaśminem. Gęstym, kobiecym i wieczorowym. W tle, na początku jest jeszcze mandarynka, która dodaje aromatowi lekkiej pikanterii i utrzymuje się przez około pół godziny. Potem zapach staje się mocno mydlany. Do głosu dochodzą inne białe kwiaty i całość sprawia wrażenie jednej wielkiej bańki mydlanej. To naprawdę mydło! I w zasadzie to jest najgorszy moment tych perfum, choć nie drażni aż tak jak mogłoby się wydawać. Zapach dodatkowo jest lekko cierpki i nadal jaśminowi, co sprawia, że wciąż dobrze się go nosi. Dolne nuty czuć dopiero po kilku godzinach. Wyłaniają się powoli i czują je w zasadzie tylko osoby, które nie przyzwyczaiły się do zapachu perfum (zawsze wtedy uwielbiam wąchać mój sweter, gdy zakładam go prosto z wieszaka po pracy :D). Do głosy dochodzi tu wanilia, słodka i przyjemna, w towarzystwie surowo-drewnianych nut, a kwiatów nie czuć już praktycznie wcale. Mój ulubiony moment jest jednak gdzieś w połowie trwania tego zapachu w ciągu dnia, pojawia się na chwilę, by zaraz zniknąć. To mocny, głęboki szypr (choć perfumy niby szyprowe nie są ;p), doprawiony paczulą i piżmem, prawie nieuchwytny, ale tak wyraźny, że wszędzie poznałabym tą nutę. Uwielbiam! Ogólnie perfumy nadają się na co-dzień, do pracy. Są eleganckie, zmysłowe, jaśminowe i głębokie. Jeśli nie mamy innych perfum, można użyć ich również na wieczorną kolację w restauracji. W tej roli też doskonale wypadną. Dla mnie bardzo ładny zapach (choć za kwiatami nie przepadam). Natomiast nie jest wybitny. Lubię go i tyle, ot co ;))).

Ocena: 8/10

środa, 23 marca 2016

Perfumy "Cash (Woman)" La Rive

Dziś zaprezentuję Wam drugi z moich toaletkowych perfum. Jako, że zazwyczaj nie wychodzę z domu bez choćby jednego psiknięcia się czymś pachnącym, a sporą część czasu niestety spędzam poza nim, to aromaty te towarzyszą mi codziennie, przez większość mojego dnia. Perfumy, które dziś Wam przedstawiam, to kolejna, podobna półka cenowa z niemal identyczną dostępnością w sklepach co prezentowane wcześniej Blame od Jean Marc. Drogeryjne, niedrogie czyli coś co może zadowolić wiele osób. Zatem zapraszam. :)


Cash swoją nazwą i wyglądem ma nawiązywać do bardzo znanych perfum od Paco Rabanne, czyli nic innego jak damska wersja One Million, znana jako Lady Million. Ponoć zapachy są również bardzo zbliżone i mają podobną wytrzymałość, co powinno zainteresować fanki powyższej kompozycji biorąc pod uwagę kilkukrotnie, jeśli nie ponad 10-krotnie niższą cenę. Ja jednak nigdy nie miałam okazji wąchać Lady Million, dlatego plotkom tym nie mogę dać stu procentowej wiary :). Cash to przede wszystkim intensywna mieszanka owoców Hurmy (ich miąższu) z paczulą i lekkim ambrowym podbiciem. I choć za paczulą poszłabym wszędzie, bo zwyczajnie ją uwielbiam, to w tej wersji jednak traci swojego pazura i staje się jakby owocowym cieniem, choć o dużej mocy. Poza tymi głównymi składnikami, które wiodą prym przez przynajmniej kilka godzin, czuć jeszcze kwiaty, głównie champacę, natomiast pozostałe mi gdzieś umykają i nie umiem ich doprecyzować. Poza tym w tle pojawia się piżmo i trochę drewna, które ukazują się dopiero pod koniec, zapalając się na chwilę i gasnąć, gdy większość zapachów już się ulotniła. Podobnie jest z granatem, którego czuję dopiero na następny dzień, nadaje on lekko kwaśny i cierpki aromat. Najsłabiej z kolei wyczuwam tutaj nuty zielone, obecne tylko w pierwszej chwili od aplikacji perfum na skórę, są ostre i świeże i nadają intensywności by potem całkowicie zniknąć. Mieszanka ciekawa i mówiąc szczerze pokochałam ten zapach, gdy tylko zaaplikowałam ją w sklepie po raz pierwszy kilka lat temu. Pryskałam się nią wtedy intensywnie przez dwa miesiące, by potem ulec całkowitemu znudzeniu. Zapach po jakimś czas stał się jakby nieprecyzyjnie dobrany, jakby jednych składników było za dużo, innych za mało. Prosty, słodki i choć przyjemny, to nie odznaczał się dla mnie niczym szczególnym. Mam z nim jednak bardzo dobre wspomnienia :). Obecnie stosuję go do pracy, choć mój flakon sięga już dna. Kompozycja dobra, ale nie skusiłabym się ponownie.

