czwartek, 16 kwietnia 2020

Casablanca i mój pierwszy raz z Vera Young

Pomimo posiadania blisko tony wosków i świec, popełniłam kolejne zakupy. Już dawno pogodziłam się z faktem, że nie ma na to lekarstwa i doszłam do wniosku, że zamiast żałować, warto korzystać ;p. A jest z czego. Rynek aż huczy od nowości i zmian w sferze świecowej. Ostatnio pojawił się trend na minimalizm. Coraz więcej firm tworzy linie bazujące na skąpej etykiecie i eleganckim szkle, zawierające kompozycje bardziej perfumeryjne niż krajobrazowe i oczywiste. Do nich należy między innymi Vera Young, dosyć młoda firma z Wrocławia! (a tej chwili szczególnie warto wspierać polską gospodarkę ;p), która praktycznie wszystkie swoje kompozycje zamknęła w eleganckich, "salonowych" słojach. Ja szczerze powiedziawszy nie przepadam za tego typu wypustami i wolę kolorowe etykiety i sugestywne obrazki (chyba jednak jestem wzrokowcem ;p), ale zawsze daję szansę nowym firmom, tym bardziej kiedy w ofercie mają woski. Zachęcona tym bardziej pozytywnymi opiniami, wybrałam jeden i to z jego powodu dzisiaj to całe zamieszanie. Zapraszam  więc na powiew ekskluzywności w wykonaniu Casablanca. A czy warto, o tym dowiecie się w dalszej części posta. :)



Szczerze mówiąc nie mam pojęcia jak może pachnieć prawdziwa Casablanca. Na myśl nasuwają mi się aromatyczne przyprawy, może oud, kaszmir i nuty orientalnych olejków, które unoszą się nad zatłoczonymi bazarami na marokańskim targu. I faktycznie, w składzie wosku można znaleźć takie nuty jak przyprawy, kwiat pomarańczy, piżmo, orientalną herbatę czy wanilię.  Niestety. Dla mnie ta kompozycja to coś zupełnie innego. Mnie ten wosk przypomina środek lata na mojej rodzinnej wsi. Jest upalnie, w wysokiej, lekko podsuszonej trawie hałasują owady, gdzieś w oddali rży koń w stajni, słychać ćwierkanie ptaków w koronie drzew i brzęczenie pszczół, które przelatują nam obok nosa. Bardzo to sielski klimat. Ja tu czuję mieszankę jaśminu z kwiatem pomarańczy. Lekko jakby zielony, oleisty zapach wymieszany z czymś gorzkim i wytrawnym daje efekt, słonecznej polskiej wsi, takiej prawdziwej wsi, nie osłodzonej polnymi kwiatkami i perfumami. Wczoraj ten zapach mnie pokonał, był zbyt intensywny. Dziś na większej przestrzeni doceniam jego piękno i oryginalność. Czy firma mnie przekonała do siebie. Trochę tak, trochę nie. Nadal brak mi urokliwych naklejek, które mogłabym kolekcjonować w zeszycie, ale z pewnością wypróbuje pozostałe zapachy w woskach z tej firmy. Co do Casablanca, może nawet mogłabym mieć świece...


Ocena: 9/10

poniedziałek, 13 kwietnia 2020

Deszczowe popołudnie ze "Sweet Morning Rose" od Yankee Candle

Od rana we Wrocławiu mamy deszczową pogodę. Jest ciemno, szaroburo, a na dodatek leje jak z cebra. W takie dni jak dzisiaj, kiedy dodatkowo większość z nas spędza ten czas przymusowo w domu, nie ma dla mnie nic lepszego niż zakopanie się pod kocem z dobrą książką lub filmem, a już koniecznie w towarzystwie mojego magicznego kominka. Do tego dobra, gorąca herbatka i można rozpocząć "przymusowy" relaks. No bo mus to mus ;p. To też chwila kiedy mogę przetestować nowy wosk i przyjść do z Was z kolejną recenzją. A dziś wracamy trochę do roku poprzedniego i edycji wiosennej od Yankee, z którą jeszcze nie do końca się zapoznałam. Kolekcja bardzo dziewczęca, subtelna i w większości kwiatowa, która idealnie ociepli klimat naszych szaroburych dni w domu. I wiecie co? To chyba trochę działa, bo nawet na dworze jakby chmurki się rozeszły i zrobiło się zdecydowanie jaśniej. To co? Zaczarujmy pogodę i zaczynamy!



