wtorek, 28 sierpnia 2018

Wosk "Birchwood" WoodWick

Cześć i czołem! :D W zasadzie to nie planowałam tej recenzji. Co prawda pogoda na dworze jest znacznie przyjemniejsza i bardziej przychylna dla palenia wosków, ale na fali obecnego ochłodzenia dopalam otwarte resztki, zgromadzone w pudełku. Do jednych z nich należał właśnie Birchwood, wosk, który spisałam na stracenie, bo mówiąc wprost... nie pachniał! Dziś jednak wygrzebałam ostatnią kostkę z dna magicznego kuferka i z racji, że i tak za chwilę pewnie wpadnę w objęcia Morfeusza (dla nie-fanów mitologii - grecki bóg snu ;p) dałam mu ostatnią szansę. Z tą różnicą, że dziś zmieniłam miejsce kominka. A, tak dla odmiany! I podziałało! Wosk pokazał moc... a co kryło się za magiczną nazwą drzewa brzozy (ang. birchwood),  to zapraszam poniżej! :D



Mówiąc szczerze, kory brzozy nigdy nie wąchałam... nawet się do niej nie przytulałam, choć to, w połączeniu z medytacją, podobno ma jakiś dobry wpływ na nasze ciało i umysł :D. Niemniej jednak, gdybym miała wyobrazić sobie ten zapach to z pewnością byłby chłodny, surowy, drzewny. I ten wosk chyba właśnie taki jest. Jest w nim swego rodzaju szypr, gorzki, wytrawny, szorstki. Do tego tło jest odrobinę wodne, surowe, jak rześkie powietrzne w październikowy poranek. W koło unosi się mgła, liście już dawno opadły z drzew, a na trawie osiadła rosa, która za miesiąc zacznie zamarzać. W tym wosku nie można doszukać się ani odrobiny ciepła. Jest wręcz stalowo chłodny, zimny. I z pewnością nie każdemu przypadnie do gustu. Ma w sobie tę nutę specyficzności, która czyni go swego rodzaju "niszowym" woskiem ;p. Jakościowo wosk bardzo dobry, ale jednak należy do tych, które warto przed zakupem powąchać bezpośrednio z pudełka. ;p 


Ocena: 6/10