Ocena: 6/10

niedziela, 20 marca 2016

Wosk "Cabana Splash" Bridgewater Candle

Obiecałam więcej recenzji wosków w najbliższym czasie, to są :D! Dziś zapraszam na bardzo tropikalną i baaardzo owocową mieszankę prosto z kubańskich wysp. Po wczorajszym relaksie w towarzystwie morskich, rześkich i wodnych nut znad błękitnej wody, dziś energetyzuję się witaminowym mixem z nową na moim blogu firmą Bridgewater Candle. Znacie? Ja już jakiś czas temu zaopatrzyłam się w kilka ich wosków, które nareszcie znalazły moment by się ujawnić w postaci recenzji. Zapraszam w takim razie na letnie orzeźwienie wśród tropikalnych drinków. :)


Pierwsze co muszę powiedzieć, to, że wosk pachnie nieziemsko! To idealne odzwierciedlenie tropikalnych kurortów, egzotycznych wysp i drinków z palemką! To przede wszystkim owocowy mix doprawiony świeżością. Wyraźnie czuję tu papaję, która wybija się na pierwszy plan. Uwielbiam jej słodycz i lekkość. W tle pojawiają się także inne owoce jak ananas, pomarańcza, mango, a wszystko doprawione jest zapachem wiatru i oceanicznej bryzy. Całość utrzymana jest w wyjątkowo radosnym, lekkim tonie, jak pyszny, świeży drink u upalny poranek na Kubie. Słońce dopiero wstaje, błękitne niebo rozpościera się nad nad nami, obok szumią palmy, pod nami piasek, a my w słomkowym kapeluszu popijamy pyszny owocowy trunek. Idealny, sielski, a zarazem wakacyjny obraz. W sam raz kiedy za oknem szaro i ponuro. Można na chwilę przenieść się w inne klimaty i poczuć tą wakacyjną beztroskę. Dla mnie ten wosk jest cudowny, idealny! Jeden z ulubieńców!

Ocena: 10/10

sobota, 19 marca 2016

Wosk "Ocean Star" Yankee Candle

Ostatnio chodzą za mną same świeże i tropikalne zapachy. Lekkie, przystępne, z jakąś nietypową nutą. Chyba bardzo potrzebuję wiosny i lata i tęsknię już za ciepełkiem, kąpielą w basenie i wylegiwaniem na słońcu. Na całe szczęście wciąż mam woski zapachowe. Dlatego dziś postawiłam na tropikalną sesję, lekko relaksującą, przywołującą miłe wakacyjne wspomnienia. Z głośników leci Tropical Deep House, a wosk Ocean Star właśnie topi się w kominku. Polecam taką kombinację, relaks gwarantowany!  :)


Ocean Star to niezwykle świeża kompozycja. Jest w niej pełno wodnych nut, które wybijają się zarówno na sucho jak i podczas palenia. Są chwile kiedy bardzo przypomina mi poprzedni wosk z Bartka, jest jednak bardziej nieuchwytny i .... "mokry". Z drugiej strony fani Beach Walk powinni go pokochać, bo oba zapachy mają coś wspólnego. Wosk ten nadaje chłodny ton pomieszczeniu, jednocześnie sprawiając, że staje się bardziej eleganckie. Wyraźnie czuję w nim aromat morskiej bryzy, jodu i tej mieszanki, która kojarzy nam się z otwartym morzem. Mam wrażenie, że gdzieś w dolnych warstwach ukryta jest też mięta, która nadaje świeżości i lekkości, choć nie czuć jej bezpośrednio w wosku. Całość utrzymana jest w klimacie mocno tropikalnym, wakacyjnym, jak leniwe wypoczywanie nad otwartym basenem obok hotelu. Nazwa z pewnością trafiona, choć co do samej rozgwiazdy nie jestem przekonana, zresztą i tak nie wiem jak rozgwiazda pachnie ;p. Z pewnością trafi w świeże gusta, którym potrzeba odrobiny lata zamkniętego w tym kolorowym maleństwie. Jedyna wada, to brak intensywności, wosk jest wyczuwalny, ale jak dla mnie odrobinę za słabo. Warto jednak się na niego skusić, choć dostępny jest na razie tylko na allegro i stronach zagranicznych. :)