Według producenta Sweet Morning Rose to lukrowane ciasteczka, przyozdobione płatkami róż. Czyż nie romantycznie i do tego apetycznie :D? Ja jako fanka wszelkiej maści słodyczy nie mogłam przejść obok tego zapachu obojętnie. Tym bardziej, że ciasteczka od Yankee to jeden z moich ulubionych zapachów. I jeśli szukacie w tym wosku słodkich, maślanych nut, które wywołają u Was ślinkę na język, to możecie być nieco zawiedzeni. Swoją drogą, nie mam pojęcia skąd porównanie do ciastek. Dla mnie to intensywnie kobiece perfumy, które mi poniekąd kojarzą się ze staroświeckim pokojem młodej panienki oraz stojąca na biurku papeterią, gdzie obok leży pudełko z pudrem i stoi bukiet świeżo ściętych róż. W całym pomieszczeniu miesza się zapach kwiatów, mydła i perfum. Swoją drogą bardzo intensywna kompozycja. Niezwykle elegancka i dziewczęca, niestety daleko jej do cukierniczych klasyków. Niemniej jednak muszę przyznać, że jest nawet przyjemna i choć nieco monotonna, to nie przekreślam jej od razu. Myślę, że będzie idealny na wiosnę, jako tło to dużych pokojów. Subtelny i perfumowany powinien wypełnić całe pomieszczenie, nadając mu wrażenie świeżości i czystości. 

środa, 8 kwietnia 2020

Apple Blossom od PartyLite, czy tak pachnie wiosna?

W Polsce pomału rozgaszcza się nam wiosna. Do Świąt Wielkanocnych niedaleko, a ja dzisiaj startuje z nową firmą w moim kominku. Dla mnie nową, bo z PartyLite mam do czynienia po raz pierwszy. Do tej pory do testów nie zachęcały mnie opakowania, nie kusiły po prostu niczym  wyjątkowym, a niestety, naklejki oko rozpieszczają :). Dziś jednak miłam ochotę na coś lekkiego i kwiatowego, a Apple Blossom przynajmniej z opisu wydawał mi się idealny. Lekki, wiosenny, idealny do aury pogodowej jaką mamy za oknem. Czy kwiat jabłoni spełnił moje oczekiwania? Zapraszam dalej. :) 



Na wstępie muszę zaznaczyć, że kocham zapach kwiatów jabłoni. Ich kwitnienie wczesną wiosną, to jedyny okres o tej porze roku jaki uwielbiam. Mają słodki, nektarowy, wodno-świeży aromat, który  wydobywa się z tych malutkich, różowych kwiatuszków. Niestety Party Lite tylko częściowo udało się go odwzorować. Jest ładny, owszem, ale jak na kwiat jabłoni jest zbyt kwaśny i ostry. Osobiście kojarzę te kompozycję z perfumami Parfums de Marly, Delina. Nie, nie jest to ten sam zapach, ale ma w sobie tę samą intensywną kwaśno-cierpką nutę. Coś jakby gałązkę kwiatu jabłoni spryskać tymi perfumami. Niestety, jako jedna z niewielu za nimi nie przepadam, więc i ten zapach tak średnio przypadł mi do gustu. Dopalę do końca, ale nie kupiłabym powtórnie, tym bardziej, że na rynku wiele jest ciekawszych kompozycji.

Ocena: 5/10

poniedziałek, 6 kwietnia 2020

Zwiewność wanilii w wydaniu Vanilla Satin

Po dzisiejszym, dosyć ciężkim poniedziałku, przyszedł ten upragniony czas na odpoczynek :D. Kiedy nastał ten moment, że kanapa była już cała moja, a ja mogłam oddać się przyjemnemu relaksowi, nie mogło zabraknąć czegoś pachnącego w moim kominku. Ostatni tydzień w większości spędziłam w towarzystwie dobrze mi znanych świec, dlatego dziś z radością zawitałam nowy wosk w kominku. Choć z tym nowym to może troszeczkę przesadziłam. Zapach już wycofany, a ten konkretny należy do części moich ostatnich wykopalisk, o których wspomniałam Wam dwa posty wcześniej (dla tych, co nie mieli okazji się z nim zapoznać, a są ciekawi KLIK). A teraz do brzegu. Dzisiejszym bohaterem mojego zapachowego bloga jest Vanilla Satin, swego czasu kultowy, uwielbiany przez wielu wosk. A czy i mnie urzekła ta waniliowa satynka? Oddajmy się wiec błogiemu relaksowi i zapraszam poniżej.  


Do niedawna aromat waniliowy kojarzył mi się z czymś jadalnym. Z olejkiem, cukrem waniliowym czy samym zapachem ciasta. Nie z Yankee Candle. Vanilla Satin to zupełnie nowe oblicze wanilii. Perfumeryjne, eleganckie, a co najciekawsze lekkie i wcale nie takie słodkie jakby mogło się wydawać. To najprawdziwszy zapach laski waniliowej, ale podanej niezwykle dostojnie i luksusowo. Nie przypadkiem na naklejce znalazł się fragment kremowego obrusu. Ten wosk jest właśnie taki. Jakby ktoś połączył aromat waniliowy z lekkością świeżo wypranego prania. Co prawda nie czuć tu żadnych mydlanych nut, ale moim zdaniem tak właśnie mógłby pachnieć waniliowy płyn do płukania. Bardzo udany zapach, nietuzinkowy, oryginalny i wiernie odwzorowany. Miłości nie będzie, ale myślę, że spokojnie się polubimy i wosk ten będzie umilać mi najbliższe wieczory. Jeśli macie okazję jeszcze go poznać, to polecam, szczególnie waniliomaniakom, nie będziecie zawiedzeni.  ;)

Ocena: 8/10