Ocena: 8/10

sobota, 12 marca 2016

Wosk "Sensuous" Bartek Candle

Zakupiłam ten wosk zupełnie przypadkiem. Podczas jednych z moich zakupów olejków do aromaterapii zauważyłam go na wystawie i ciekawość wzięła górę. Jak taki zapachomaniak jak ja mógłby przepuścić taką okazję i nie spróbować czegoś nowego? Wosk nie był drogi, bo w granicach 2-3 zł, trudno było nie zaryzykować. Co do wyboru zapachów, to niestety nie było ich za wiele, bo z tego co pamiętam, to... był tylko ten jeden :D. I tak jakoś doczekał się w końcu swojej premiery w kominku. :) Dziś po raz pierwszy mam okazję zaprezentować Wam wosk od "Bartka"! :)


Pierwsze co mnie zaskoczyło, to fakt, że wosk na zimno wcale nie pachniał. Sensuous po odpakowaniu z foli wydawał tylko lekkie tchnienie aromatyczne i to tylko wtedy gdy wcisnęło się nos bezpośrednio w wosk. Lekko zaniepokojona wrzuciłam jednak standardowo 1/4 tarteletki do kominka i czekałam na efekty. Czekałam, czekałam i czekałam... Po 30 minutach uznałam, że pora wrzucić kolejne ćwierć. I wtedy zaczął do mnie docierać zapach. Powoli, delikatnie, coś tam odżyło. A kompozycja była dziwna, jakby lekko znajoma. I wtedy przypomniałam sobie. To taka lekka wersja wosku z Little Hooties o nazwie Oceanic Wave. Lekko wodny, cierpki, jakby zroszone wodą liście w jakiś późno jesienny dzień, z lekko perfumową nutą w tle. Zapach bardzo przyjemny, powiedziałabym taki typowo październikowy. Przypomina chwilami November Rain, ale w wersji samplera, wosk podobał mi się mniej. Ogólnie kompozycja Sensuous całkiem ok, nie ma tu zbędnych plastikowych nut, a sama gama zapachowa jest nawet niezła, natomiast intensywność pozostawia wiele do życzenia. Z przyjemnością dopalę resztę, jednak już wiem, że przy moim tempie palenia, wosk zniknie w trymiga.

Ocena: 7/10

środa, 2 marca 2016

Perfumy "Blame" Jean Marc

To pierwszy tego typu produkt, recenzowany na moim blogu! Jako prawdziwa zapachoholiczka, w moim życiu nie może zabraknąć tego najistotniejszego, codziennego, zapachowego czynnika jakim są perfumy! Tak samo jak w przypadku wosków, mam też bzika na punkcie tych małych, pięknych, nieraz fantazyjnych flakonów, które zdobią moją toaletkę i umilają mi dzień, niezależnie od tego czy idę do pracy, czy pragnę spotkać się ze znajomymi. Uwielbiam z perfumami kombinować. Co jakiś czas nosić co innego, w zależności od mojego nastroju i pory dnia. Raz są to mocne, głębokie i kobiece kompozycje, innym razem lekkie, dziewczęce lub słodkie. Każdych mam ochotę spróbować, powąchać i przetestować, cieszyć się obserwując jak rozwija się ich zapach i zaspokajać moje zapachowe zmysły! Dziś prezentuje Wam zapach, który w moim posiadany jest od dwóch lat, ale ostatnio testuję go bardziej "namolnie" niż zwykle i noszę praktycznie na-okrągło. :D Jeśli macie tego samego perfumowego bzika co ja, to zapraszam na recenzję! :)


Opisując te perfum powinnam zacząć od tego, że je wprost uuuuwielbiam! :D Nie poznałam do tej pory, równie pięknej kompozycji co ta. Blame, to perfumy typowo szyprowe-owocowe, czyli moja ulubiona grupa olfaktoryczna. Nie przypominają mi typowych, kobiecych perfum, o nieee. Nie ma w nich dużej ilości kwiatów, wanilii czy drzewa sandałowego. Nie przypominają ani ciężkich, kobiecych i mocno wieczorowych kompozycji jak Chanel, ani tych lekkich, zwiewnych czy słodkich jak Naomi Campbell. To zupełnie inny gatunek :D. Ja czuję w nich głównie paczulę, nic więc dziwnego, że tak bardzo mi się podobają. Zaraz po magicznej paczuli do głosu dochodzi jeszcze ambra i pieprz, które idealnie się równoważą. Całość otulona jest natomiast delikatnym, i prawie nieuchwytnym aromatem brzoskwiń, których choć nie czuć samych w sobie, to nadają słodyczy i przytulność. W kompozycji obecne są jeszcze mandarynki, lilie, róża i geranium, ja natomiast nie jestem w stanie ich uchwycić. Dla mnie Blame to taka mocno unisexowa kompozycja, która nawet bym powiedziała, czasami przeważa na stronę męską. Kobieco robi się dopiero, kiedy perfumy trochę zwietrzeją, czyli (niestety :( ) już po kilku godzinach. Wtedy słodycz brzoskwiń jest bardziej wyczuwalna, choć subtelna. Niemniej jednak, pomimo skąpej trwałości, uwielbiam ten zapach. Jest głęboki, niepowtarzalny, i ma w sobie coś trudnego do zidentyfikowania, coś jednocześnie gorzkiego i surowego, z zarazem przytulnego i słodkiego. Cudo! Kiedy tylko mam je na sobie przypomina mi się schyłek gorącego lata, gdy byłam jeszcze nastolatką. Gęste, wilgotne, ciepłe wieczory, spędzane beztrosko w towarzystwie przyjaciół. Nie wiem dlaczego, ale Blame dosyć mocno kojarzy mi się w czymś z woskiem Morning Air od Yankee Candle. Ma tą samą ciekawą, trudną do identyfikacji nutę, którą ja określiłabym jako głębię. Nie są to sensu stricte takie same zapachy, ale mają wiele wspólnych cech. Dla fanek MA, Blame może okazać się idealny! :) Ja jestem zakochana i chyba zaczynam myśleć o kolejnym flakonie! :)

Ocena: 10/10 <3

niedziela, 28 lutego 2016

Wosk "Midnight Oasis" Yankee Candle

Chyba na dobre zagościła we mnie chęć na coś głębokiego, jak ciepłe, gęste, letnie noce. Pomimo iż zimy było tyle co kot napłakał, to z radością przywitałam bardziej wakacyjne woski w moim kominku. Tak więc jeśli ktoś nadal siedzi w temacie pierniczków, grzańca i gorących swetrów, chyba nie znajdzie w tym poście nic dla siebie i będzie musiał poczekać, aż wróci mi ochota na zapachy gourmand :). Tych jednak, którzy mają dosyć trwającej za oknem pogody, niskich temperatur i szaroburych krajobrazów, zapraszam w bardziej gorące i orientalne klimaty. Dziś wracam do wosków Yankee, a ten konkretny należy do wiosennej limitki, z jeśli się nie mylę, sprzed dwóch lat. Miło jest zostawić sobie taką perełkę i odpakować ją po tak długim czasie. Zapraszam zatem na aromatyczną sesję rodem z Alladyna. :)


Ten wosk to prawdziwy mocarz! Na zimno intensywnie pachnie mi lawendą, ale swój charakter pokazuje dopiero po roztopieniu w kominku. To bardzo głęboki, mocny zapach, z odrobiną męskich nut. Producent sugeruje, że pachnie podobnie do Midsummer Night, ale na moje szczęście nie wyczuwam tu podobnych składników, choć jest zdecydowanie po męsku i wieczorowo. To taka kadzidlana, jakby lekko pieprzowa wersja typowo drzewnych perfum. Z czasem, podczas palenia, kompozycja łagodnieje, lawendowa moc, obecna na początku znika, ustępując świeżości i wodnym nutom. Gdzieś w tle pojawia się zapach wody kolońskiej, ale doprawionej czymś orientalnym. Kompozycja przepiękna, głęboka, wieczorowa, jak spacer z ukochanym po pustych ulicach jednego z północnoafrykańskich miast. Wosk z pewnością nastrojowy, idealny dla maniaków męskich perfum.  Bardzo udana kompozycja! :D

Ocena: 8/10